[ Pobierz całość w formacie PDF ]
było to takie trudne.
Zniszczyłem wszystko. Kiedy odeszłaś, wpadłem w rozpacz. Chciałem jechać do Spandau szukać ciebie,
wstydziłem się jednak. Nie wiedziałem, czy kiedykolwiek będziesz mogła mi wybaczyć. Wstydziłem się
podejść do ciebie na ulicy. Bardzo cię kocham, cały czas myślę o tobie. Jeśli mi nie przebaczysz,
zrozumiem. To była okropna i głupia rzecz.
Nigdy w życiu Leonard nie mówił w taki sposób o sobie, i swoich uczuciach. Nawet nie myślał w ten
sposób. Po prostu nigdy nie wyszedł poza pewne stwierdzenia, że film widziany poprzedniego wieczoru
całkiem mu się podobał, albo też że nie lubi smaku letniego mleka. W rzeczywistości nigdy przedtem nie
doświadczył poważnych uczuć. Dopiero teraz, kiedy wreszcie je nazwał wstyd, rozpacz, miłość mógł
o nich powiedzieć, że naprawdę je żywi. Miłość do kobiety stojącej przed jego drzwiami została uwolniona
przez słowa, które również wyostrzyły wstyd, jaki odczuwał po napaści na nią. Nazwane po imieniu
nieszczęście odczuwane przez ostatnie trzy tygodnie rozwiało się. Jakby zrzucił ciężar z pleców i mógł się
wreszcie wyprostować. Nadając imię mgle, przez którą kroczył, stał się w końcu widoczny sam dla siebie.
Nie wszystko było jednak jasne. Maria nie zmieniła pozycji ani spojrzenia. Po krótkiej chwili odezwał się:
Proszę, wybacz mi.
W tym samym momencie zegar wyłącznika pstryknął i światło zgasło. Usłyszał, jak Maria gwałtownie
zaczerpnęła powietrza. Kiedy jego oczy przywykły do ciemności, na sprzączce torebki i w białkach jej oczu
dostrzegł odbicie znajdującego się za nim okna; wydawało się, że Maria odwraca wzrok. Zaryzykował i
odszedł od kontaktu, nie przyciskając go. Radość I dodawała mu pewności siebie. Owszem, postąpił zle, ale
przecież naprawi swój błąd. %7łądano od niego prawdy i prostoty. Nie brnął już jak lunatyk przez swoje
nieszczęście, nazwał je dokładnie i w ten sposób przepędził. Wykorzystując okazję stworzoną przez
ciemność, zamierzał przez dotyk odnowić dawną łączącą ich więz, prostą, pełną prawdy więz. Słowa przyjdą
pózniej. W tej chwili był przekonany, że to konieczne, aby się wzięli za ręce, a może nawet lekko
pocałowali.
Zaczął do niej podchodzić; poruszyła się wreszcie i cofnęła w kąt korytarza, pogrążając się głębiej w cieniu.
Zbliżył się, wyciągnął rękę, ale jej już tam nie było. Musnął jedynie sam rękaw. Znowu dostrzegł błysk
białek oczu i głowę, która zdawała się cofać. Odnalazł jej łokieć i delikatnie go ujął. Wyszeptał jej imię.
Mocno przyciskała do siebie zgięte ramię; przez materiał płaszcza wyczuwał, że ona drży. Teraz, kiedy stał
tuż przy niej, słyszał jej słaby i szybki oddech. W powietrzu unosiła się woń potu. Przemknęło mu przez
myśl, że w krótkim czasie osiągnęła granice seksualnego pobudzenia, pomysł ten jednak od razu wydał mu
się bluznierczy. Podniósł rękę do jej ramienia, gdy na pół zawołała, na pół wykrzyknęła nieartykułowany
dzwięk, po którym nastąpiło: Mach das Licht an. Bitte! Włącz światło, a potem: Proszę. Proszę.
Położył drugą rękę na jej ramieniu. Potrząsnął nią lekko dla uspokojenia. Chciał jedynie wyzwolić ją z
koszmaru. Chciał jej przypomnieć, kim jest naprawdę młodym, niewinnym człowiekiem, którego słodko
pieściła i pobudzała. Krzyknęła ponownie, tym razem na cały głos, przenikliwie. Cofnął się. Piętro niżej
otwarły się drzwi. Na schodach biegnących wokół windy rozległy się szybkie kroki. Leonard wcisnął
kontakt, zapalając światło akurat wtedy, gdy pan Blake zakręcał na półpiętrze. Ostatnie stopnie przebył po
trzy naraz. Był bez marynarki i krawata, ze srebrzystymi opaskami na bicepsach. Jego surowa twarz
świadczyła o znajomości okrutnego wojskowego fachu, napięte ręce czekały otwarte w gotowości. Czekał
tylko na to, żeby zrobić komuś poważną krzywdę. Gdy dotarł na szczyt schodów i zauważył Leonarda, jego
twarz wcale nie złagodniała. Maria upuściła torebkę na podłogę i uniosła dłoń, zakrywając nos i usta. Blake
zajął pozycję między Leonardem a Marią. Położył ręce na biodrach. Zdążył się zorientować, że nie trzeba tu
nikogo bić, więc jego wściekłość jeszcze bardziej wzrosła.
Co tu się dzieje? zapytał Leonarda i nie czekając na odpowiedz, ze zniecierpliwieniem zwrócił się do
Marii. Jego głos zabrzmiał życzliwie. Nic pani nie jest? Czy uderzył panią?
Oczywiście, że nie powiedział Leonard.
Zamknij się pan! krzyknął przez ramię Blake i zwrócił się z powrotem do Marii: No więc?
Robi za wszystkie głosy, zupełnie jak aktor w radiowej komedii, pomyślał Leonard. Nie podobało mu się, że
Blake stoi między nimi jak sędzia, przeszedł więc przez korytarz i wcisnął kontakt. Dało im to kolejne
dziewięćdziesiąt sekund. Blake czekał, aż Maria się odezwie. Musiał chyba czuć, że Leonard zbliża się z
tyłu, bo wyciągnął rękę, żeby go zatrzymać. Leonard miał zamiar, obchodząc Blake'a, podejść do Marii.
Powiedziała coś, czego Leonard nie dosłyszał, a Blake odpowiedział w przyzwoitym niemieckim. Leonard
poczuł do niego jeszcze większą niechęć. Czy było dowodem lojalności to, że Maria odezwała się po
angielsku?
Przykro mi, że spowodowałam ten hałas i wyrwałam pana z domu. To jest wyłącznie nasza sprawa.
Zaraz się dogadamy. Odsłoniła twarz i podniosła torebkę. Wyglądało na to, że trzymając ją w rękach,
poczuła się lepiej. Nie mówiła do Blake'a, ale nie zwracała się też do Leonarda. Lepiej już wejdę do
środka.
Leonard wyjął klucz i ominął wybawcę Marii, żeby otworzyć drzwi. Przechylił się i zapalił światło w
korytarzu mieszkania. Blake nie ruszył się. Nie był jeszcze usatysfakcjonowany.
Mógłbym zamówić dla pani taksówkę przez telefon. Zanim przyjedzie, może pani posiedzieć z moją
żoną.
Maria przestąpiła próg i odwróciła się, żeby mu podziękować.
Jest pan bardzo uprzejmy. Już mi lepiej, sam pan widzi. Dziękuję. Pewnym krokiem przeszła przez
korytarz mieszkania, w którym nigdy wcześniej nie była, weszła do łazienki i zamknęła za sobą drzwi.
Blake stał u szczytu schodów, trzymając ręce w kieszeniach. Leonard czuł się zbyt słabo i był zbyt rozezlony
na swojego sąsiada, żeby ofiarować mu dalsze wyjaśnienia. Stał niezdecydowanie w drzwiach, zwlekając z
wejściem, dopóki ten drugi mężczyzna się nie oddali.
Kobiety zazwyczaj krzyczą, kiedy im się zdaje, że ktoś ma zamiar je zgwałcić powiedział Blake.
Absurdalna znajomość rzeczy zawarta w tej uwadze wymagała eleganckiego zaprzeczenia. Leonard
intensywnie myślał przez krótką chwilę. Odpowiedz utrudniał mu fakt, że został wzięty za gwałciciela,
podczas gdy rzeczywiście o mało co się nim nie stał. W końcu powiedział:
Nie w tym przypadku.
Blake wzruszył ramionami na znak powątpiewania i zszedł po schodach. Od tej chwili zawsze, kiedy
spotykali się w windzie, jechali w pełnej obojętności ciszy.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]