[ Pobierz całość w formacie PDF ]
tyczne miasto niż Wenecja? I dlaczego Vittorio przywiózł ją właśnie tutaj?
Gdy zeszli na brzeg, poprowadził ją z dala od zatłoczonego placu Zwiętego Marka
na wąską uliczkę Frezzeria, gdzie mieściły się luksusowe butiki. Mimo że były zamknię-
te, Vittorio zastukał w szybę jednego z nich. Drzwi otworzyła szykowna kobieta w je-
dwabnej kremowej bluzce i czarnej ołówkowej spódnicy, która ucałowała go w oba po-
liczki.
Ana poczuła absurdalne ukłucie zazdrości, które zmieniło się w furię, gdy niezna-
joma obrzuciła ją sceptycznym spojrzeniem.
- To ona?
- Tak.
- Chodz ze mną - rzuciła kobieta do Any.
R
L
T
Ana gotowała się z gniewu i upokorzenia. Vittorio zapewne rozmawiał o niej z
właścicielką butiku, mówił, jaka jest brzydka i jak żałosny ma gust...
- Ona ci pomoże, wierz mi - szepnął. - Pójdz za nią, proszę.
W tylnej części sklepu stały wieszaki z piękną odzieżą z jedwabiu i cieniutkiej sa-
tyny, mieniącą się feerią barw. Anie zabrakło tchu. Nigdy nie ubierała się kobieco, nie
chcąc narazić się na śmieszność. Mimo że miała ochotę obejrzeć z bliska wyrafinowane
stroje, gniew nie pozwolił jej na to.
- A może ja nie chcę pomocy? - prychnęła. - Przyszło ci to do głowy?
- Doprawdy? - spytał ze spokojem, pewien, że zna odpowiedz.
Spojrzenie, którym ją obrzucił, starczyło za wyjaśnienia, jakich mógłby jej jeszcze
udzielić. Policzki Any pałały rumieńcem.
Zniecierpliwiona kobieta stanęła w progu z przewieszoną przez ramię suknią z ko-
ronki. Ana nigdy nie widziała czegoś równie ślicznego. Nie wyobrażała sobie, by mogła
coś takiego włożyć.
- Będziesz wyglądała wspaniale w tej sukni - mruknął Vittorio. - Przecież chcesz
być piękna, prawda?
- A może po prostu chcę być sobą? Przykro mi, Vittorio, ale nie zamierzam grać
roli twojego Kopciuszka. - To rzekłszy, wyminęła go i z wysoko podniesioną głową wy-
szła z butiku.
Vittorio zaklął pod nosem, rzucił słowa przeprosin właścicielce i wybiegł za Aną
na ulicę.
Myślał, że spodobają jej się eleganckie stroje, że doceni możliwość osiągnięcia
dzięki nim kobiecego wyglądu. Uważał, że to dla niej dar, ale ona się obraziła. Nie spo-
sób pojąć rozumowania kobiety, zżymał się w duchu. A przecież sądził, że je rozumie.
Jeśli tylko dać im nieograniczony dostęp do strojów i biżuterii, odwdzięczą się uczuciem,
a przynajmniej będą je udawały.
Nie oczekiwał od Any miłości, ale wdzięczność byłaby całkiem stosowna. Zerknął
na nią ukradkiem. Spodziewał się, że nie będzie miał z nią problemów, że czyta w niej
jak w otwartej księdze, ona zaś okazała się szalenie skomplikowana.
- Chyba powinieneś mnie odwiezć do domu - powiedziała.
R
L
T
- Zamówiłem stolik w jednej z najbardziej ekskluzywnych weneckich restauracji -
odparł przez zaciśnięte zęby. - To dlatego przyprowadziłem cię do butiku, żebyś mogła
się odpowiednio ubrać, najlepiej w długą suknię!
- Jeżeli chcesz się ze mną ożenić - oznajmiła Ana - musisz mnie zaakceptować ta-
ką, jaką jestem. Nie zmienię się dla ciebie, Vittorio.
- Nawet sposobu ubierania? - spytał z sarkazmem. Ta kobieta doprowadzała go do
szału. Niech to diabli, zaraz się rozpłacze, a przecież nie zamierzał jej zranić, nie cierpiał
kobiecych łez. Było mu przykro i wstyd, że tak jej dopiekł. - Ana...
- Nie mam pojęcia - rzuciła zdławionym głosem - jak mogłam myśleć, mieć na-
dzieję, że to się uda... W ogóle mnie nie znasz. Jesteśmy sobie obcy.
- No jasne, że cię nie znam! - warknął zniecierpliwiony.
Był na siebie zły za to, że zachował się tak niezręcznie. Gdy dziś wieczorem wróci-
ła do domu i ujrzał, jak na jego widok cała się rozpromienia, nabrał pewności, że ją w
sobie rozkochał. Był przekonany, że podjęła decyzję o wyjściu za niego za mąż, jeśli na-
wet nie sercem, to rozumem. Serc nie należało mieszać w ten układ.
W tym momencie Vittorio uświadomił sobie, że żąda niemożliwego. Pragnął, by w
ich związku kwitły szacunek i lojalność, nie zależało mu natomiast na uczuciu. Nie
chciał, żeby Ana się w nim zakochała.
Na razie jawnie udało mu się odsunąć to niebezpieczeństwo.
- Myślałem, że będziemy mieli okazję się lepiej poznać.
- Po tym, jak dokonasz we mnie przemiany.
- Po tym, jak ci kupię sukienkę! - wybuchnął. - Większość kobiet ucieszyłaby się...
- Widocznie nie należę do większości - syknęła. Policzki jej pałały, wpatrywała się
weń błyszczącym wzrokiem. - Większość kobiet, jakie znam - dodała jadowicie - nie za-
stanawiałaby się nad twoją propozycją nawet przez minutę! - Jej oczy ciskały iskry
gniewu, gdy odwracała się na pięcie, by pobiec w kierunku placu Zwiętego Marka.
Tym razem zaklął na głos.
Stojąc samotnie w tłumie turystów, Ana rozważała, czy powinna była przymierzyć
eleganckie stroje pod okiem wyrafinowanej właścicielki butiku. W głębi ducha rozumia-
R
L
T
ła, że zamiarem Vittoria było sprawienie jej przyjemności. Ofiarowanie prezentu. Nale-
żało zareagować na to pozytywnie.
Z drugiej strony jakaś część jej jestestwa obawiała się tego, a jeszcze inna pragnęła,
żeby Vittorio nie chciał jej zmieniać. Poprawiać. Mimo słów ojca o kamieniach w nurcie
rzeki życia nie chciała poddać się obróbce w rękach tego mężczyzny. Jeśli chciał się z
nią ożenić, będzie ją musiał zaakceptować.
Zdążyła się oddalić zaledwie o kilkanaście metrów, gdy ją dopadł i niezbyt delikat-
nie chwycił za łokieć.
- Jak zamierzasz wrócić do domu? - spytał z gniewem.
Ana wzruszyła ramionami.
- Na szczęście istnieją taksówki.
Potrząsnął głową w milczeniu. Widziała, że jest oszołomiony jej uporem. Posta-
nowiła mu co nieco wytłumaczyć, choć nie było to łatwe.
- Nie noszę sukienek z konkretnego powodu. Przyczyną nie jest wcale mój zły
gust. - Wydawał się tak zaskoczony, że musiała się roześmiać. - Czy tak właśnie myśla-
łeś? %7łe nie odróżniam markowej sukni od worka na śmieci?
- Ja wcale... - wymamrotał, na co znów parsknęła śmiechem.
Książę Cazlevara był kompletnie zbity z pantałyku.
- Mam sto osiemdziesiąt centymetrów wzrostu - rzuciła płaskim tonem. - Na ogół
[ Pobierz całość w formacie PDF ]