[ Pobierz całość w formacie PDF ]
klucza i sÅ‚u¬chaÅ‚a, czy już zatruÅ‚a siÄ™ gazem do koÅ„ca, czy może jeszcze siÄ™ rusza?
Na wszelki wypadek poszła popatrzeć... Nagle Andrzej poczuł wielką, złą ochotę,
aby ta tępa, tęga, rumiana, czerstwa kobieta zasiadła przed nim kiedykolwiek w
charakterze oskar¬Å¼onej. I jaÅ›niepani Jadwiga Nowak... i ta dozorczyni, której nie
widział i nie poznał, ale wydawało mu się, że znają doskonale. Pomyślał, że ona w
letnie, niedzielne popołudnie, kiedy się już mocno i tłusto naje, układa na parapecie
okiennym poduszkę i sama ładuje się w okno. Potem opiera tęgie łokcie na miękkiej
poduszce i patrzy, patrzy chciwym, Å‚apczywym okiem na prze¬chodzÄ…cych ulicÄ…
ludzi. Czeka syta, nażarta na jakiś wypadek, który stanie się godziwą rozrywką. Lubi
patrzeć" na wypadki, na ludzkie dramaty, słuchać płaczu dziecka, któremu
samo¬chód zabiÅ‚ matkÄ™. NienawidziÅ‚ takich ludzi. A teraz, w tym upale, na tej
tłocznej ulicy nienawidził wszystkich, którzy go, potrącając, pospiesznie mijali.
Jestem zmęczony pomyślał i dlatego tak reaguję.
Ale jego odraza do mieszkańców kamienicy przy ulicy Wróblewskiego wzrastała.
Natomiast coraz silniej współczuł Annie Borowskiej.
Jak w klatce pomyÅ›laÅ‚. Chora, sama, bez nikogo. Z ety¬kietkÄ… wariatki"
wśród obojętnych, niechętnych ludzi. %7ładnej życzliwości, tej najbardziej potrzebnej,
tej na co dzień. Pewno nie wyłączyłaby tego gazu, gdyby wiedziała, że za jej
drzwia¬mi dwie kobiety sÅ‚uchajÄ…, czy jeszcze żyje. ObojÄ™tność, tak, tÄ™ chciaÅ‚bym
kiedyś posadzić na ławie oskarżonych i skazać.
Stanął na przystanku tramwajowym, postanawił jechać do komendy. %7łabicki i tak go
przeklnie. Po raz pierwszy miał oskarżać o zabójstwo kobietę i wewnętrznie
buntowaÅ‚ siÄ™ przeciwko temu, chciaÅ‚ zrzec siÄ™ tej sprawy. Dwa razy doma¬gaÅ‚ siÄ™ dla
oskarżonych najwyższego wymiaru kary. Pierwszy raz sądził zbrodniarza wojennego
i nie miaÅ‚ żadnych wÄ…tpli¬woÅ›ci, a drugi raz mÅ‚odego chÅ‚opaka, który zamordowaÅ‚
sie¬demdziesiÄ™ciopiÄ™cioletniego mężczyznÄ™. TÄ™ drugÄ… sprawÄ™ odchorowaÅ‚ i
przecierpiaÅ‚. MyÅ›laÅ‚ wówczas o rzuceniu zawo¬du. StwierdziÅ‚, że ze swoimi
wątpliwościami moralnym1 i skrupułami nie nadaje się na prokuratora. Chociaż sama
zbrodnia byÅ‚a wyjÄ…tkowo ohydna, a jej sprawca dwudzie¬stoletni chÅ‚opak,
wychowanek domów poprawczych, o twarzy kretyna, z niskim czołem i
rozpÅ‚aszczonym nosem nad wy¬datnymi wargami nie wzbudzaÅ‚ odruchów
sympatii. Andrzej, domagając się najwyższego wymiaru kary, odnosił wrażenie, że
jednak litera prawa nie jest doskonała, Stary człowiek, którego młody psychopata
skatował tylko dlatego, że nie otrzymał żądanych trzydziestu złotych na butelkę wina,
przeleżaÅ‚ na ulicy blisko godzinÄ™. W ciÄ…gu tej godziny leżące¬go mężczyznÄ™ minęły
dziesiÄ…tki osób. Nikt siÄ™ nim nie zainte¬resowaÅ‚ i nie pomógÅ‚. PrzechodzieÅ„, który
był mniej obojętny od swoich poprzedników, sprowadził pogotowie i zawiadomił
milicjÄ™. ZeznaÅ‚ pózniej, że stary czÅ‚owiek jeszcze żyÅ‚, a leka¬rze potwierdzili te
zeznania. Jednak gdyby pomoc została udzielona natychmiast po zajściu, stary
czÅ‚owiek miaÅ‚by szan¬se na przeżycie. Andrzej myÅ›laÅ‚ o tym, że ostateczny wyrok
śmierci na tego człowieka wydali dopiero ci wszyscy, mijający go chyłkiem,
obojętnie lub tchórzliwie, anonimowi, nieznani, niepociągnięci do odpowiedzialności
przechodnie.
SÅ‚uchaj mówiÅ‚ mu %7Å‚abicki nie wolno siÄ™ tak przej¬mować. Tak byÅ‚o
zawsze, jest i tak bÄ™dzie. My tego nie zmieni¬my, ty tego nie zmienisz, a sam siÄ™
wykończysz!
ObojÄ™tność! myÅ›laÅ‚ teraz Andrzej, czekajÄ…c na tram¬waj. Może gdyby znalazÅ‚a
się jakaś życzliwie wyciągnięta ręka, może gdyby znalazł się ktoś, kto natchnąłby
AnnÄ™ Bo¬rowskÄ… nadziejÄ…, uÅ›miechnÄ…Å‚ siÄ™ do niej, pomógÅ‚, może nie do¬szÅ‚oby do
tragedii. Otrząsnął się. Znowu spojrzały na niego jej cierpiące, jakby umarłe oczy.
Nie, nie bÄ™dÄ™ jej oskarżaÅ‚ po¬stanowiÅ‚. Nie bÄ™dÄ™ przede wszystkim dlatego, że
od poczÄ…t¬ku nie wierzÄ™ w jej winÄ™. Nie bÄ™dÄ™, ponieważ muszÄ™ być obiek¬tywny, a
nie potrafiÄ™. Zbyt litujÄ™ siÄ™ nad tÄ… wyniszczonÄ… kobie¬tÄ…- Ale nikt inny, tylko wÅ‚aÅ›nie
ona, ta kobieta o cierpiÄ…cych °czach, miaÅ‚a motyw, aby zabić EwÄ™ BorowskÄ… i
oczekiwać śmierci swojego męża. Bo kto oprócz niej? Ten zastrachany in-żynierek,
przyjaciel Borowskiego? Jego żona? Oboje tej dziew¬czyny nie znali, widzieli jÄ… po
raz drugi w życiu, pierwszy raz na ślubie Borowskiego, drugi raz wczoraj.
Borowski otruł swoją żonę i zamierzał popełnić efektowne samobójstwo przy
świadkach? Bzdura. W ogóle niepotrzebnie czepiam się tego faceta. Co mnie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]