[ Pobierz całość w formacie PDF ]
żebym dołączyła do tego ich głupiego kowenu i złożyła jakąś głupią przysięgę. Jakieś
niewielkie puszczanie krwi, żeby nas złączyć jako duchowe siostry , czy coś. No ale mimo
wszystko. - Chyba mi odcięłyście dopływ krwi do palców.
- Zamknij się - syknęła Tory.
- Dobra - mruknęłam. - Ale jeśli palce mi sczernieją i zaczną odpadać...
- Powiedziałam, zamknij się!
Tory wstała ze swojego krzesła i mnie uderzyła. Mocno. Otwartą dłonią w twarz.
Można powiedzieć, że to był bardziej klaps niż cios. Ale zabolał. Przez jakąś minutę
przed oczyma wirowały mi gwiazdy.
I wtedy do mnie dotarło, że to jednak wcale chyba nie są jakieś zwykłe otrzęsiny.
- Wszystko gotowe? - Tory zapytała swoje dwie pomocnice, a one pokiwały głowami.
Gretchen patrzyła na to wszystko z przyjemnością. Tylko Lindsey, jak zauważyłam, wydała
się zbita z tropu tym policzkiem. Przynajmniej z tego, co widziałam oczyma, które po
uderzeniu napełniły mi się łzami bólu. Tory miała o wiele więcej fizycznej siły, niżbym ją
kiedykolwiek posądzała. To uderzenie naprawdę poczułam. - Dobrze - powiedziała Tory i
wróciła na swoje krzesło. - Dzisiaj, pod tym pełnym księżycem, w czas nowych początków,
zamierzam naprawić błąd - zaczęła. - Sto pięćdziesiąt lat temu, jedna z najpotężniejszych
czarownic wszech czasów; Branwen, która urodziła się z darem magii, przepowiedziała, że jej
potomkini odziedziczy po niej wielką siłę. Na mocy każdego naturalnego i przyrodzonego
prawa tą potomkinią powinnam być ja. Ale z jakiegoś kompletnie debilnego powodu,
wygląda na to, że została nią moja kuzynka, Maga.
- To nie tak - wtrąciłam. Bo chociaż dziś w nocy zobaczyłam Branwen w swoim
pokoju, uznałam, że w oparciu o własne doświadczenia, moja praprapraprababka pewnie
zgodziłaby się, że najlepiej zaprzeczać, że się jakieś magiczne zdolności posiada. - To nie ja.
Tory spiorunowała mnie wzrokiem.
- Nie przerywaj ceremonii - powiedziała.
- Ale to nie ja, Tory - przekonywałam desperacko. - Daj spokój, to jakieś głupoty.
Skąd miałabym mieć jakieś magiczne moce? Wiesz przecież, że na tej ziemi nie ma
człowieka, który miałby większego pecha ode mnie...
- Więc jak w takim razie wyjaśnisz Dylana i jego przywiązanie do ciebie? - warknęła
Tory.
- To był zwykły przypadek.
- A Shawn?
- To twoja robota - odparowałam. - To przez ciebie wyleciał ze szkoły.
- Jasne - zarechotała Tory. - Ale wszyscy obwiniają ciebie. I co z Zachem?
Wytrzeszczyłam na nią oczy.
- No, Mago? Co. Z. Zachem.
I dokładnie wtedy wrócił gniew, który czułam wcześniej. Ten gniew, o którym Lisa
powiedziała, że przyda mi się, kiedy nadejdzie właściwa pora.
- Powtarzałam ci to z milion razy - odparłam. - Zachowi się nie podobam. Jesteśmy
tylko przyjaciółmi... A już i to pewnie nawet nie, przez ciebie i tę twoją głupią lalkę, więc...
Tory wstała i znów uniosła rękę, jakby mnie chciała uderzyć. Popatrzyłam na nią
ostro, wyzywając ją wzrokiem, żeby chociaż tylko spróbowała. Gdyby podeszła do mnie o
krok bliżej, kopnęłabym ją w twarz.
Ale nagle Lindsey powstrzymała ją, bo zaczęła jęczeć:
- Możemy już to mieć wreszcie z głowy? Głodna jestem okropnie. A wiesz co się
dzieje, kiedy za bardzo spadnie mi poziom cukru we krwi.
Tory spiorunowała ją wzrokiem.
- Dobra - powiedziała.
I wzięła do ręki nóż. Wielki nóż - taki dekoracyjny, jakie kupuje się w sklepach, które
sprzedają gadżety z Władcy pierścieni, podobny do noży z filmu.
Wystarczyło jedno spojrzenie na ten nóż i szlag mnie trafił. Miałam tego dość.
Zerwałam się z krzesła - ale Gretchen znów mnie na nie popchnęła i przytrzymała obiema
rękami, mocno naciskając na moje ramiona, kiedy się wyrywałam. Widząc, że w ten sposób
nie ucieknę, otworzyłam usta, żeby zacząć krzyczeć...
Ale Tory, która to przewidziała, wcisnęła mi w usta obie swoje balowe rękawiczki,
skutecznie mnie kneblując.
- Przestań się wyrywać, Mago - rozkazała; w sumie jak na nią dość łagodnym tonem. -
Przecież tego chcesz, zapomniałaś? Zawsze chciałaś być po prostu zwyczajną osobą, prawda?
No cóż, jak tylko utoczymy ci tyle krwi, żebym jej się mogła napić, twoje moce przejdą na
mnie, a ty już nie będziesz się musiała nimi martwić. Z pewnych bardzo rzadko spotykanych
grzybów przyrządziłam napar wygnania. Możesz go wypić i już nie będziesz się musiała
obawiać pecha. Wszystkie moce, jakie odziedziczyłaś po Branwen, znikną. Ja je przejmę.
Okej. Zrobiło się kiepsko. Naprawdę kiepsko. Fakt, miewałam wcześniej pecha... Ale
nie takiego, jak teraz. Musiałam się z tego wszystkiego jakoś wyplątać.
Ale jak? Byłam zupełnie bezradna. Gretchen miała sporo siły. Ten sznur wpijał mi się
w ręce. Nie mogłam nawet krzyczeć. Co miałam robić?
Co robi człowiek, kiedy znika wszelka nadzieja i wszystko go zawodzi?
Jak to powiedziała ta kobieta ze sklepu dla czarownic? Tory nie zdoła zrobić mi nic
złego, jeśli... jeśli... jeśli co? Dlaczego nie mogłam sobie tego przypomnieć?
Uznaj swoją siłę .
Ale jak to zrobić? Jak miałam uznać coś, co od tak dawna przysparzało mi tylko
kłopotów? No bo, popatrzcie tylko, co się stało z Dylanem. Pomyślcie tylko, co musieli
przeżyć ludzie w szpitalu w noc, kiedy się urodziłam. Popatrzcie na to, co zaszło dzisiaj na
balu. Nie mogłam uznać czegoś, co tylu ludzi skrzywdziło, czegoś, co od tak dawna
uważałam za coś złego.
- Czekaj chwilę - wtrąciła nagle Lindsey. - Masz zamiar pić jej krew?
- A ty co myślałaś? - sarknęła Tory. - To rytuał krwi. Kretynko.
- No, ja wiem - wymamrotała Lindsey, blednąc jeszcze bardziej, o ile to w ogóle
możliwe. - Ale nie wiedziałam, że masz zamiar ją pić. Ja też muszę?
- Chcesz, żebym była prawdziwą czarownicą?! - ryknęła Tory. - Czy nie?!
- No cóż - powiedziała Lindsey. - Tak Chyba tak. Sama nie wiem. Ale naprawdę
zmusisz ją, żeby wypiła ten wywar z grzybów? A co, jeśli ona się pochoruje? Przecież one
mogą być trujące.
- To nie ma znaczenia - uznała Tory. - I tak nikt jej nie uwierzy. Wszyscy pomyślą, że
sama się chciała otruć po tym, co się stało na balu. A ja już wtedy będę miała jej moce,
których ona nigdy nie doceniała i nawet nie umiała porządnie wykorzystać! A mama i tata
[ Pobierz całość w formacie PDF ]