[ Pobierz całość w formacie PDF ]
cko manipulowali dokumentami po to, żeby oszczędzić Breżniewa i ukryć jego brutalne
naciski na polskie władze oraz nieskrywane przygotowania do interwencji zbrojnej państw
Układu Warszawskiego. Z całą pewnością chodziło raczej o dołożenie Jaruzelskiemu, żeby w
konsekwencji pogrążyć Kwaśniewskiego i Millera - nie dość że w roku 1981 czynnych i
nietuzinkowych działaczy politycznych, to jeszcze nigdy potem nie wyrzekających się swojej
przeszłości.
Tegoż 1993 roku, także w kalendarzowej styczności z wyborami w Polsce, z osobistego
polecenia Jelcyna, bardzo uroczyście przekazano Wałęsie część dokumentacji katyńskiej.
Nadano temu wielki rozgłos i bogatą propagandową oprawę, żeby całkowicie zatrzeć w lu-
dzkiej pamięci fakt wcześniejszego, oficjalnego przyznania się ZSRR do tej zbrodni. Chodzi
o oświadczenie Gorbaczowa, złożone w czasie wizyty gen. Jaruzelskiego w Moskwie, w
kwietniu 1990 roku. Dyskredytując to, co dla wydobycia prawdy o Katyniu zrobił Jaruzelski
w latach 1987-1990, Kreml wyraznie chciał przysłużyć się Wałęsie i jego kolegom, grającym
w tych wyborach, jak w każdych zresztą, rolę prawdziwych patriotów, pracowicie i z
oddaniem odkłamujących polską historię.
Czy patrioci chcą czy nie, to fakty te układają się w rodzaj nowej braterskiej pomo-
cy świadczonej przez Rosję - tym razem polskiej prawicy.
W tym ciągu zdarzeń, w sposób naturalny, mieści się również największa afera skompo-
nowana przez ludzi Milczanowskiego - tzw. sprawa Oleksego . Znów, jak wszystko, co wy-
chodziło spod ręki tego ministra, wypromowana w okresie wyborów. Tym razem prezyden-
ckich, w roku 1995. Jej skutki okazały się fatalne - przede wszystkim dla premiera, ale i dla
państwa, którego autorytet mocno podupadł. Trzeba trafu, jednymi z głównych bohaterów
prowokacji byli dwaj rosyjscy dyplomaci : Siergiej Jakimiszyn i Władimir Ałganow. Jeśli
ich rola pozostaje dziś nie do końca jeszcze wyjaśniona, to tylko w tym sensie, że nie wiado-
mo, czy to UOP nimi kręcił, czy może na odwrót.
To był wielki dzień Milczanowskiego, ten na który czekał, do którego cały czas przygo-
towywał się - z trybuny sejmowej, w świetle jupiterów, przed posłami i całą Polską oskarżał
Józefa Oleksego o szpiegostwo na rzecz Rosji.
Już od kilku dni Warszawa drgała sensacjami, umiejętnie wystrzeliwane plotki śmigały
między domami, atmosferka gęstniała. Jedna z telewizyjnych reporterek, odkrycie łódzkich
działaczy ZChN, okazała się aż tak zdolna, że rozumem własnym wykombinowała, którego
dnia, o której godzinie ustawić się z kamerą przed Pałacem Prezydenckim, żeby być świa-
dkiem niespodziewanego przyjazdu rządowej kawalkady aut. Z przejęciem równym słynnemu
radzieckiemu spikerowi Lewitanowi ogłaszającemu wojnę ZSRR z Niemcami, raportowała
sprzed bramy, że limuzyna z premierem Oleksym nie przybyła.
- Nie wiemy cóż to może znaczyć - zapewniała zdumioną publiczność telewizyjną.
Takie zagrywki udanie przygotowywały nastrój pod wydarzenie główne w wykona-
niu A. Milczanowskiego - oskarżenie premiera o zdradę stanu. Ale Milczanowski doskonale
rozumiał, że w osobie premiera rządu RP oskarżał jednocześnie byłego członka KC i byłego
sekretarza KW z lat 80. Miał wreszcie tę głowę , którą tyle lat pragnął widzieć na pieńku.
Na jego nieszczęście obok ofiary w tej sztuce grali również byli funkcjonariusze SB, tak
jak Oleksy - członkowie byłej PZPR. Teraz w służbie Milczanowskiego. Oni to właśnie roz-
poznali długo pieszczone marzenie trawiące byłego kierownika podziemnej drukarni - marze-
nie o zemście. I znalezli sposób jego spełnienia: wykrycie szpiegowskiej misji Oleksego i
oskarżenie o zdradę całego kierownictwa SdRP.
Czyż to nie piękne? Milczanowski widział już siebie premierem, a swych wrogów w
kazamatach; czuł słodki smak zemsty, był szczęśliwy. Tym bardziej, że przez kilka dni wszy-
stko układało się po jego myśli - zdruzgotany wyborczą klęską, żądny odwetu, ślepy z
nienawiści i dobrze poszczuty Wałęsa, gładko wszedł do gry. Kłopot w tym, że esbecy wmó-
wili Milczanowskiemu, iż ma w ręku karetę z asów, a to był strit zaledwie. I to maleńki,
kompletne nic.
Ale na początku było naprawdę groznie. Cała prasa natychmiast podchwyciła, podany
przez ministra, oskarżycielski ton. Dały rezultat jego dobre kontakty z dziennikarzami. W go-
dzinie próby żaden artysta pióra ani żadna artystka mikrofonu nie wyłamali się z jednolitego
frontu flekowania premiera. Co powiedział Milczanowski i jego policja - to było święte,
jakkolwiek bronił się Oleksy - zawsze był niewiarygodny . Prasa bez wątpienia odegrała
rolę pomocnika Milczanowskiego i Wałęsy w doprowadzeniu do upadku rządu i złamaniu
człowiekowi kariery. Nigdy się jednak do tego nie przyznała. Nawet wtedy, gdy już wszystko
było jasne, szukała zdzbła w oku Oleksego, we własnym nie zauważając wielkiej jak ekran w
multikinie planszy z napisem manipulacja .
Mimo niewątpliwej sympatii mediów Milczanowski skończył dość żałośnie. Zagrał się
na śmierć mianowicie:
Wspólnie z Lechem Wałęsą przez wiele lat walczyłem o wolną, demokratyczną Polskę.
Dochowując wierności przekonaniom i mojej drodze życiowej, odchodzę razem z prezydentem
Wałęsą.
Po nim tak patetycznie z posadą żegnał się już tylko prezydent Jelcyn, który nawet
trzezwy wyglądał jak pijany.
LUDZIE MAJSTRA
Jasik
Rok 1995 od początku zapowiadał się ciekawie. Jak to rok wyborczy. Wybierać mieli-
śmy prezydenta. Lech Wałęsa szykował się do reelekcji, jego przeciwnicy robili miny przy-
szłych mężów stanu.
Z góry jednak było wiadomo, że tak naprawdę grozny dla niego będzie tylko konkurent
wystawiony przez lewicę. SLD miał silne struktury terenowe i sprawny aparat - narzędzia
niezbędne w każdej kampanii wyborczej. Ktoś przecież musi sprzedawać cegiełki, drukować
plakaty, zamówić bilbordy, wynająć salę, zorganizować wiec. Co ważne - sondaże opinii pu-
blicznej nie pozostawiały wątpliwości, że lewica rośnie w siłę. No i co najważniejsze - miała
powszechnie łubianego kandydata, Aleksandra Kwaśniewskiego. Dobrze się prezentujący,
łatwo nawiązujący kontakt z ludzmi, mówiący w trzech językach, sympatyczny - stanowił
poważne wyzwanie dla wiecznie nadętego, zadufanego w sobie elektryka.
Nie wiadomo, kto personalnie podjął tę decyzję, nikogo wszak nie złapano za rękę, ale
pózniejszy rozwój wydarzeń i ich uczestnicy nie pozostawiają wątpliwości, że plan przygoto-
wany być musiał w kręgu służby specjalne - Pałac Prezydencki. Być może nawet w Pałacu co
najwyżej po cichu zaakceptowano ogólną koncepcję. Wymyślić ją, zaplanować, podsunąć
[ Pobierz całość w formacie PDF ]