Indeks IndeksAureliusz Marek, ROZMYŚLANIAMcEwan Ian NiewinniWil McCarthy The Queendom of Sol 04 To Crush the Moon (Bantam)Dr Who New Adventures 36 Infinite Requiem, by Daniel Blythe (v1.0) (pdf)Mayle_Peter_ _Wytrawny_przekrć™tGrayslake 1 No Ifs, Ands, or Bears About It Celia KyleDouglas Clegg Dark of the Eye (v4.0) (pdf)Taylor Janelle Strach w ciemnośÂ›ciach022. Morey Trish Szcz晜›liwe dni na KrecieBieśÂ„kowska_Danuta_ _Daniel_na_Saharze
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anusiekx91.opx.pl
  •  

    [ Pobierz całość w formacie PDF ]

    cko manipulowali dokumentami po to, żeby oszczędzić Breżniewa i ukryć jego brutalne
    naciski na polskie władze oraz nieskrywane przygotowania do interwencji zbrojnej państw
    Układu Warszawskiego. Z całą pewnością chodziło raczej o dołożenie Jaruzelskiemu, żeby w
    konsekwencji pogrążyć Kwaśniewskiego i Millera - nie dość że w roku 1981 czynnych i
    nietuzinkowych działaczy politycznych, to jeszcze nigdy potem nie wyrzekających się swojej
    przeszłości.
    Tegoż 1993 roku, także w kalendarzowej styczności z wyborami w Polsce, z osobistego
    polecenia Jelcyna, bardzo uroczyście przekazano Wałęsie część dokumentacji katyńskiej.
    Nadano temu wielki rozgłos i bogatą propagandową oprawę, żeby całkowicie zatrzeć w lu-
    dzkiej pamięci fakt wcześniejszego, oficjalnego przyznania się ZSRR do tej zbrodni. Chodzi
    o oświadczenie Gorbaczowa, złożone w czasie wizyty gen. Jaruzelskiego w Moskwie, w
    kwietniu 1990 roku. Dyskredytując to, co dla wydobycia prawdy o Katyniu zrobił Jaruzelski
    w latach 1987-1990, Kreml wyraznie chciał przysłużyć się Wałęsie i jego kolegom, grającym
    w tych wyborach, jak w każdych zresztą, rolę prawdziwych patriotów, pracowicie i z
    oddaniem odkłamujących polską historię.
    Czy  patrioci chcą czy nie, to fakty te układają się w rodzaj nowej  braterskiej pomo-
    cy świadczonej przez Rosję - tym razem polskiej prawicy.
    W tym ciągu zdarzeń, w sposób naturalny, mieści się również największa afera skompo-
    nowana przez ludzi Milczanowskiego - tzw.  sprawa Oleksego . Znów, jak wszystko, co wy-
    chodziło spod ręki tego ministra, wypromowana w okresie wyborów. Tym razem prezyden-
    ckich, w roku 1995. Jej skutki okazały się fatalne - przede wszystkim dla premiera, ale i dla
    państwa, którego autorytet mocno podupadł. Trzeba trafu, jednymi z głównych bohaterów
    prowokacji byli dwaj rosyjscy  dyplomaci : Siergiej Jakimiszyn i Władimir Ałganow. Jeśli
    ich rola pozostaje dziś nie do końca jeszcze wyjaśniona, to tylko w tym sensie, że nie wiado-
    mo, czy to UOP nimi kręcił, czy może na odwrót.
    To był wielki dzień Milczanowskiego, ten na który czekał, do którego cały czas przygo-
    towywał się - z trybuny sejmowej, w świetle jupiterów, przed posłami i całą Polską oskarżał
    Józefa Oleksego o szpiegostwo na rzecz Rosji.
    Już od kilku dni Warszawa drgała sensacjami, umiejętnie wystrzeliwane plotki śmigały
    między domami, atmosferka gęstniała. Jedna z telewizyjnych reporterek, odkrycie łódzkich
    działaczy ZChN, okazała się aż tak zdolna, że rozumem własnym wykombinowała, którego
    dnia, o której godzinie ustawić się z kamerą przed Pałacem Prezydenckim, żeby być świa-
    dkiem niespodziewanego przyjazdu rządowej kawalkady aut. Z przejęciem równym słynnemu
    radzieckiemu spikerowi Lewitanowi ogłaszającemu wojnę ZSRR z Niemcami, raportowała
    sprzed bramy, że limuzyna z premierem Oleksym nie przybyła.
    - Nie wiemy cóż to może znaczyć - zapewniała zdumioną publiczność telewizyjną.
    Takie  zagrywki udanie przygotowywały nastrój pod wydarzenie główne w wykona-
    niu A. Milczanowskiego - oskarżenie premiera o zdradę stanu. Ale Milczanowski doskonale
    rozumiał, że w osobie premiera rządu RP oskarżał jednocześnie byłego członka KC i byłego
    sekretarza KW z lat 80. Miał wreszcie tę  głowę , którą tyle lat pragnął widzieć na pieńku.
    Na jego nieszczęście obok ofiary w tej sztuce grali również byli funkcjonariusze SB, tak
    jak Oleksy - członkowie byłej PZPR. Teraz w służbie Milczanowskiego. Oni to właśnie roz-
    poznali długo pieszczone marzenie trawiące byłego kierownika podziemnej drukarni - marze-
    nie o zemście. I znalezli sposób jego spełnienia: wykrycie szpiegowskiej misji Oleksego i
    oskarżenie o zdradę całego kierownictwa SdRP.
    Czyż to nie piękne? Milczanowski widział już siebie premierem, a swych wrogów w
    kazamatach; czuł słodki smak zemsty, był szczęśliwy. Tym bardziej, że przez kilka dni wszy-
    stko układało się po jego myśli - zdruzgotany wyborczą klęską, żądny odwetu, ślepy z
    nienawiści i dobrze poszczuty Wałęsa, gładko wszedł do gry. Kłopot w tym, że esbecy wmó-
    wili Milczanowskiemu, iż ma w ręku karetę z asów, a to był strit zaledwie. I to maleńki,
    kompletne nic.
    Ale na początku było naprawdę groznie. Cała prasa natychmiast podchwyciła, podany
    przez ministra, oskarżycielski ton. Dały rezultat jego dobre kontakty z dziennikarzami. W go-
    dzinie próby żaden artysta pióra ani żadna artystka mikrofonu nie wyłamali się z jednolitego
    frontu flekowania premiera. Co powiedział Milczanowski i jego policja - to było święte,
    jakkolwiek bronił się Oleksy - zawsze był  niewiarygodny . Prasa bez wątpienia odegrała
    rolę pomocnika Milczanowskiego i Wałęsy w doprowadzeniu do upadku rządu i złamaniu
    człowiekowi kariery. Nigdy się jednak do tego nie przyznała. Nawet wtedy, gdy już wszystko
    było jasne, szukała zdzbła w oku Oleksego, we własnym nie zauważając wielkiej jak ekran w
    multikinie planszy z napisem  manipulacja .
    Mimo niewątpliwej sympatii mediów Milczanowski skończył dość żałośnie. Zagrał się
    na śmierć mianowicie:
    Wspólnie z Lechem Wałęsą przez wiele lat walczyłem o wolną, demokratyczną Polskę.
    Dochowując wierności przekonaniom i mojej drodze życiowej, odchodzę razem z prezydentem
    Wałęsą.
    Po nim tak patetycznie z posadą żegnał się już tylko prezydent Jelcyn, który nawet
    trzezwy wyglądał jak pijany.
    LUDZIE MAJSTRA
    Jasik
    Rok 1995 od początku zapowiadał się ciekawie. Jak to rok wyborczy. Wybierać mieli-
    śmy prezydenta. Lech Wałęsa szykował się do reelekcji, jego przeciwnicy robili miny przy-
    szłych mężów stanu.
    Z góry jednak było wiadomo, że tak naprawdę grozny dla niego będzie tylko konkurent
    wystawiony przez lewicę. SLD miał silne struktury terenowe i sprawny aparat - narzędzia
    niezbędne w każdej kampanii wyborczej. Ktoś przecież musi sprzedawać cegiełki, drukować
    plakaty, zamówić bilbordy, wynająć salę, zorganizować wiec. Co ważne - sondaże opinii pu-
    blicznej nie pozostawiały wątpliwości, że lewica rośnie w siłę. No i co najważniejsze - miała
    powszechnie łubianego kandydata, Aleksandra Kwaśniewskiego. Dobrze się prezentujący,
    łatwo nawiązujący kontakt z ludzmi, mówiący w trzech językach, sympatyczny - stanowił
    poważne wyzwanie dla wiecznie nadętego, zadufanego w sobie elektryka.
    Nie wiadomo, kto personalnie podjął tę decyzję, nikogo wszak nie złapano za rękę, ale
    pózniejszy rozwój wydarzeń i ich uczestnicy nie pozostawiają wątpliwości, że plan przygoto-
    wany być musiał w kręgu służby specjalne - Pałac Prezydencki. Być może nawet w Pałacu co
    najwyżej po cichu zaakceptowano ogólną koncepcję. Wymyślić ją, zaplanować, podsunąć [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ftb-team.pev.pl
  •