[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Jest taki przystojny! I taki straszny!
- Zgadłabyś, że to morderca?
Marzenia dziewcząt długo miały krążyć wokół Kaleviego. Zabójcy o niebieskich,
wąskich, lekko skośnych oczach i ładnie rzezbionych rysach twarzy.
Brud i kilkudniowy zarost dodawały mu tragicznego uroku.
Taki piękniś nie mógł być zły do szpiku kości, myślała niejedna z panien, przekonana,
że zdołałaby ocalić skazaną na zatracenie duszę przestępcy.
Kalevi znał te marzenia.
Kobiety go nie interesowały.
Kobiety to dla silnego mężczyzny niepotrzebny ciężar.
Nadawały się tylko do jednego.
Poza tym nie miały znaczenia.
Słuchał kiedyś słów o miłości i uczuciu. Słuchał tylko po to, by skwitować je
szyderczym śmiechem.
Dziewczyny miały pusto w głowie. Wierzyły w słowa i obietnice, dawały się omamić
ładnym wyglądem. Nie było dla nich miejsca w życiu Kaleviego. Gardził kobietami.
Czekali na niego z otwartym wozem.
Serce Kaleviego podskoczyło z radości.
- Jedziesz do Tóre - poinformował jeden ze strażników. - Stolica się niecierpliwi. Wóz,
który wysłali po ciebie, zajedzie jutro do Tóre...
Kalevi nie wyrzekł ani jednego słowa.
Tym razem okazał większą roztropność. Gdyby nie te przeklęte kajdany u nóg!
Miał jeden wieczór na działanie.
Coś się wydarzy.
Czuł to.
Dojeżdżali na miejsce, kiedy modlitwy Kaleviego zostały wysłuchane.
Pękła oś wozu.
Strażnicy z trudem powściągnęli konie. Tył wozu wydrapał długą bruzdę w ziemi.
Kalevi wstrzymał oddech.
Zmysły miał napięte do granic ostateczności.
Nadeszła sposobność, której wyglądał.
- Złaz z wozu! - ryknął jeden ze strażników. - I bez ciebie jest diabelnie ciężki!
Kalevi przerzucił nogi przez bok wozu i wyskoczył. Szurając nogami, usunął się z drogi
strażnikom, którzy w pocie czoła usiłowali połączyć złamane części ośki. Wyraznie mieli
nadzieję, że uda im się naprawić uszkodzenie.
Rzut oka wystarczył Kaleviemu, by stwierdzić, że sprawa jest beznadziejna. Nawet do
głowy mu nie przyszło, by pomóc stróżom prawa. Zwłaszcza że ci sami stróże prawa z lubością
patrzyliby, jak dynda na stryczku.
Rozejrzał się wokół i uznał, że wypadek nie mógł się zdarzyć w odpowiedniejszym
miejscu.
%7ładnych zabudowań w pobliżu, ani śladu ludzi. Krajobraz w sam raz nadawał się do
ucieczki, otaczały ich pagórki, pokryte lasem wzgórza, strumyki i niewielkie jeziora.
Tylko pęta u nóg stanowiły przeszkodę.
- Gdzie łazisz? - Jeden ze strażników zawrócił go na drogę i kazał oprzeć się plecami o
uszkodzony wóz. Kalevi nie posłuchałby, gdyby tamten nie poparł rozkazu, przytykając mu lufę
do brzucha.
Kalevi wiedział, że strażnik się go boi. Przestraszeni ludzie nie powinni trzymać tak
niebezpiecznej broni.
Kalevi potrafiłby wykorzystać siłę i przewagę, jaką daje strzelba. Jeśliby strzelił, to w
jasno określonym celu. By zabić. Nigdy jednak nie posiadał strzelby.
Strażnik zaś gotów jest pociągnąć za spust ze strachu.
Bandyta oparł się o wóz i spod przymkniętych powiek przyglądał się niezdarnym
poczynaniom obu mężczyzn.
Wyprzęgli konie.
Wymieniali nerwowe uwagi, niepewni, jak się zachować. Obaj, nawykli do słuchania,
nie potrafili podejmować decyzji.
I żaden z nich nie chciał wziąć na siebie odpowiedzialności. Nie tutaj. Za to z rozkoszą
przyznaliby sobie zasługę doprowadzenia więznia do celu.
Kalevi uznał, że ich szanse zmalały nieomal do zera.
Zamknął oczy i czekał.
- Poluznimy ci łańcuchy - zdecydował starszy. Jego znacznie młodszy i znacznie
bardziej przestraszony kolega dobrowolnie zrzekł się przywództwa.
- Nie boicie się? - zakpił Kalevi.
- Za co się uważasz? Za wysłannika piekieł? Potrafimy nauczyć cię moresu. Mrugnij
tylko, a zastrzelimy cię na miejscu. Wszystko nam jedno, czy zdechniesz tu czy w stolicy.
Wciąż wierzyli, że mają nad nim przewagę.
To dobrze.
Zdjęli mu kajdany z kostek. Kalevi z trudem powstrzymał okrzyk radości.
Zaprowadzili go do koni i wybrali tego, który wydał im się najcięższy i
najpowolniejszy.
W ogóle nie znali się na koniach, Kalevi zaś wzrastał ze zwierzętami.
Poczuł skurcz w żołądku na to wspomnienie z dzieciństwa, ale zdusił je w sobie.
Musiał zachować klarowność myśli.
- Mam go dosiąść? - spytał, udając, że boi się koni. Strażnicy zaśmiali się złośliwie.
Kalevi nie zareagował, dobrze wiedział, kto będzie śmiać się ostatni.
- Chyba że chcesz biec za nim aż do Tóre. Z pętlą na szyi. Przynajmniej zaoszczędzisz
sobie podróży na południe.
Kalevi stawiał opór, kiedy ładowali go na grzbiet zwierzęcia. Konie nie były osiodłane,
więc musiał chwycić się grzywy. Kajdanki u rąk trochę go uwierały, ale wiedział, że da sobie
radę. Poklepał zwierzę uspokajająco, cały czas obserwując strażników...
Oni zaś nie zwracali na niego uwagi, zajęci dosiadaniem wierzchowców.
Kalevi wbił obcasy butów w boki konia, pochylił się nad jego karkiem i w ułamku
sekundy odsądził się od zdumionych mężczyzn.
Nagłość, z jaką to uczynił, dała mu przewagę.
Chwilę jeszcze słyszał głosy strażników za sobą, dobiegały go trzaśnięcia bicza, które z
wolna cichły w oddali.
Tylko wiatr szumiał tajemniczo pośród melancholijnych świerków.
Wtedy dopiero przyhamował wierzchowca.
Roześmiał się w noc, upojony wolnością.
I zaczął śpiewać piosenkę, jedną z tych, która treścią urąga prawu i sprawiedliwości. Na
własny rachunek dodał parę zwrotek.
Był wolny.
Zdążał na północ, ku lapońskiemu pograniczu.
Najpierw jednak pragnął raz jeszcze ujrzeć wody jeziora Mieko.
8
- Zbliżamy się. - Mikkal spojrzał z ukosa na Raiję. - Poznajesz okolicę?
Na twarzy Raiji pojawił się wyraz napięcia.
Ailo siedział na grzbiecie renifera. Był zmęczony, kaprysił, tego dnia bowiem przebyli
znacznie dłuższy niż poprzednio odcinek drogi. Bliskość celu sprawiła, że nie zatrzymali się na
wieczorny odpoczynek. Rozglądali się wokół, szukając czegoś, co obudziłoby wspomnienia.
- Minęło trzynaście lat - powiedziała wolno i ostrożnie. Dotąd nie wątpiła, że pamięć jej
nie zawiedzie. - Wszystko wygląda inaczej. - Nie ukrywała rozczarowania. Zmarszczyła brwi i
[ Pobierz całość w formacie PDF ]