[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ręce lianami, muszą więc być mądrzejsze od wszystkich innych zwierząt, jakie widziałem w
mych podróżach. To małpoludy nic innego. Brakujące ogniwo... i szkoda, że się znalazło!
Zabrały swego rannego towarzysza krwawił jak świnia. Potem siadły koło nas. I jeśli się na
tym znam choć trochę, widziałem zimną chęć mordu na ich pyskach. Są wielkie, tak duże jak
człowiek, ale znacznie silniejsze. Mają dziwne, szkliste oczy pod rudymi, krzaczastymi
brwiami. Siedziały i radowały się między sobą. Challenger nie jest tchórzem, ale i on miał
stracha. Jakimś cudem zerwał się na nogi i ryknął na nie, żeby nam dały spokój. Tek był
wszystkim zaskoczony, że musiał całkiem stracić głowę, bo szalał i klął jak wariat. Nawet
gromadzie swych pupilków" dziennikarzy nie wymyślałby lepiej.
A co one robiły? Wstrząsnęła mną ta dziwna historia, którą mój towarzysz szeptał
mi do ucha, przez cały czas uważnie badając wzrokiem okolicę i nie wypuszczając nabitego
sztucera z ręki.
Myślałem, że zaraz skończą z nami, ale wybuch Challengera skierował ich uwagę w inną
stronę. Potrajkotały chwilę, a potem jeden stanął obok Challengera. Będzie się pan śmiał,
paniczyku, ale słowo daję, wyglądali jak rodzeni bracia. Nie wierzyłbym, gdybym nie widział
tego na własne oczy. Ten stary małpolud wódz bandy wyglądał jak rudy Challenger. Miał
wszystkie wdzięki naszego przyjaciela tylko w większej skali: krótki korpus, krzepkie bary,
wypukłą pierś i też brakowało mu szyi. Broda w rudych frędzlach opadała mu na pierś, brwi
miał krzaczaste, wzrok mówiący: odczep się, bracie", i tak dalej. Kiedy stanął obok
Challengera i położył mu łapę na ramieniu, wypisz, wymaluj dwaj bracia. Summerlee dostał
- 90 -
ataku histerii i śmiał się do łez. Małpoludy też się śmiały a przynajmniej rechotały
szatańsko a potem zabrały się do dzieła i powlokły nas przez puszczę. Nie tknęły strzelb
i sprzętu myślę, że się tego bały, ale zabrały wyjęte z puszek jedzenie. Nie cackały się
ze mną i z profesorem Summerlee moja skóra i ubranie najlepiej o tym świadczą.
Ciągnęły nas prosto przez krzaki jałowca; same mają skórę twardą jak podeszew. Ale
Challengerowi nie robiły nic złego. Cztery małpy niosły go na ramionach niby rzymskiego
cezara. Co to?
Doszedł nas daleka stukot, jakby ktoś potrząsał kastanietami.
Idą! powiedział lord John ładując drugi, dwulufowy sztucer Nabij wszystkie,
paniczyku, bo nie damy się wziąć żywcem. Nawet o tym nie myśl! Tak właśnie jazgoczą, gdy
są podniecone. Na Boga! Damy im dość powodów do podniecenia, jeśli nas ruszą. Nie będzie
tu jak w tej piosence; Z karabinami w stygnącym ręku, wśród trupów i konających, jak
śpiewają półgłówki. Czy pan je teraz słyszy?
Gdzieś bardzo daleko.
Ten mały oddziałek nie jest grozny, ale sądzę, że więcej takich myszkuje po całym
lesie. No, dobrze! Mówiłem parni o naszych nieszczęściach. Wkrótce przywlokły nas do
swego miasta: z tysiąc chat z gałęzi i liści w dużym gaju na brzegu skał. Będzie stąd trzy,
cztery mile. Wstrętne bestie obmacały mnie całego... chyba się już nigdy nie domyję.
Związały nas ten, który się mną zajął, robił to z wprawą bosmana. I tak leżeliśmy pod
wielkim drzewem z zadartymi nogami, a jedna wielka bestia wartowała przy nas z maczugą
w ręku. Mówię my", bo chodzi o mnie i profesora Summerlee; stary Challenger siedział na
drzewie, zajadał ananasy i dobrze mu się działo. Muszę przyznać, że zdołał dać nam trochę
owoców i własnymi rękami rozluznił nasze więzy. Gdyby go pan widział na drzewie
pytlującego w najlepsze ze swym blizniakiem i śpiewającego dzwięcznym basem:
Rozdzwońcie się dzwony (każda muzyka wprowadza je w dobry humor), uśmiałby się pan do
łez. Ale chyba rozumie pan, że nam nie było do śmiechu. Małpoludy pozwalały Challengerowi
na swobodę ruchów, do pewnych gramie oczywiście, dla nas jednak nie miały żadnych
względów. Wielką pociechą sprawiała nam myśl, że przynajmniej pan jest wolny i że
zaopiekuje się pan naszymi archiwami.
Teraz powiem panu coś, co pana zdziwi. Mówił pan, że Widział pan ślady jakichś ludzi:
ognie, pułapki i tale dalej. Ale my oglądaliśmy tych ludzi. Małe, biedne, zalęknione
stworzenia, a mają się czego lękać. Zdaje się, że władają one jedną stroną wyżyny, tamtą,
gdzie pan widział jaskinie, a nad tą tutaj panują małpoludy. Między jednymi i drugimi trwa
bezustanna krwawa waśń. Tak mi się przynajmniej zdaje. Wczoraj małpoludy złapały z tuzin
ludzi i przywlokły ich do swego miasta. Nigdy w życiu nie słyszał pan takiego wrzasku i
[ Pobierz całość w formacie PDF ]