[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Tymczasem jutro ma być kolejna próba UFFO, Izka już do mnie dzwoniła w tej sprawie. Nie
mam odwagi pójść, nie mogę im przecież wszystkiego popsuć moim fałszowaniem. Przyszło mi
do głowy, że napiszę dla nich słowa piosenki. I tak też zrobiłam. Jak Paweł skomponuje do tekstu
muzykę - musiałoby to być coś transowochilloutowo-psychodelicz-nego - będą mieli przebój,
czuję to w kościach. Uffoludki, oto prezent świąteczny ode mnie:
UFF, ODETCHNIJ Z ULG l Pośrodku nocy miasta, wpatrzeni w ciemność gwiazd i w
oczu swoich gniazda, gdzie lęgnie się miłości ptak, stoimy tak naprzeciw swych pragnień i swych
żądz.
Ref.: Uff, odetchnij z ulgą - nie jesteś sam. W labiryncie ciemnych ulic znalazłeś jasny
znak.
Uhce pełne zgiełku, neonów nęci blask. Zatańczmy pośród tłumu, patrz: spowija nas tu
mgła. Stoimy tak naprzeciw już tylko ty i ja.
Ref.: Uff, odetchnij z ulgą - nie jesteś sam. W labiryncie ciemnych ulic znalazłeś jasny
znak.
Ufff, odetchnij z ulgą... Uffff, odetchnij z ulgą...
Rozdział IV
O mniejszych i większych nieporozumieniach, o radosnych chwilach
i o wielkim, niezmierzonym smutku z powodu niepojętego zdarzenia,
które o mały włos nie doprowadza mnie do obłędu
26 grudnia, przed zaśnięciem, po dniu nieprzyzwoitego obżarstwa, które owo zaśnięcie
znacząco utrudnia, co zmusza do zajęcia się chwilowo inną jakąś czynnością; zatem najlepiej -
jak zwykle - zacznę pisać, zwłaszcza że donośne chrapanie pani Jagody, słyszalne w całym
domu, również nie rokuje zbyt dobrze zasypianiu
Wreszcie udało mi się znalezć wolną chwilę. W tym świątecznym zamieszaniu trudno
wykraść choćby moment na pisanie pamiętnika. Ciocia Merry Very pojechała dziś z powrotem
do Warszawy Dobrze, że była, wypytałam ją przy okazji o studia - na jaki kierunek radzi mi
zdawać. Ona jest umysłem ścisłym, ale mnie do nauk ścisłych nie nakłaniała. Powiedziała,
żebym studia wybrała zgodnie z zainteresowaniami. Poza tym pogadałyśmy wczoraj i dziś o
wielu innych sprawach. Bardzo lubię ciocię. Pod choinkę dostałam od niej jakieś uczone książki,
jedna jest zdaje się o fizyce gwiazd, a więc na czasie, wziąwszy pod uwagę moje niedawne nocne
medytacje.
Nie obeszło się, niestety, bez kłótni między ciocią Merry i mamutką przy wigilijnym
stole. Na szczęście babcia Sabina prędko ucięła wszelkie utarczki. Ciocia jest zupełnie inna niż
mama, wcale nie widać - ani po wyglądzie, ani po zachowaniu - że to rodzone siostry. Jest dużo
szczuplejsza od ma-mutki, ma ostrzejsze rysy twarzy za to mniej krzykliwie się maluje. Nosi
supereleganckie ciuchy z drogich sklepów, używa perfum o dyskretnym zapachu. W niczym nie
przypomina typowego naukowca, na przykład takiego, który nie dba o siebie, chodzi z głową w
chmurach i zapomina się uczesać albo zakłada sweter na lewą stronę. Zachowuje się bardziej
powściągliwie niż mamutka. Gdy chce komuś okazać swoją wyższość (robi to raczej rzadko),
używa wyszukanych słów, które nie każdy rozumie. Mamę to chyba drażni, dlatego dość prędko
zaczęło się wypominanie przeszłości i wyciąganie brudów sprzed lat. Mamutka ma jedną
podstawową wadę: nie potrafi zapomnieć czegoś, co uzna za swoją krzywdę. Jeśli ktoś raz jej
zajdzie za skórę, ma do niego pretensje przez całe życie. Będzie do tego wracać, choćby minęło
dziesięć czy dwadzieścia lat. Taka już jest i pewnie pod tym względem się nie zmieni. Cóż,
trzeba do tego po prostu przywyknąć. Wypomina mi czasem rzeczy których ja kompletnie nie
pamiętam, a ona nawija (lubi powtarzać te same teksty jak mantrę), że straszliwie ją zraniłam
(powiedzmy jakieś pięć lat temu, psując jej ulubioną lokówkę, którą wzięłam bez pytania). No,
ma te swoje różne-mniejsze i większe-wady ale i tak jest kochana.
Wracając do świąt, a przede wszystkim do Wigilii - mamutka była spięta, chyba nawet
nie tyle z powodu cioci Merry, ile z uwagi na obecność pani Jagody Ta starsza, siwa pani w
lokach, ubrana w koronki, obwieszona złotem i umalowana różową szminką, okazała się
niesamowitą duszą towarzystwa. Sypała z rękawa wesołymi anegdotami i wszyscy
zaśmiewaliśmy się do łez, zwłaszcza gdy zaczęła opowiadać o swoich zalotnikach z czasów
młodości, których napuszczała na siebie nawzajem. Co drugie zdanie kończyła
charakterystycznym stwierdzeniem: fajno jest . Wyraznie nadużywa tego powiedzonka, co daje
komiczny efekt. Siedziałam obok niej przy stole. Co chwilę nachylała się ku mnie, ściskała moją
rękę, mocno nią potrząsała, puszczała do mnie oko i powtarzała to swoje: fajno jest, prawda? .
Na swojego syna pokrzykiwała co i rusz, czemu się nie odzywa, że ma coś sensownego wreszcie
powiedzieć, ale Włodek jakoś nie bardzo się do tego kwapił. Po mamutce widać było natomiast,
że śmieje się raczej odruchowo, a tak naprawdę myślami jest gdzie indziej - pewnie zastanawiała
się, co też ta pani Jagoda myśli o naszej rodzinie i o naszej kuchni. W gotowaniu pomagała nam
oczywiście babcia Sabina, bez niej przepadłybyśmy z kretesem. Na szczęście na stole niczego nie
zabrakło. Pod choinką zaś znalazło się mnóstwo prezentów - Włodek wcielił się w rolę Zwiętego
Mikołaja. Pani Jagoda powiedziała mu, że ma nikomu nie przepuścić - każdy musiał coś
zaśpiewać albo przedstawić, by odebrać prezent. Tym sposobem odśpiewaliśmy całkiem sporo
kolęd. Potem pani Jagoda zagadała się z babcią Sabiną, mamutka i ciocia Merry zabrały się za
zmywanie naczyń (oczywiście wracając przy tej okazji do sprzeczki o to, która z nich w młodości
miała bardziej przechlapane), Włodek ucield do telewizora, a po mnie jak co roku przyszła Izka,
żeby mnie wyciągnąć na pasterkę. Pod klatką czekali już na nas Marcin i Paweł. W kościele
wdrapaliśmy się na chór, skąd dobrze widać było ołtarz i żłóbek. Gdy patrzyłam szopkę,
przypomniałam sobie o istocie świąt - narodzinach Chrystusa - i ogarnął mnie wtedy miły i błogi
spokój.
Następne dwa dni upłynęły nam na jedzeniu, rozmowach o wszystkim i o niczym na
zmianę oraz na bezmyślnym gapieniu się w telewizor.
28 grudnia
Po świątecznym zamieszaniu w domu zapanował spokój. Wczoraj jednak trafiłyśmy z
Izką na odlotową imprezę do Ewci. Było naprawdę odlotowo, tylko, niestety, ze szczególnymi,
niezbyt odlotowymi atrakcjami, które postaram się opisać.
Postanowiłyśmy nie zabierać ze sobą naszych panów, poszłyśmy we dwie, taki miałyśmy
kaprys, sama nie wiem dlaczego. Ewcia urządziła balangę w mało znanej, piwnicznej knajpce, do
której można wejść wyłącznie na specjalne zaproszenie. W drodze do tej knajpki byłyśmy
świadkami pewnego niezbyt przyj emnego incydentu na jednej z ulic Starówki. Incydentu z
udziałem... naszej kochanej, dawno niewidzianej kumpeli z ulicy Urokliwej - Mariolki! Idąc, w
pewnej chwili zauważyłyśmy bandę szalikowców okupujących mały skwerek, a wśród nich
Mariolkę pociągającą razem z nimi jakieś tanie wino z gwinta. Nie wierzyłam własnym oczom, a
jednak to była prawda! Tym razem Mariola nie robiła fikołków, ale prawdę mówiąc, wolałabym
być świadkiem najdzikszych akrobacji w jej wykonaniu, niż zobaczyć to, co zobaczyłam. Jeden z
[ Pobierz całość w formacie PDF ]