[ Pobierz całość w formacie PDF ]
krzaków Glazurę.
- Jest pani tego pewna?
Poczuł lekkie wahanie w jej głosie. Kłamała.
- Jestem pewna - powiedziała. - Aresztujcie go.
Gdy tak rozmyślał, wszedł znowu sierżant Pęk.
- Panie poruczniku, ciągle nas alarmuje ta była żona Glasury. Mówi, że jest w
strasznym niebezpieczeństwie, że jej mąż jest zagrożony, ona żąda, abyśmy jego ochraniali.
%7łąda, prosi, błaga o taką ochronę.
- Wyślijcie tam ze dwóch ludzi. Niech popatrzą, co się dzieje. Znacie sprawę,
sierżancie.
- Tak jest, panie poruczniku.
8
- Znowu wychodzisz? O tej porze? Zaczynasz już codziennie wychodzić wieczorem.
Jan denerwował się. Spędzał to pózne popołudnia zaryglowany na pięć spustów, przy
oknach zaciemnionych, tak aby nawet skrawek światła nie dostał się z zewnątrz do
mieszkania i z mieszkania na zewnątrz. Miał wprawdzie klucze, mógł w każdej chwili rzucić
wszystko, wyjść, pobiec, uciec. Ale przed każdym wyjściem Doroty były najpierw
przekomarzania się, jego protesty, jej tłumaczenia.
- Muszę iść, przecież wiesz, że muszę wszystko sama załatwić, że tobie w tym nie
wolno uczestniczyć. Tak, muszę zaopatrywać nasz dom i utrzymywać go. I ratować ciebie,
nas.
W tym momencie, codziennie w ciągu tych kilku dni, wybuchała awantura. Obwiniali
się wzajemnie o nieostrożność, niedołęstwo, rzucali kalumnie na swoją miłość, tę miłość,
która oboje czyniła kalekami, zastanawiali się, co będzie po tych czterech czy pięciu dniach
(terminy ciągle się oddalały), roztrząsali każdy szczegół swej sytuacji. Jan stawał się coraz
niecierpliwszy i mniej spokojny. Coraz bardziej jego strach mieszał się z niechęcią do takiego
życia.
- Mam dość - mówił. - Siedzimy razem, patrzymy na siebie. Mówimy ciągle to samo,
zastanawiamy się nad rozwiązaniem sprawy, która na pewno nie ma żadnego rozwiązania.
Ucieknę - groził. Coraz częściej padała ta grozba.
- Dokąd? - pytała.
- Byle gdzie. Nie wiem. To nie ma znaczenia. Przerwę zaczarowany krąg.
- Potrafiłbyś żyć beze mnie?
Czuła, że bez niego żyć nie potrafi. Była tego pewna, że nie udzwignie ani jednego
dnia bez tego głupiutkiego chłopca. On zastanawiał się, czyby potrafił żyć bez niej. Liczył
najpierw godziny mijających dni, ranki monotonne, beznadziejne, popołudnia bez powietrza i
słońca, bez możliwości chociażby spaceru, długie popołudnia i wieczory, które były
najgorsze, bo gdy kładli się do snu, wiedzieli, że długo nie zasną, że nie zasną może w ogóle
do następnego bezsennego ranka. I tak to się będzie ciągnąć.
- Jeszcze te twoje codzienne wyjścia. Dokąd tak chodzisz, gdzie spędzasz tyle czasu?
- Zrozum - zakupy, to zabiera czas, ta komunikacja, wiesz, ile to czasu zabiera. W
sumie jesteśmy bez siebie dwie godziny.
- Wczoraj wróciłaś po trzech.
- Musiałam coś jeszcze załatwić. - chciała być szczera.
- Co?
- W naszej sprawie, w twojej. Za wcześnie, żeby mówić, za wcześnie. Uwierz mi, nie
kaz wszystkiego wyjawiać.
- Jest więc skrzętnie ukrywana przede mną tajemnicą!
Rzucił się nagle na nią. Coraz częściej tak postępował. Brutalnie szarpał, potrącał, bił.
- Musisz mi powiedzieć, gdzie chodzisz. Musisz!
Wyrywała się, płakała. Była słaba, krucha. Można ją było łatwo zniszczyć.
- Zabijesz mnie - płakała.
Wtedy zaczynał się odwrót. Padał na kolana, przepraszał, błagał. Przysięgał, że na
wszystko się zgadza, że nigdzie nie wyjdzie, mowy nie ma, a ona niech sobie idzie na te dwie
godziny, na trzy, na ile chce. On ma do niej bezwzględne zaufanie. Oczywiście. Jeśli ona
musi. Kochana.
- Jakże mogłem przed chwilą? Jak w ogóle można ci nie wierzyć?
Po ataku wzajemnej miłości odprowadzała go do gabinetu ; a sama ryglowała drzwi
za sobą, jedne za drugimi. Potem zamki. Nasłuchiwała na schodach.
Rozglądała się. Ciekawa była, czy ukradkiem przez szczeliny w grubych kotarach
Jan jej nie śledzi. Ale on naprawdę nie śledził. Złamany swoją brutalnością,
nadużyciem swej siły wobec tej słabej i kochanej istoty, stawał się potulny i posłuszny.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]