[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Wolę, jaśnie panie! odpowiedział kucharz.
Potem rotmistrz wypytywał Zwiętosza, czyby się nie dało nauczyć koni sztuk jakich. To pytanie wielce zgorszyło
byłego podoficera kawalerii i odrzekł z godnością, że zasady uczciwego kawalerzysty nigdyby mu nie pozwoliły
puszczać się na sztuki łamane, które demoralizują konia. Dobre to jest dla takich, co się na koniu pokazują za
pieniądze" mówił stary.
Opuściwszy stajnię, rotmistrz wstąpił do domu, wypił dwa spore kieliszki wódki i poszedł oglądać budujące się różne
przystawki, baszty i wieże na starym dworze. Piszczalski chciał urządzić mieszkanie dla swoich przyszłych
rezydentów, kazał więc przybudować długi pawilon z ko-
rytarzem, gdzie na prawo i na lewo znajdowały się drzwi. Otóż, gdy teraz stanął w jednym końcu korytarza,
wydało mu się, że w drugim końcu drzwi są coraz niższe. Przyzwał naczelnego majstra i, z daleka błąd ten ukazując,
surowo go gromił. Rzemieślnik tłumaczył, że to jest czyste złudzenie oka czyli perspektywa.
Głupiś jest, wasan, ze swoją perspektywą! fuknął rotmistrz. Płacę za to, żebyś robił, jak ja każę... Nie
potrzebuję żadnej perspektywy!
I rozkazał natychmiast drzwi poprawić według swego widzimisię.
Następnie udał się do psiarni, która prawie codziennie wzrastała. Zwożono nieustannie charty, wyżły, jamniki, ogary,
buldogi, brytany. Tutaj bawił się ze wszystkimi psami po kolei, a na psiarczyków burczał i wymyślał.
Kiedy nareszcie nadeszła pora obiadowa, rotmistrz, markotny ciągle, zasiadł do stołu. Ale jadł bardzo mało; wypił
tylko parę kieliszków wódki, wyciągnął butelkę węgrzyna i kazał sobie nałożyć fajkę. Niemiłe jakieś myśli go trapiły;
chciał się od nich uwolnić. Skinął na Maćka, kazał mu przynieść nową butelkę wina, a gdy stary polecenie wykonał,
pan Jędrzej nalał mu węgrzyna w szklankę i rzekł:
Siadaj tam na końcu stołu, napij się i opowiedz mi, co wiesz o Kłopotowiczu!
Wierzba usiadł, popił, po czym zaczął opowiadać; musiał zaś mówić bardzo głośno i wyraznie, gdyż odległość między
nim a rotmistrzem była
znaczna. Pan Jędrzej pykał niedbale z fajki i słuchał, utopiwszy wzrok w ziemię.
Właśnie dopijał ostatniego kieliszka z drugiej butelki, gdy przed domem posłyszał tętent koni i wysłał Maćka
zobaczyć, co to takiego znaczy.
Stary wybiegł, niebawem wrócił i oznajmił:
Panna z Aaganówki przyjechała!
Co, panna Wanda?... Sama? wołał rotmistrz, zrywając się od stołu i odrzucając na bok fajkę.
I biegł czym prędzej, aby przyjąć tak niespodziewanego gościa. Na progu domu spotkał Turniankę w stroju amazonki,
ze szpicrózgą w jednej ręce i zwitkiem białego papieru w drugiej. Zapowiadała właśnie swemu kozakowi, ażeby koni
nie wprowadzał do stajni i miał je na pogotowiu; potem się odwróciła i witała pana Jędrzeja;
Jak się masz, rotmistrzu? rzekła. Odjechałeś od nas tak nagle, że ja i Wacław byliśmy niespokojni, czy aby
nie uraza jaka. Przybywam więc umyślnie, żeby stan rzeczy zbadać i, jeśli to moja wina, chcę ją naprawić.
Rotmistrz przypomniał sobie wczorajszą awanturniczą wyprawę na Ausi, zmieszał się nieco; ale wnet przyszedł do
siebie i z uprzejmością odrzekł:
O, na pani nigdy nie może ciążyć wina, jeśli ja bym miał być sędzią!... W każdym razie, dzisiaj gotówem winy
całego świata przyjąć na siebie, a będę i tak dobrze wynagrodzony, skoro mam zaszczyt widzieć panią w swoim domu.
Nawet i ty, rotmistrzu, sadzisz się na komplementy!... Ale, ale, przede wszystkim muszę załatwić
zlecenie: Pan Dionizy dzisiaj z Aaganówki odjechał do Warszawy; coś tam pilnego zaszło. Przed odjazdem prosił mię,
abym osobiście rotmistrzowi doręczyła za widzeniem ten pakiecik.
Pan Jędrzej odebrał podany sobie zwitek papieru, rozwinął go i wewnątrz znalazł płótno, a na nim olejno namalowany
portret swój własny i drugi Wandy oboje na koniach. Ale, rzecz dziwna, Turnianka była na portrecie przedstawiona
w męskim ubiorze.
Nie rozumiem tego! mruknął rotmistrz przyglądając się malowidłu. Także szczególny pomysł: portret kobiety
w ubraniu męskim! Wygląda to na dziwy...
Albo na przestrogę! dodała Wanda. Z mojej to woli pan Dionizy przedstawił mię tu w ten sposób. Uważałam
bowiem za właściwsze... Zresztą, pomówimy o tym ze sobą.
Piszczalski nic nie odrzekł i złożył malowidło na stole.
W pół godziny potem Wanda i rotmistrz przechadzali się po ogrodzie, który, zarzucony cały zeschłymi, zżółkłymi lub
sczerniałymi liśćmi, wyglądał bardzo smutnie. A była to duża przestrzeń, na której bez żadnego ładu rosło mnóstwo
dzikich drzew i krzewów.
Przez jakiś czas szli obok siebie w milczeniu. Nagle rotmistrz stanął, przybrał uroczystą postawę i w te słowa
przemówił:
Panno Wando!... Być może, iż czas i miejsce są niewłaściwe do wyznań; ale powiedz mi pani, czy
człowiek szczery ma się tym krępować?
Dla mnie wszelki czas i każde miejsce zawsze są właściwe; tylko to, o czym ma być mowa, mimo całej szczerości,
może być niewłaściwym, Ja chciałam panu powiedzieć co innego, mianowicie, że człowiek musi niekiedy grać
komedię i to tak przykrą, wstrętną...
Pani! przerwał pan Jędrzej z pośpiechem. Przysięgam, iż uczucia, które dla ciebie powziąłem...
Zatrzymaj się, rotmistrzu! rzekła spokojnie, lecz stanowczo Turnianka, odsuwając się na bok od Piszczalskiego.
Chcę z tobą pomówić, jak z rozsądnym człowiekiem.
Mów pani raczej jak do ostatniego wariata! Wszystko mi jest jedno... Ja cię kocham! Powiedziawszy to,
rotmistrz podbiegł do Wandy, chwycił jej dłoń i okrył pocałunkami.
Ona wyrwała mu swą rękę i znowu się cofnęła z tymi słowy:
Nie, mnie kochać nie możesz; posłuchaj! Ale pan Jędrzej był jak szalony zaledwie słyszał słowa Wandy, czuł
tylko swoje własne uczucia.
Mnie nie wolno?... Któż może wzbronić kochać? powtórzył machinalnie i zbliżył się, aby znowu ująć rękę
Turnianki.
Zapomniał się i chciał ją wpół objąć. Teraz odepchnęła go od siebie energicznie i mówiła z uśmiechem:
Nie moja wina, że sam narażasz się, rotmistrzu, na śmieszność, nie pozwalając mi przyjść do słowa.
Gdybyś mię posłuchał, uniknąłbyś tego, a ja nie potrzebowałabym zdradzać cudzej tajemnicy...
Daremnie mówiła, Piszczalski uklęknął i chciał jej paść do nóg, powtarzając swoje wyznanie miłości. Wtedy amazonka
zawołała:
Dosyć tego! Nie jestem Wandą Turnianką, jestem jej młodszym bratem, Zygmuntem, zmuszonym tę rolę
odgrywać...
Pan Jędrzej osłupiał na te słowa, wypowiedziane z wielką siłą i z naciskiem. Czas jakiś stał niemy, jakby zgnębiony;
nagle już i tak mocno zapłoniona twarz bardziej mu jeszcze pokraśniała, a oczy się strasznie zaiskrzyły.
Więc ty śmiałeś drwić ze mnie, gołowąsie! wrzasnął. Kiedy tak, to cię skarcę, jak mężczyzna karcić powinien
takiego smy...ka!
I rzucił się zapamiętale ku tej, której przed chwilą z takim zapałem miłość swą wyznawał.
Lecz amazonka, mieniąca się być Zygmuntem Turnią, odskoczyła na bok tak zręcznie, jak podczas walki byków usuwa
się pikador przed rozjuszonym wołem.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]