[ Pobierz całość w formacie PDF ]
podstępnie zadany cios spłoszył nasze wierzchowce.
Obawiałam się, że nie znajdę powrotnej drogi. Wszystkie skupiska skał wydawały mi się takie same. Ponagliłam
klacz, nie odrywając amuletu od jej mokrej od potu skóry. Wstrząsały nią gwałtowne dreszcze. Strach wisiał w
powietrzu i napełniał mi serce.
Usłyszałam za sobą tętent kopyt. To nadjeżdżał Halse, a jego płaszcz powiewał na wietrze. Zobaczyłam ogniste
iskierki... ludzkie oczy... niedzwiedzie ślepia. Halse pochylił się do przodu, jakby chciał chwycić wodze mojego
konia i go zatrzymać. Zamachnęłam się, żeby odtrącić jego rękę. Zwisający na rozerwanym sznurku amulet uderzył
go w przegub.
- Achch... - Jezdziec krzyknął z bólu, jakbym z całej siły smagnęła go batem. Odchylił się, a jego zaskoczony koń
rżąc stanął dęba. W okamgnieniu znalazłam się poza zasięgiem rąk Halse'a i skierowałam tam, gdzie Herrel potoczył
się po ziemi, unikając zmiażdżenia przez spłoszonego wierzchowca. Zeskoczyłam z siodła.
Jego koń stał w pobliżu tego miejsca, z rozkraczonymi nogami i opuszczoną nisko głową. A na półce skalnej
siedziała bestia, którą po raz pierwszy zobaczyłam w księżycowej poświacie na łożu Herrela.
Człowiek... człowiek! Próbowałam opanować swój strach, lecz nie zdołałam usunąć zjawy. Wielki kot nie wydał
żadnego dzwięku i nawet na mnie nie spojrzał. Zwrócił zielone, świecące ślepia w dół zbocza; nad jego głową drgał
zielony płomyk.
- Herrel? - Tak bardzo pragnęłam zobaczyć człowieka, że zaniechałam ostrożności. Na dzwięk mojego głosu
drapieżnik odwrócił wzrok i jednym wielkim skokiem znalazł się za przerażonym koniem.
Sierść zjeżyła mu się na grzbiecie, uszy przylgnęły do czaszki, a koniuszek długiego ogona zadrgał nerwowo. Nadal
jednak patrzył w stronę traktu. Potem ryknął.
Wierzchowiec Herrela zarżał i rzucił się do ucieczki. Moja klacz zrobiła to samo. Wielki kot warknął i wpełzł do
wąskiej szczeliny. Na widok skradającego się zwierza zaczęłam się ze strachu cofać, aż oparłam się plecami o skałę.
Straciłam wszelki kontakt ze światem, który dotąd znałam.
Nadal trzymałam amulet, chociaż przypomniałam sobie o nim dopiero wtedy, gdy znów zaczął parzyć mi rękę.
Rozwarłam pospiesznie palce. Nagle, w pobliskiej szczelinie zobaczyłam coś dziwnego. Było cienkie i długie,
niemal tak długie jak moje przedramię, i zaświeciło, kiedy zbliżyłam do niego amulet. Od niesamowitego
przedmiotu biło takie zło, że bez namysłu wyszarpnęłam to coś, rzuciłam na skałę i dopóty miażdżyłam butem, aż się
rozpry snęło.
- Huraaaa! - Głośny dzwięk odbił się echem o skały. Nie wydarł się ze zwierzęcej gardzieli, lecz z ludzkich ust.
Zawtórowały mu inne okrzyki i gniewne warczenie.
Obok mnie przemknął niedzwiedz, kierując się ku drodze. Nigdy nie przypuszczałam, że tak niezgrabne z pozoru
zwierzę może równie szybko biec. W górze rozległ się łopot skrzydeł i niesamowicie wielki ptak poleciał za
niedzwiedziem. Zobaczyłam też dużego szarego wilka, jeszcze jednego kota o płowej sierści pokrytej czarnymi
plamami oraz dużego, czarnego basiora - całą drużynę Jezdzców Zwierzołaków spieszących do boju. Nie widziałam,
jak walczyli. Może dobrze się stało, gdyż w pewnej chwili usłyszałam tak straszny krzyk, że zatkałam uszy rękami i
skuliłam się przy skale, straciwszy resztki odwagi. Pragnęłam tylko jednego: nie widzieć, nie słyszeć i nie myśleć o
tym, jak w porze zmierzchu wygląda bitwa ludzi z drapieżnikami.
Chociaż nigdy nie podzielałam wierzeń dam z opactwa Norstead, teraz zdałam sobie sprawę, że odmawiam szeptem
modlitwy, których nasłuchałam się przez tyle lat, jakby mogły one obronić mnie przed siejącymi śmierć potworami.
Usiłowałam skoncentrować się na słowach i ich znaczeniu, posługując się nimi niczym tarczą.
Ktoś położył mi ręce na ramionach - spróbowałam się uwolnić, jakby to były łapy uzbrojone w potężne pazury.
Wciąż zaciskałam powieki. Jak mogłam spojrzeć na człowieka, który był także drapieżną bestią?!
- Gillan! - Zacisnął mocniej ręce i potrząsnął mną, nie gniewnie, jak niegdyś pan Imgry, lecz jakby chcąc mnie
wyrwać z koszmarnego snu.
Spojrzałam wreszcie w zielone oczy. Nie tkwiły w kocim pysku, lecz nadal je tam widziałam. Ocieniał je hełm, na
którym prężył się do skoku górski kot, przywołując straszne wspomnienie. Byłam za słaba, żeby wyrwać się z rąk
Herrela, a moje ciało wzdragało się przed jego dotykiem.
- Zobaczyła nas... wie o wszystkim - dobiegły mnie słowa spoza tego świata, w którym staliśmy tylko we dwoje.
- Wie znacznie więcej, bracia. Spójrzcie na to, co trzyma w ręku.
Ze wszystkich stron płynęła ku nam fala gniewu. Postrzegałam ją jako krwawą mgłę. Stałam sama, na szczycie
wzniesienia. Zabiją mnie kamieniami nienawiści.
- Na pewno nasłano ją, żeby zwabiła nas w pułapkę... Herrel mocno objął mnie ramieniem. Powinnam więc czuć się
bezpieczna. Kiedyś sądziłam, że zaakceptuję jego inność z otwartymi oczami. Teraz moje uczucia radykalnie się
zmieniły i musiałam wytężyć wolę, żeby stać nieruchomo, a nie uciec z krzykiem. Jezdzcy nadal dzgali mnie
niewidocznymi włóczniami gniewu.
- Przestańcie! Przyjrzyjcie się temu, co trzyma w rękach. Dotknijcie-ty, Hariu, Hisinie, Hulorze... Tak, to czary, ale
czy kryje się w tym zło, czy tylko na nie reaguje? Hariu, wymów Siedem Słów, trzymając to w dłoni.
Usłyszałam słowa - lub dzwięki - tak ostre, że świdrowały uszy, przebijały czaszkę; słowa obcej mowy.
- No więc?
- To amulet broniący przed Mocami Ciemności.
- A teraz, spójrzcie tam!
Czerwony mur gniewu znikł i znów widziałam świat za pomocą oczu, a nie uczuć. Tam, gdzie rozdeptałam i
złamałam znaleziony w szczelinie skalnej przedmiot, unosiła się smużka tłustego, czarnego dymu, jakby ogień spalał
gnijące szczątki. Rozszedł się mdlący smród. Dym zawirował i przybrał kształt tamtego przedmiotu.
- Laska runiczna zaklęta przez Ciemne Moce! Jezdzcy znów wypowiedzieli jakieś słowa, tym razem
kilku jednocześnie. Ohydne drzewce zakołysało się na boki
i rozwiało.
- Widzieliście na własne oczy - odezwał się Herrel - i wiecie, co to były za czary. Ktoś, kto nosi taki amulet jak
Gillan, nie zadaje się z Mocami Ciemności. Był też jeszcze inny czar. Hariu, proszę cię, przyjrzyj się włosom
pęcinowym na przedniej lewej nodze Roshana.
Jezdziec noszący na hełmie srebrną figurkę orła podszedł do wierzchowca Herrela i ukląkł, by obmacać kopyto.
Pózniej wstał z nitką w palcach.
- Sznur zatrzymania!
[ Pobierz całość w formacie PDF ]