[ Pobierz całość w formacie PDF ]
się zastanawiać, co jeszcze miał w teczce.
Niedzwiedz-burger z dodatkami znalazł się przed Qwilleranem,
a Gary zmienił temat i zaczął mówić o wyścigu rowerowym z okazji
Zwięta Pracy.
- Nie dojechałem do mety. Zresztą wcale nie myślałem, że uda
mi się skończyć wyścig. Ale świetnie się bawiłem. Czy słyszałeś, co
nowego wymyślili? Klub Rowerowy będzie organizatorem
maratonu. Akcja ma się nazywać Jedzcie z nami! Z obiadami! .
Zebrane fundusze zostaną przeznaczone na zakup gorących posiłków
dla obłożnie chorych. To będzie jednocześnie nasz wkład w Explo.
Sponsorzy mogą dawać od dziesięciu centów do dolara za każdą
przejechaną milę. Jeśli o mnie chodzi, to sądzę, że mogę podjąć się
przejechania trzydziestu mil. Jakbym jechał dłużej, musieliby mnie
wsadzić do wozu ratunkowego.
- Jakiego wozu ratunkowego? - zapytał Qwilleran.
- Tak tylko żartuję. Nie chodziło mi o karetkę pogotowia, tylko o
samochód z zaopatrzeniem dla kolarzy. Mamy tam wodę, płyny
wzmacniające, apteczkę i stojaki do przewożenia uszkodzonych
rowerów. Ale nie ma tam jedzenia. I pojazd nie służy do jazdy
autostopem.
- No dobra! Zostanę twoim sponsorem - oświadczył Qwilleran,
podpisując zielony formularz deklaracji zobowiązującej ofiarodawcę
do wpłaty dolara za każdą przejechaną milę. - Znasz może
przypadkiem Aubreya Scottena? - zapytał po chwili dziennikarz.
- Pewnie, że tak. Byliśmy razem w szkole średniej. Znałem
wszystkich braci Scottenów. Są członkami Klubu Sportowego .
Aubrey wpada tu czasem na kanapkę. A ty go dobrze znasz?
- Tylko przelotnie. Dziś po południu mam przeprowadzić z nim
wywiad na temat pszczelarstwa. Czy to dobry pomysł?
- W porządku. Będzie trochę nudził. Zwykle siedzi cicho, ale jak
kogoś polubi, buzia mu się nie zamyka. Tylko nie wiem, czy coś z
tego gadania przyda się do artykułu.
- Mogę poprosić o informację w paru kwestiach?
- Jakich?
- Czy Aubrey jest prawdziwym ekspertem w dziedzinie
pszczelarstwa? Czy ludzie uważają, że produkuje dobry miód? Czy
zawsze miał takie śnieżnobiałe włosy?
Gary rozejrzał się niepewnie dookoła, ale po chwili zdecydował,
że może pozwolić sobie na szczerość wobec tego nietypowego
dziennikarza.
- No cóż, jeśli chodzi o włosy Abreya... Zdarzyło się to wtedy,
gdy służył w marynarce. Miał wypadek i osiwiał w ciągu jednej nocy.
- Jaki wypadek?
- Jakiś błąd w konstrukcji burty okrętu. Nigdy dokładnie tego nie
wyjaśniono. Aubrey został uderzony w głowę, wpadł do morza i omal
nie utonął. Prawdę powiedziawszy, był już prawie na tamtym świecie,
kiedy go wyciągnęli. Ale przeżył. Ci Scottenowie to twarda rasa. Ale
całe to zdarzenie zmieniło jego charakter.
- Na czym to polega?
- Na przykład był niezłym rozrabiaką w szkole średniej, a teraz
jest dobrodusznym facetem, który nawet muchy by nie skrzywdził. A
po drugie zawsze pracował jako rybak dla floty Scottenów, a teraz boi
się łodzi. Już sam widok akwenu morskiego doprowadza go do
obłędu. Z marynarki odszedł honorowo. Z powodów zdrowotnych
odesłali go do domu... Tylko nikomu nie zdradzaj, że to ode mnie się
o tym wszystkim dowiedziałeś - powiedział Gary, po raz kolejny
napełniając kawą kubek Qwillerana. - Ale są i dobre strony! Aubrey
stał się swego rodzaju geniuszem. Każdą rzecz umie zreperować.
Dosłownie wszystko. Wcześniej nigdy nie miał takich zdolności. Tu
naprawił tę wielką lodówkę, a u mnie w domu odtwarzacz stereo.
Qwilleran poczuł, że podnosi mu się ciśnienie. Ciekawszy dla
czytelników gazety byłby przecież opis przeżyć człowieka, który
cudem uniknął śmierci, niż jakaś relacja na temat pszczelarstwa. W
tym momencie Gary stwierdził:
- Aubrey nic nie powie na temat wypadku. Podobnie jak
członkowie jego rodziny. A już na pewno nie będą o tym mówić
przedstawicielom mediów. Podobno jakiś uczony chciał tu przyjechać,
żeby zbadać mózg chłopaka. Ale bracia Aubreya szybko zmusili go do
rezygnacji z tego zamiaru.
Po raz drugi w ciągu ostatnich dwóch dni Qwilleran wpadł na
pomysł sensacyjnego tematu artykułu, by wkrótce przekonać się, że
nic z tego nie będzie. Musiał więc znowu zająć się pszczelarstwem.
Wznosząca się wśród ruin Black Creek rezydencja Limburgera
wyglądała jak dom nawiedzony przez duchy. Ale budynek można
wyremontować, pomyślał Qwilleran, parkując samochód przy
krawężniku, i zrobić z niego wspaniałą wiejską gospodę. Trzeba tylko
mieć odrobinę wyobrazni i parę milionów dolarów. Zewnętrzne mury
z poziomo, pionowo, ukośnie i w jodełkę ułożonymi cegłami
stanowiły niezwykły widok. Wysokie, majestatyczne okna zdobiły
poprzeczne witrażowe wstawki wykonane z trawionego, skośnie
nacinanego szkła. Wszystkie oprócz tego, które zostało zniszczone
podczas Halloween.
Na poręczy werandy ułożone rzędem kamienie czekały
spokojnie na powrót chorego właściciela ze szpitala, a rudawy kundel,
przez którego zdarzył się wypadek, dalej wałęsał się wokół domu.
Qwilleran ostrożnie wspiął się po uszkodzonych ceglanych
schodkach i zadzwonił do drzwi wejściowych. Nikt mu nie otworzył,
więc zaczął iść wzdłuż ściany budynku.
- Dobry piesek! Dobry piesek! - powtarzał dziennikarz, a
bezpański kundel próbował się do niego łasić i cicho skamlał.
Qwilleran zaczął żałować, że nie zabrał paru starych pączków z
Dimsdale Diner . - Halo! Halo! Jest tu kto? - zawołał w kierunku
zniszczonej szopy.
Drzwi budynku otworzyły się i w ciemnym wnętrzu pojawił się
potężny mężczyzna o siwych włosach. Aubrey wydawał się
zaskoczony obecnością Qwillerana.
- Byłem tu wczoraj, kiedy pan Limburger spadł ze schodów -
przypomniał dziennikarz. - Nazywam się Jim Qwilleran. Czy pan
[ Pobierz całość w formacie PDF ]