[ Pobierz całość w formacie PDF ]
szczypać i pulsować.
Spojrzała na stół i ogarnęła ją fala wstydu. W kałuży rozlanego piwa błyszczały
odłamki szkła. Jak mogłam zrobić coś podobnego myślała upokorzona.
Dziecinny, idiotyczny pomysł.
No dobra mruknął Max tym swoim chropawym głosem. Będziesz żyła.
Choćby po to, aby znów móc mnie obrażać.
Cofnęła obandażowaną rękę i oparła ją, obolałą, na kolanach. Popatrzyła na
niego, nadal trochę niechętna, ale również i wdzięczna. Jego obrzydliwa koszula
poplamiona była krwią: wyglądało to tak, jakby żółta papuga miała na piersi
otwartą ranę.
Zmarnowałam ci koszulę bąknęła, kręcąc głową.
Powiódł oczami za jej wzrokiem.
Zmarnował ją ten, kto ją zrobił. Nie przejmuj się. Bez odrobiny
skrępowania zsunął ją z ramion, zmiął i cisnął na stolik wbudowany we wnękę
ściany.
Zagryzła wargi. Zacisnęła zdrową dłoń w pięść i wetknęła ją do kieszeni.
Spostrzegła zrozpaczona, że rękaw i oblamowanie jej białego żakietu poplamiły
małe kropelki krwi. Wiedziała, że to się nie da wyprać. Zmartwiona, nie potrafiła
oderwać wzroku od zniszczonego ubrania. Starała się nie patrzeć na Maxa: siedział
tak denerwująco blisko niej, półnagi i nagle jakiś nieoczekiwanie miły.
Usłyszała jego niski, stłumiony śmiech. Odczekała chwilę i rzuciła na niego
ukradkowe spojrzenie. Teraz już się nie śmiał. W przyćmionym świetle jego twarz
tonęła w cieniach. Lindsey dostrzegła, że jej wyraz jest niemal poważny. Wzruszył
ramionami.
Nie przejmuj się. Ja też krwawię mruknął. Wewnętrznie. W związku ze
stratą pięćdziesięciu tysięcy dolarów.
Nie wiedziała, co powiedzieć. Nie mogła się zdobyć nawet na zwykłe
dziękuję" w obawie, by się nie rozmyślił. Wtuliła się w oparcie tapczanu i
przycisnęła do siebie skaleczoną rękę, która pulsowała w szybkim rytmie jej serca.
Chcę powiedzieć ciągnął dalej swoim szorstkim głosem że nie wiedziałem
o tym twoim dzieciaku. O wypadku i tak dalej. Rozumiesz? No... o tym, że przestał
mówić i... o całej reszcie. Nie jestem, do cholery, potworem.
Spojrzała na niego ciepło, z wdzięcznością.
Trudno sobie to wyobrazić, ale ten kot jest dla niego droższy ponad wszystko
w świecie. Gdyby nie to, to przecież bym się przy tym tak nie upierała. Dzięki
niemu był szczęśliwy po raz pierwszy od półtora roku. Od śmierci ojca.
W spowitej zmierzchem kabinie zapadła długa cisza.
A ty? spytał w końcu schrypniętym głosem Max.
Co ja?
Znalazłaś przez te półtora roku coś, co dało ci szczęście?
Spuściła głowę i wpatrywała się w białą kukiełkę zabandażowanej dłoni.
Mój syn. Szczęśliwa jestem, że go mam.
Chyba jestem chory na głowę. Westchnął ciężko. Jak można być takim
sentymentalnym głupkiem! Ale chcę zachować wyłączne prawa do fotografowania
tego kota. I masz się nim opiekować zgodnie z moimi zaleceniami. Chcę nadal być
jego właścicielem i powinnaś to traktować jako pożyczkę. Długoterminową
pożyczkę.
Wplótł palce we włosy i siedział przygarbiony ze wzrokiem utkwionym w
podłogę.
Naprawdę? spytała z wahaniem w głosie. Myślisz, że jakoś tak to
rozwiążemy? Todd będzie mógł mieć tego swojego kota? Jestem gotowa zrobić
wszystko, aby tylko...
Podniósł nagle wzrok i popatrzył na nią. Mimo panującego w kabinie półmroku
nie miała wątpliwości, co to spojrzenie i nagłe napięcie jego ciała miały wyrażać.
Oczywiście poprawiła się pośpiesznie w granicach przyzwoitości. Jestem
przyzwoitą kobietą.
Milczał długą chwilę nadal wpatrując się w nią w gęstniejącym zmierzchu.
Nagle coś się zmieniło w wyrazie jego twarzy.
To prawda burknął z sarkazmem. Tym właśnie dokładnie jesteś.
Przyzwoitą kobietą. I jakoś ci się udaje nią pozostawać nawet wtedy, gdy tłuczesz o
stół butelki z piwem. To wielka sztuka!
Och, rzeczywiście wyjąkała zawstydzona. Zaraz to sprzątnę. Nie
powinnam w żadnym wypadku...
Próbowała wstać, ale błyskawicznie chwycił ją za rękę i przytrzymał na
miejscu. Jacht zakołysał się miękko na swoim slipie, a Lindsey poczuła, że coś
podobnego wyprawia jej serce.
Zostaw powiedział. Sam się tym zajmę. Pozwól mi na siebie popatrzeć.
Wolną ręką sięgnął za siebie i zapalił małą mosiężną lampkę ścienną. Lindsey
[ Pobierz całość w formacie PDF ]