[ Pobierz całość w formacie PDF ]
towarzystwem, chciała spędzić trochę czasu w prawdziwym domu oraz
zjeść prawdziwą kolację.
Niebo powoli zaczęło się przejaśniać, zza chmur błysnęły pierwsze
promienie zachodzącego już słońca. Na ulicach ruch był niewielki, gdyż
większość turystów z przycumowanych w porcie statków wycieczkowych
już była w kabinach, przygotowując się do wieczornych zabaw na
pokładzie. Zapowiadał się wspaniały, ciepły wieczór.
Nie rozmawiali dużo podczas jazdy, ale po męczącym dniu taka cisza
podziałała na nich kojąco. Summer rozglądała się wokół, podziwiając
ukryte w tropikalnej zieleni domy. Wszystkie były pomalowane na kolory
pastelowe, a jednak każdy był inny. Zjechali z głównej drogi i
malowniczymi serpentynami dotarli do osiedla o nazwie Spanish Point.
- Tu mieszkasz? - spytała zaciekawiona, gdy Randall parkował. Zanim
zdążył wyłączyć światła, ujrzała jasne mury domu.
- Niezupełnie - odparł. - To dom moich rodziców. Wyjechali pożeglować
na Karaiby i zostawili mi dom pod opieką.
- Na długo pojechali? Na tydzień?
- Chyba rok.
- Rok? Więc naprawdę żeglują? Chcesz mi powiedzieć, że potem
wybiorą się w rejs naokoło Przylądka Horn?
- Zupełnie możliwe - odparł z uśmiechem. - Zawsze były z nich
niespokojne duchy, a odkąd ojciec przeszedł na emeryturę, nie pamiętam,
żeby spędzili w tym domu więcej niż kilka tygodni. Na Bahamach mieszka
także moja siostra, więc teraz pewnie jakiś czas posiedzą u niej. Są po
prostu zakochani w swoim jachcie.
Summer dostrzegła przy drzwiach małą, metalową tabliczkę z nazwą
domu.
- Panorama - przeczytała. - Czy ten dom zawsze tak się nazywał?
- Nazwała go tak dopiero moja prababka.
- Dopiero? - roześmiała się Summer. - Od kiedy ten dom należy do
twojej rodziny?
- Od pięciu pokoleń.
RS
41
Otworzył drzwi i wpuścił ją do środka. Summer dostrzegła wypisaną na
jego twarzy dumę i miłość. Uświadomiła sobie, że Randall kocha to
miejsce.
Wkrótce zrozumiała dlaczego. Z dużych okien widać było ogród, który
biegł w dół zbocza w stronę lazurowych, lśniących wód zatoki. Sufit pokoju
dziennego pokryty był kasetonami, zaś w jadalni obok poprzecinany
ciemnymi, drewnianymi belkami. W obu pokojach zbudowano duże
kominki.
Drewniane, delikatne żaluzje były podniesione, wpuszczając do środka
czerwonawy blask zachodzącego słońca, co podkreślało wyrazistą barwę
mebli wykonanych z cedrowego drewna. Summer wszędzie dostrzegała
ślady długiej przynależności domu do jednej rodziny. Tu stara maślnica, tam
pod oknem wiktoriański stolik do robótek z różanego drewna, a w kącie
drewniana beczułka wzmocniona mosiężnymi okuciami. Wszystko było
wspaniale zachowane.
- Randall, to miejsce jest cudowne! - zawołała zachwycona.
- Ja też tak myślę - odparł, starając się ukryć dumę.
- Biorąc pod uwagę nieobecność gospodyni, muszę powiedzieć, że
utrzymujesz niemal nienaganny porządek - rzekła z zaczepnym uśmiechem,
patrząc mu w oczy.
Zauważyła przy tym, że Randall wygląda jakoś niemal arystokratycznie.
Jasna cera i niebieskie oczy wskazywały na europejskie, może irlandzkie,
pochodzenie.
- Dwa razy w tygodniu przychodzi sprzątaczka.
- Bardzo mi się spodobały schody przed domem - szerokie na dole i
zwężające się ku górze...
- Są tu dość popularne. Nazywamy je schodami witających ramion".
Musisz przyznać, że to trafna nazwa.
- A ta rzezba w ogrodzie? Czy to może jakiś przyjazny duch?
- Nie przypominam sobie, żebyśmy kiedykolwiek mieli ducha - odparł
poważnie, po czym rozmarzonym tonem dodał: - Chociaż podobno w
Tamarisk Hall w Paget uchował się jeden: kobiety, która co jakiś czas
chodzi po domu i szeleści sukniami.
- Ale nie straszy?
- Nie, nie straszy, do cholery!
- Jesteś zazdrosny, prawda?
- Oczywiście! Zawsze chciałem mieć ducha za przyjaciela i nie mogę
wybaczyć swoim przodkom, że o tym nie pomyśleli. Wracając do rzezby, to
RS
42
pochodzi z dziobu jakiegoś statku. Jeśli chcesz, to was przedstawię. Zapalę
tylko światło.
Podszedł do ściany i nacisnął kontakt. Ogród, niczym teatralna scena,
został rozświetlony dyskretnym, żółtawym światłem. Z oddali dochodził
łagodny szum morza.
- Nasz ogród nie jest duży, kończy się tam, na wysokości zbiornika z
wodą. Widzisz? Chodz, pokażę ci... - Przerwał, spoglądając na Summer. -
Nie jest ci zimno w tej mokrej sukience?
- Nie, już prawie wyschła. Chodzmy.
Podążyła za nim przez jadalnię do oranżerii, która prowadziła na dwór.
Zwiedzanie ogrodu i domu - kuchni oraz czterech sypialni - trwało prawie
godzinę, lecz Summer ani przez chwilę nie czuła się znudzona.
- Z czego te domy są zbudowane? - spytała, gdy stali w ogrodzie przy
ogromnym zbiorniku na wodę. - Chyba nie z cementu?
- Nie, to wapień koralowy. Zwieżo po wydobyciu jest miękki i łatwo
poddaje się obróbce ale po jakimś czasie na powietrzu twardnieje i zmienia
kolor z białego na szary. Jak pewno zauważyłaś, zwykle jest malowany... -
Przerwał, spoglądając na zegarek. - Do diabła, już jest po ósmej, a ja jeszcze
nie zacząłem przygotowywać kolacji. Musiałem cię solidnie wynudzić i na
pewno umierasz z głodu.
- Jestem głodna - przyznała - ale na pewno się nie nudziłam.
- Jesteś po prostu dobrze wychowana - mruknął.
- Nie, mówię poważnie. Proszę, mów dalej o domach... Przerwał jej
gestem dłoni.
- Na kolację będzie tylko spaghetti i sałatka. Nastawię wodę, a potem
napijemy się czegoś.
Odwrócił się i ruszył w stronę kamiennych schodów prowadzących do
domu. Summer nie pozostało nic innego, jak podążyć za nim.
- Gin z tonikiem, wino, czy coś lżejszego?
- Gin z tonikiem - powiedziała. - Pomogę ci zrobić sał...
- Nie ma mowy. - Ujął ją mocno za ramiona i posadził na miękkiej,
jasnozielonej kanapie. - Zostań tu - rozkazał, po czym poszedł do kuchni.
Przez kilkanaście sekund czuła ciepło pozostawione przez jego dłonie.
Miała wrażenie, że dotknęły nie jej sukienki, a nagiej skóry. Dobiegły ją
odgłosy krzątaniny w kuchni i poczuła niepokój, który kazał jej wstać.
- Nie każ mi siedzieć tam samej - powiedziała, stając w drzwiach kuchni.
- Chcę z tobą rozmawiać. Obiecuję, że nie dotknę sałatki.
- Wolę gotować w samotności - mruknął.
RS
43
Jedną ręką mieszał sos, drugą starał się wrzucić makaron do garnka z
[ Pobierz całość w formacie PDF ]