[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Za krzewami było ciemno.
Tam jest sucho powiedziała. Braci jeszcze nie ma.
Mieli tu na nas czekać?
Tak. Spóznili się albo zabili ich powiedziała Białka. Teraz nie przejdą wąwo-
zem.
Szkoda koni, pomyślał Andrew.
Iiiep! krzyknęła Białka w ciemność. Zrobiła krok do przodu, stanęła, nadstawi-
ła ucha. Podniosła z ziemi niewielki kamień, rzuciła nim do środka jaskini. Odczekała
moment i rzuciła w tę samą stronę włócznią.
Nic się nie stało.
Nikogo nie ma powiedziała. Czasami tutaj przychodzi zwierz. Nie wiem, jak
się po waszemu nazywa. My go nazywamy grich.
Odczekała jeszcze moment i pierwsza weszła do jaskini. Coś zaszeleściło.
Tu jest sucha trawa usłyszał Andrew. Można się położyć. Chodz tutaj. Ja
umrę, jeśli się zaraz nie położę.
Ja też wyznał Andrew.
Mężczyzni nie potrafią wytrzymywać. Ale ty jesteś lepszy od innych.
Pod ścianą leżała kupka siana. Niezbyt wielka, ale w każdym razie leżeć na niej bę-
dzie wygodniej niż na gołym kamieniu.
Wyciągnął się, ale zdrętwiałe ciało nie chciało się rozluznić. Nogi piekły i bolały.
Andrew pomyślał, że nie zdoła zasnąć.
Widział szary krążek wejścia do jaskini i słuchał szumu deszczu w liściach drzew.
Białka umościła się obok niego, jej lekka, twarda dłoń opadła mu na pierś. Potem
Białka obróciła się i położyła mu głowę na ramieniu. Głowa była mokra, ciepła i kłują-
ca.
Ieeh powiedziała sennie. Całe jedzenie zostało przy koniach. I zaraz potem
zaczęła oddychać wolno i lekko zasnęła.
Andrewowi było niewygodnie, chciał się obrócić, ale bał się obudzić dziewczynę,
58
która poruszyła się we śnie, coś zamruczała i jeszcze mocniej się do niego przytuliła.
A jemu wydawało się, że nigdy nie zaśnie... nigdy nie zaśnie... I zasnął.
Dwa czy trzy razy budził się z zimna, ciaśniej przytulał do gorącej Białki, ale przez to
plecy ziębiły jeszcze bardziej, a cienka warstwa siana nie stanowiła wystarczającej izola-
cji od lodowatego kamienia. Jednakże zmęczenie brało w końcu górę nad zimnem i An-
drew znowu zapadał w sen. Wydawało mu się że, rozebrany do naga, pędzi przez bez-
denną pustkę kosmosu, mając przed sobą tylko dalekie, zimne gwiazdki, do których
nigdy nie zdoła dotrzeć... Potem wrócił na planetę Pe-U, a obok niego była Petri U, cho-
ciaż doskonale wiedział, że ukochana od dawna nie żyje i pewnie dlatego nie mogła go
uratować przed wiecznym chłodem...
* * *
Chociaż Andrew zazwyczaj budził się całkiem świadomy tego, gdzie się znajduje, to
tym razem jego mózg był tak otumaniony przejściami poprzedniego dnia, że przez kil-
ka sekund był święcie przekonany, że jest na Ziemi może dlatego, że po otwarciu
oczu zobaczył zielone liście i przebijające się przez nie na ukos słoneczne promienie.
Był wczesny ranek i słońce wschodzące naprzeciw wejścia do jaskini zajrzało do niej
i, jeszcze nie grzejąc, uśmiechało się obietnicą ciepła.
Andrew wyciągnął rękę Białki obok nie było. Uniósł się na łokciu dziewczy-
na siedziała opodal z kolanami podciągniętymi do piersi i patrzyła na niego. Była naga.
Nie rozumiał dlaczego, ale gdy sam wstał, to przekonał się, że przykryła go swoją kurt-
ką i futrzaną spódniczką.
Co za głupie pomysły! wykrzyknął. Dlaczego to zrobiłaś? Przeziębisz się!
Mnie nie jest zimno odparła Białka. Kobiety są wytrzymalsze.
Ubieraj się Andrew podał jej przyodziewek.
Białka włożyła spódniczkę. Zupełnie nie wstydziła się swej nagości i dlatego nagości
nie było... Nikt przecież nie mówi o nagości łani!
Ile masz lat? zapytał Andrew.
Nie wiem. Wy, ludzie z podniebnej hordy, zawsze chcecie wiedzieć ile minut, ile
godzin. Po co?
Trudno wytłumaczyć. Przywykliśmy.
Tam, w głębi powiedziała Białka jest woda. Ale idz ostrożnie. Nisko.
Bracia nie przyszli?
Po co pytasz? Gdyby przyszli, zobaczyłbyś ich.
Andrew wstał, wyjrzał na zewnątrz. O parę kroków zaczynał się rzadki las liścia-
sty. Wiewiórka przemknęła po pniu lipy, zerknęła na niego i uciekła. Odezwała się ku-
kułka, jakby specjalnie przywieziona z odległości nie zliczonych parseków, żeby dodać
Andrewowi otuchy.
59
Andrew wrócił do jaskini i poszedł w jej głąb. Strop obniżał się, światło już tam nie
dochodziło. Andrew poruszał się wolno, dotykając ścian i często podnosząc rękę, żeby
nie nabić sobie przypadkiem guza na głowie. Z każdym krokiem cisza stawała się głęb-
sza i cięższa. Znikły odgłosy lasu, ustępując dzwiękowi płynącej wody. yródełko tryska-
ło spod kamieni.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]