Indeks Indeks58. Conan i skarb Tranicosa (The Treasure of Tranicos) 1988C Carter Lin & De Camp Spraque Conan korsarzMorey Trish Światowe Życie Extra 324 Ślub księżniczkiC Roberts John Maddox Conan zuchwałyPerry Steve Conan nieustraszonyArcher G Conan i prorok CiemnościHoward Robert E Conan obieżyświatZafón Carlos Ruiz Światła wrześniaWilson Gayle 02 Światło w ciemnościBojarski Piotr Kryptonim Posen
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • limerykarnia.xlx.pl
  •  

    [ Pobierz całość w formacie PDF ]

    ręce lianami, muszą więc być mądrzejsze od wszystkich innych zwierząt, jakie widziałem w
    mych podróżach. To małpoludy  nic innego. Brakujące ogniwo... i szkoda, że się znalazło!
    Zabrały swego rannego towarzysza  krwawił jak świnia. Potem siadły koło nas. I jeśli się na
    tym znam choć trochę, widziałem zimną chęć mordu na ich pyskach. Są wielkie, tak duże jak
    człowiek, ale znacznie silniejsze. Mają dziwne, szkliste oczy pod rudymi, krzaczastymi
    brwiami. Siedziały i radowały się między sobą. Challenger nie jest tchórzem, ale i on miał
    stracha. Jakimś cudem zerwał się na nogi i ryknął na nie, żeby nam dały spokój. Tek był
    wszystkim zaskoczony, że musiał całkiem stracić głowę, bo szalał i klął jak wariat. Nawet
    gromadzie swych  pupilków"  dziennikarzy nie wymyślałby lepiej.
     A co one robiły?  Wstrząsnęła mną ta dziwna historia, którą mój towarzysz szeptał
    mi do ucha, przez cały czas uważnie badając wzrokiem okolicę i nie wypuszczając nabitego
    sztucera z ręki.
     Myślałem, że zaraz skończą z nami, ale wybuch Challengera skierował ich uwagę w inną
    stronę. Potrajkotały chwilę, a potem jeden stanął obok Challengera. Będzie się pan śmiał,
    paniczyku, ale słowo daję, wyglądali jak rodzeni bracia. Nie wierzyłbym, gdybym nie widział
    tego na własne oczy. Ten stary małpolud  wódz bandy  wyglądał jak rudy Challenger. Miał
    wszystkie wdzięki naszego przyjaciela tylko w większej skali: krótki korpus, krzepkie bary,
    wypukłą pierś i też brakowało mu szyi. Broda w rudych frędzlach opadała mu na pierś, brwi
    miał krzaczaste, wzrok mówiący:  odczep się, bracie", i tak dalej. Kiedy stanął obok
    Challengera i położył mu łapę na ramieniu, wypisz, wymaluj  dwaj bracia. Summerlee dostał
    - 90 -
    ataku histerii i śmiał się do łez. Małpoludy też się śmiały  a przynajmniej rechotały
    szatańsko  a potem zabrały się do dzieła i powlokły nas przez puszczę. Nie tknęły strzelb
    i sprzętu  myślę, że się tego bały, ale zabrały wyjęte z puszek jedzenie. Nie cackały się
    ze mną i z profesorem Summerlee  moja skóra i ubranie najlepiej o tym świadczą.
    Ciągnęły nas prosto przez krzaki jałowca; same mają skórę twardą jak podeszew. Ale
    Challengerowi nie robiły nic złego. Cztery małpy niosły go na ramionach niby rzymskiego
    cezara. Co to?
    Doszedł nas daleka stukot, jakby ktoś potrząsał kastanietami.
     Idą!  powiedział lord John ładując drugi, dwulufowy sztucer Nabij wszystkie,
    paniczyku, bo nie damy się wziąć żywcem. Nawet o tym nie myśl! Tak właśnie jazgoczą, gdy
    są podniecone. Na Boga! Damy im dość powodów do podniecenia, jeśli nas ruszą. Nie będzie
    tu jak w tej piosence; Z karabinami w stygnącym ręku, wśród trupów i konających, jak
    śpiewają półgłówki. Czy pan je teraz słyszy?
     Gdzieś bardzo daleko.
     Ten mały oddziałek nie jest grozny, ale sądzę, że więcej takich myszkuje po całym
    lesie. No, dobrze! Mówiłem parni o naszych nieszczęściach. Wkrótce przywlokły nas do
    swego miasta: z tysiąc chat z gałęzi i liści w dużym gaju na brzegu skał. Będzie stąd trzy,
    cztery mile. Wstrętne bestie obmacały mnie całego... chyba się już nigdy nie domyję.
    Związały nas  ten, który się mną zajął, robił to z wprawą bosmana. I tak leżeliśmy pod
    wielkim drzewem z zadartymi nogami, a jedna wielka bestia wartowała przy nas z maczugą
    w ręku. Mówię  my", bo chodzi o mnie i profesora Summerlee; stary Challenger siedział na
    drzewie, zajadał ananasy i dobrze mu się działo. Muszę przyznać, że zdołał dać nam trochę
    owoców i własnymi rękami rozluznił nasze więzy. Gdyby go pan widział na drzewie
    pytlującego w najlepsze ze swym blizniakiem i śpiewającego dzwięcznym basem:
    Rozdzwońcie się dzwony (każda muzyka wprowadza je w dobry humor), uśmiałby się pan do
    łez. Ale chyba rozumie pan, że nam nie było do śmiechu. Małpoludy pozwalały Challengerowi
    na swobodę ruchów, do pewnych gramie oczywiście, dla nas jednak nie miały żadnych
    względów. Wielką pociechą sprawiała nam myśl, że przynajmniej pan jest wolny i że
    zaopiekuje się pan naszymi archiwami.
    Teraz powiem panu coś, co pana zdziwi. Mówił pan, że Widział pan ślady jakichś ludzi:
    ognie, pułapki i tale dalej. Ale my oglądaliśmy tych ludzi. Małe, biedne, zalęknione
    stworzenia, a mają się czego lękać. Zdaje się, że władają one jedną stroną wyżyny, tamtą,
    gdzie pan widział jaskinie, a nad tą tutaj panują małpoludy. Między jednymi i drugimi trwa
    bezustanna krwawa waśń. Tak mi się przynajmniej zdaje. Wczoraj małpoludy złapały z tuzin
    ludzi i przywlokły ich do swego miasta. Nigdy w życiu nie słyszał pan takiego wrzasku i [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ftb-team.pev.pl
  •