Indeks IndeksAntologia Złota podkowa 23 Wynalazek profesora Brenka i inne opowiadaniaJordan_Penny_SićąĂ˘Â€Âša_uczuÄ‥Moody Raymond & Perry Pau W stronć™ śÂ›wiatśÂ‚aFaulkner William WsciekśÂ‚ośÂ›ć‡ i wrzaskCierpienia_mćąĂ˘Â€Âšodego_Wertera_ _J._W._Goethe698. Maguire Darcy Nie taki diabeśÂ‚ straszny0544. Way Margaret Druhna wychodzi za mć…śźBurroughs, Edgar Rice Tarzan 04 The Son of TarzanCartland Barbara Znak miśÂ‚ośÂ›ci(1)B A Tortuga [Doce 02] Amorzinhos [Torquere] (pdf)
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anusiekx91.opx.pl
  •  

    [ Pobierz całość w formacie PDF ]

    wie, że nie będzie tu obsługiwany.
    Ted uprzedził jej zamiar. Następnego dnia oświadczył przy śniadaniu, że sam
    sobie przygotuje gabinet na strychu.
    - Dam panu szczotki, proszki i szmaty - powiedział Marisa zła, że nie od niej
    wyszła ta propozycja.
    Uśmiechnął się smarując marmoladą kolejną grzankę.
    - A pani nic nie je?
    Marisa dawno już była po śniadaniu. Pomagała teraz Janice chcąc ją mieć na oku.
    - Jadłam już śniadanie - burknęła. - My - zaakcentowała to słowo - wstajemy
    wcześnie.
    Jej nieuprzejmy ton wcale nie zmieszał Teda.
    - Szkoda - powiedział - myślałem, że poznamy się bliżej przy filiżance kawy.
    Udał, że nie widzi jej niedowierzającego spojrzenia.
    28
    S
    R
    ROZDZIAA 4
    W czasie następnych tygodni Marisa pracowała jak szalona, głównie dlatego,
    żeby trzymać się z dala od Teda Lawrence'a. Czuła się nieswojo w jego towarzystwie i
    wolała zejść mu z drogi.
    Ostry dzwonek telefonu przerwał ciszę ponurego listopadowego poranka. Ted
    spojrzał niechętnie na aparat spod papierów piętrzących się przed nim na biurku. Po raz
    kolejny przeklinał ten telefon. Dzwonił zawsze w najmniej odpowiednim momencie.
    - Halo - podniósł słuchawkę. Myślami był gdzie indziej.
    - Jak się masz, kochanie - usłyszał głęboki kobiecy głos. O mało nie jęknął
    głośno. Dzwoniła Susan Mallory, niezwykle nerwowa redaktorka, przydzielona mu
    przez wydawnictwo.
    - Ach, to ty, Susan. Co u ciebie?
    - Wszystko w porządku. A jak twoja praca? Posuwa się do przodu, kochanie?
    Ted drgnął. Nienawidził, gdy tak się do niego zwracała. Nie zdążył
    odpowiedzieć, bo Susan już mówiła dalej.
    - Jesteśmy po prostu zachwyceni pierwszymi dziesięcioma rozdziałami. Są
    doskonałe. Absolutnie cudowne. Wiedziałam, że taki mężczyzna, jak ty, ma  dobre
    pióro".
    Ted wiedział, że te rozdziały były dobre, ale bynajmniej nie nazwałby ich aż
    cudownymi. Ale to w końcu Susan była profesjonalistką. Musiał liczyć się z jej
    zdaniem.
    - Dziękuję, Susan. Cieszę się, że ci się spodobały. Mam teraz dużo pracy. Czy
    dzwonisz z jakiegoś określonego powodu? - Ted nie chciał przedłużać rozmowy ponad
    potrzebę.
    - Och, kochanie, pewnie przeszkodziłam ci w pracy - odparła pogodnie. -
    Dzwonię, żeby ci zaproponować wspólne przejrzenie tych rozdziałów. Są wprawdzie
    dobre, ale nawet najlepszą pracę można jeszcze ulepszyć.
    - Okay - zgodził się Ted. - Kiedy się spotkamy? Czy mam do ciebie przyjechać?
    Susan miała biuro w Londynie i Ted wolałby spotkać się z nią tam, a nie na
    prywatnym gruncie.
    - Ach, nie, kochanie, to byłoby dla ciebie zbyt kłopotliwe.
    - %7ładen kłopot, Susan, samochodem zajmie to dwie godziny - odparł sucho.
    29
    S
    R
    W ciszy, jaka zapadła po jego słowach słyszał wręcz pracę mózgu Susan.
    Cholera, co ona znowu wymyśliła? Wiedział, że jej się podoba i wolał mieć się przed
    nią na baczności.
    - Dwie godziny w jedną stronę, dwie z powrotem, to razem cztery. Stracisz
    cztery godziny pracy. Nie, nie, to nie wchodzi w grę. - Susan mówiła tonem nie
    znoszącym sprzeciwu. - Zamierzam spędzić ten weekend u przyjaciół mieszkających o
    kilka mil od ciebie. Chętnie cię odwiedzę. Załatwimy całą sprawę w pół dnia. A może
    masz już jakieś inne plany weekendowe?
    - Nie - powiedział ostrożnie - ale czy nie należy ci się trochę odpoczynku?
    Chcesz pracować w weekend?
    - Wiesz, że zawsze jestem do twojej dyspozycji, kochanie! - zawołała radośnie. -
    Przyjadę w sobotę po obiedzie.
    Ted nie znalazł żadnej wiarygodnej wymówki.
    - Zgoda. Do zobaczenia w sobotę.
    Odłożył słuchawkę, rzucił ołówek na biurko i zagapił się bezmyślnie w swój
    maszynopis.
    Od kiedy wrócił z Kanady, a było to miesiąc temu, unikał Susan Mallory jak
    zarazy. Tym razem musi jednak stawić czoła niebezpieczeństwu. Była w końcu
    redaktorką jego książki i musiał zabiegać o jej względy.
    Nastrój Teda dopasował się do ponurego listopadowego dnia. Złościła go także
    świadomość, że Marisa zamyka się przed nim w swoim atelier, jak zakonnica za
    murami klasztoru.
    Ani o krok nie zbliżył się do tej kobiety. Sytuacja była rozpaczliwa, a
    jednocześnie podniecająca. Im rzadziej widywał Marisę, tym bardziej za nią tęsknił.
    Był prawie pewien, że z nią dzieje się podobnie.
    Za to z Emmą zaprzyjaznił się błyskawicznie. Od niej dowiedział się, że Marisa z
    nikim się nie spotyka. Miejscowy lekarz zarzucał ją wprawdzie zaproszeniami, ale
    Marisa nigdy nie skorzystała z żadnego. Pracowała tylko w hotelu i malowała w swoim
    atelier.
    Marisa unikała go, widział to wyraznie. A przecież chciał ją tylko lepiej poznać.
    Co znaczy chciał, musiał! Czuł niewytłumaczalny pociąg do tej kobiety. Pragnął jej i to
    tak bardzo, że drżał przy każdym spotkaniu z nią.
    Ted zdecydował, że należy mu się przerwa w pracy. Wstał, przeciągnął się, żeby
    rozprostować mięśnie i zszedł na dół. Miał ochotę na kawę. Z niepokojem myślał o
    spotkaniu z Susan. Nie chciał dopuścić do nadmiernej zażyłości w ich wzajemnych
    30
    S
    R [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ftb-team.pev.pl
  •