[ Pobierz całość w formacie PDF ]
oczywiste, że każdy archeolog będzie znał tę pozycję na pamięć. Tymczasem gdybyś
studiował archeologię, to po trzecim roku robiłbyś specjalizację, na przykład w archeologii
Egiptu... W takim wypadku byłbyś magistrem bardzo niedouczonym z pradziejów... Niemniej
jednak zwróciłeś jakoś na siebie uwagę.
- Sądzę, że ten, kto napisał donos, zdaje sobie sprawę, iż kto inny chce dokonać
jakiegoś sabotażu. Ja obserwuję dyskretnie studentów. On też. Wydałem mu się podejrzany,
więc ostrzegł pana. Gra po naszej stronie. I jak ładnie napisał, wyszukanym stylem...
- A jeśli zorientował się, że ściągnąłem cię tu jako detektywa i chce cię
wyeliminować? - zadumał się kierownik.
- Wtedy nie pisałby do pana, tylko raczej poinformował innych.
- Słusznie - kiwnął głową. - Co robimy z tym papierem?
- W folię i do magazynu. W razie czego będzie można zrobić test na odciski palców. I
chyba trzeba czekać na rozwój wypadków.
Pożegnaliśmy się. Wspiąłem się na szczyt kurhanu.
-No, do roboty - ponagliłem studentów.
Korzystając z mojej rozmowy z kierownikiem zrobili sobie przerwę... Zeszliśmy
znowu o dziesięć centymetrów. Ciągle nie pojawiało się nic, co byłoby warte
zadokumentowania. Piach, resztki korzeni, drobne kamienie...
W czasie przerwy śniadaniowej pożyczyłem od Magdy rower i podjechałem drogą w
stronę wsi. Na pagórku wyjąłem telefon komórkowy i sprawdziłem, czy mam pole. Byłem na
krawędzi zasięgu, ale po chwili miałem łączność. Zadzwoniłem do Pana Samochodzika.
- No i co tam słychać, mój drogi? - zapytał. Zreferowałem mu bieżące wypadki.
- Wydaje mi się, że doktor Hreczkowski jest po prostu przewrażliwiony -
zakończyłem - ale trzymam rękę na pulsie.
- Faktycznie, na razie nie wygląda to groznie - powiedział. - Ale sam wiesz, jak to
bywa. Długo nic się nie dzieje, a potem nagle wali się na głowę cały świat... Wpadnę do was
w odwiedziny za tydzień.
Pożegnałem się i rozłączyłem. Wróciłem akurat na sam koniec przerwy. Zdjęliśmy
kolejną warstwę grubą na dziesięć centymetrów. Aącznie zeskrobaliśmy już z kurhanu
sześćdziesiąt centymetrów, nie znajdując absolutnie nic. Tym razem los się do nas
uśmiechnął. Najpierw pod łopatą Piotrka, a po chwili także pod moją, pojawiły się drobne,
czarne plamki. Węgiel drzewny. Pogrzebałem w tym przez chwilę szpachelką.
- Wezwijcie kierownika - poleciłem.
Niels pobiegł do sąsiedniego wykopu. Wrócił po chwili z doktorem. Ten pochylił się
nad warstwą i przez dłuższą chwilę przyglądał się jej zafrasowany. Wziął grackę i poskrobał
piach w kilku miejscach. Węgle pojawiły się w większej ilości.
- Nie ruszajcie tego - polecił - Resztę plantem dwa, trzy centymetry. Chyba mamy coś
ciekawego...
Nareszcie! Oczyściliśmy cały wierzchołek, odsłaniając prostokątną, ciemną plamę o
wymiarach mniej więcej dwa metry na półtora. Sam się domyśliłem, że należy ją
sfotografować. Założyliśmy siatkę, tym razem rysował Piotrek. Zdjęliśmy niwelatorem kilka
punktów, aby określić, na jakiej wysokości znajduje się odsłonięta warstwa. Kierownik przez
cały czas stał obok i uważnie patrzył nam na ręce.
- Wyjmiemy to stratygraficznie - polecił. - to znaczy wygrzebiemy całą czarną masę
aż do bieluchnego piaseczku - uzupełnił zwracając się do studentów, ale wiedziałem, że mówi
to, abym ja też zorientował się w naszym zadaniu. - Jeśli to to, co myślę, nie będzie gruba.
Kości i kamienie zostawiajcie w miejscu, gdzie leżą, całą ziemię odsypywać na folię, potem
przepłuczemy wodą na sicie i zobaczymy, czy nie znajdziemy czegoś ciekawego!
Przyleciała Magda, przyniosła nam pocięte kawałki karimaty, żebyśmy nie musieli
klęczeć na ziemi. Dostarczyła też szpachelki i została z nami. Obserwowałem jej ruchy i jak
najlepiej starałem się naśladować. Szybko trafiliśmy na kilka dużych, granitowych kamieni.
Po wierzchu rozsypywały się na drobny żwirek.
- Przepalone - wyjaśniła. - Rozsypują się od wysokiej temperatury. Pomiędzy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]