Indeks Indeks58. Conan i skarb Tranicosa (The Treasure of Tranicos) 1988C Carter Lin & De Camp Spraque Conan korsarzC Roberts John Maddox Conan zuchwałyArthur Conan Doyle Świat ZaginionyDoyle Arthur Conan Studium W SzkarłacieConan Doyle Arhtur Studium w szkarłaciePerry Steve Conan nieustraszonyHoward Robert E Conan obieżyświatWilson Gayle 02 Światło w ciemnościTaylor Janelle Strach w ciemnościach
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • limerykarnia.xlx.pl
  •  

    [ Pobierz całość w formacie PDF ]

    chiwaæ szabl¹ i ¿¹daæ, ¿eby siê broni³. A tak to siê wygada i uspokoi.
    Te¿ przecie¿ swoje przesz³a& A jak siê nie uspokoi, to trzeba bê-
    dzie podci¹æ jej te zgrabne nó¿ki, powaliæ nieszczêsn¹ na ziemiê,
    przycisn¹æ do ziemi rêkê z krzyw¹ szabl¹, wyrwaæ szabelkê z d³oni,
    gdzie, bez wzglêdu na to, co Conan w³aSnie us³ysza³, nie jest jej
    miejsce, zwi¹zaæ Slicznotce nadgarstki jej w³asnym rzemieniem, tym,
    który wi¹¿e w³osy, a ³ydki pasem, noszonym na w¹skiej talii. I wte-
    dy zostawi j¹ w tych krzakach i jakoS bêdzie musia³a poradziæ sobie
    sama, skoro z niej taka nieugiêta wojowniczka.
     & a ju¿ na pewno ¿adna kobieta nie za³o¿y³aby takiego brzyd-
    kiego i niewygodnego he³mu, jaki ty wsadzi³eS sobie na g³owê.
     He³m?  wpad³ jej w s³owo Conan.  Jaki znowu he³m?
     Ten, który masz na tej swojej ³epetynie wielkoSci niemowlê-
    cej piêSci!  odpowiedzia³a z rozdra¿nieniem kobieta.
    Cymmerianin nic nie rozumiej¹c, podniós³ rêkê do g³owy i 
    rzeczywiScie!  namaca³ nie znany mu przedmiot, zimny, metalowy
    ko³pak, zakrywaj¹cy g³owê od karku do nosa, od jednej skroni do
    drugiej. Z dziwn¹, niezrozumia³¹ niechêci¹ barbarzyñca Sci¹gn¹³
    6  Conan i prorok ciemnoSci  81 
    z g³owy br¹zowy he³m i obejrza³ go, jakby widzia³ go po raz pierw-
    szy. Kunsztowna robota, nie ma co  mocny, maj¹cy wytrzymaæ ciê-
    cie mieczem czy toporem grzebieñ, wytrzyma³e, ozdobione grawe-
    runkiem ochraniacze, os³aniaj¹ce policzki, gruby, ale gustowny trzon,
    chroni¹cy oczy i nos przed uderzeniem&
    Sk¹d on go ma?& Conan przypomnia³ sobie, jak w ogniu walki
    z demonicznym gladiatorem zdo³a³ zerwaæ he³m z martwego cia³a
    i& i& , ale jak on znalaz³ siê na jego g³owie, barbarzyñca nie wie-
    dzia³. I nie dane mu by³o przypomnieæ sobie.
     Cicho! K³adx siê!  Cymmerianin popar³ swój wSciek³y szept
    gwa³townym ruchem rêki, ka¿¹c gadatliwej kobiecie po³o¿yæ siê na
    trawiê.
    Barbarzyñca s³ucha³ przemowy groxnej Amazonki, mySla³ przy
    tym o najró¿niejszych sprawach, ale jednoczeSnie ani na chwilê nie
    os³abi³ czujnoSci i zauwa¿a³ nawet najl¿ejsze szmery i ruch.
     Siadaj, ¿eby ciê! Mamy goSci.
    Conan wskaza³ rêk¹ dom& I, sam tego nie zauwa¿aj¹c, znowu
    za³o¿y³ na g³owê nieszczêsny he³m.
    Nas³uchuj¹c i wpatruj¹c siê w przeSwity w liSciach, kobieta zo-
    baczy³a to, co ju¿ wczeSniej zauwa¿y³ jej towarzysz. Od budynku
    oderwa³a siê i sz³a w ich kierunku ludzka postaæ. Amazonka przy-
    siad³a na piêtach. Uciekinierzy przygl¹dali siê id¹cemu cz³owieko-
    wi. By³ to wysoki, bardzo chudy, niezgrabny i niechlujnie odziany
    mê¿czyzna. Po jego twarzy b³¹dzi³ uSmiech, w jednej rêce trzyma³
    du¿y gliniany dzban z w¹sk¹ szyjk¹, w drugiej kubek. Pewnym kro-
    kiem zmierza³ do ich kryjówki.
     Chcia³em poczekaæ tutaj do nocy  szept Conana tak by³ wy-
    liczony, ¿eby dotrzeæ tylko do uszu kobiety, dla której by³ przezna-
    czony i nie wydostaæ siê dalej nawet na palec.  A wtedy wszed³bym
    do domu i trochê siê tam pokrêci³. Mam w tej dziedzinie pewne do-
    Swiadczenie. Znalaz³bym coS do jedzenia, do picia, mo¿e jakieS odzie-
    nie. Przyda³oby siê przebraæ w miejscowe szmatki, bo w tych zbro-
    jach za bardzo siê wyró¿niamy. A teraz, zdaje siê, ¿e na mySliwego
    napada zwierz. JeSli ten z dzbankiem wlezie w krzaki, to szybko siê
    dowiemy, gdzie oni tam co trzymaj¹, gdzie&
    Cymmerianin umilk³, przy³o¿y³ palec do ust, daj¹c do zrozumie-
    nia pragn¹cej coS powiedzieæ kobiecie, ¿e nadesz³a pora absolutne-
    go milczenia. Nieproszony goSæ by³ coraz bli¿ej i nie mia³ zamiaru
     82 
    zmieniæ kursu. Conan szybko oceni³ gêstwinê ukrywaj¹cych ich krze-
    wów i znalaz³ wSród ga³êzi przeSwit, z którego najwidoczniej ko-
    rzystali szukaj¹cy na polance odosobnienia. JeSli cz³owiek ze dzba-
    nem wejdzie w krzaki, to na pewno têdy. Barbarzyñca przesun¹³ siê,
    ¿eby nie zostaæ odkrytym przed czasem. JeSli tylko ten cz³owiek tu
    wejdzie&
    Cz³owiek wszed³.
    XI
     I wtedy, Wielki Mistrzu, spiesz¹c siê ogromnie wróciliSmy,
    ¿eby donieSæ ci, co zdarzy³o siê na arenie i czego Swiadkami byli-
    Smy  zakoñczy³ swoj¹ opowieSæ Vellach, mê¿czyzna w szatach ka-
    p³ana Niewiadomego, obecny na trybunach areny w czasie walki ty-
    tanów.
    Razem ze swoj¹ towarzyszk¹ Minoli¹ sta³ w ogromnej podziem-
    nej sali, kszta³tem przypominaj¹cej czarê  Sciany wokó³ okr¹g³ej,
    ozdobionej mozaik¹ pod³ogi, p³ynnie rozszerza³y siê ku sufitowi,
    skrytemu w dymie pal¹cych siê kadzide³. Stamt¹d, z niewidocznego
    sufitu, zwisa³y lSni¹ce kwarcem, gigantyczne stalaktyty, a ku nim z po-
    d³ogi wybrzusza³y siê olbrzymie stalagmity, przypominaj¹ce zêby
    cyklopa.
    Z zewn¹trz na wpó³ zburzony klasztor móg³ siê wydawaæ nie-
    wtajemniczonemu widzowi wprawdzie ogromn¹ i z³owieszcz¹, ale
    przede wszystkim zmêczon¹ i wymagaj¹c¹ remontu budowl¹. W Srod-
    ku wygl¹da³ zupe³nie inaczej. Co prawda, niewtajemniczony widz
    nigdy by siê o tym nie przekona³  kap³ani Niewiadomego nie wpusz-
    czali nikogo obcego do wnêtrza klasztoru. A g³êboko pod fundamen-
    tem kry³ siê zupe³nie inny klasztor, ogromny, nieprzystêpny, z labi-
    ryntem korytarzy, mnóstwem ogromnych sal, przestronnymi celami
    i niszami, przeznaczonymi specjalnie do odosobnienia i modlitw. Kto
    i kiedy wyku³ w skale te podziemia, czy sta³o siê to niedawno, czy
    te¿ na d³ugo przed przybyciem kap³anów, którzy pojawili siê tu bez
    ma³a trzysta lat temu  nie wiedzia³ nikt.
    Kap³ani zwali siê braæmi Zakonu Dnia Ostatniego.
    PoSrodku sali, gdzie stali Vellach i Minolia, wznosi³ siê tron,
    wydr¹¿ony w ciele stalagmitu. U jego podnó¿a spokojnie szemra³a
    niewielka fontanna. Ale to nie woda wype³nia³a j¹ ¿yciem, lecz sub-
     83 
    stancja przypominaj¹ca zimny p³ynny ogieñ. Jego jaskrawe, mieni¹-
    ce siê Swiat³o oSwietla³o ca³¹ salê.
    Przez jakiS czas w sali panowa³a pe³na napiêcia cisza, zak³Ã³ca-
    na tylko szmerem magicznego xróde³ka. Wreszcie, ze skrytych w cie-
    niu g³êbin tronu wychyli³a siê postaæ w bia³ej szacie cz³onków zako-
    nu. Kaptur, tak jak i u przybyszów, by³ odrzucony, albowiem bracia
    nie maj¹ powodu, by kryæ przed sob¹ swoje twarze. Odblask p³ynne-
    go ognia podSwietla³ z do³u twarz kap³ana, nadaj¹c mu z³owieszczy
    wygl¹d. Mistrz przemówi³ i jego g³os, spokojny, równomierny, lek-
    ko schrypniêty, rozbrzmia³ echem pod sklepieniem sali:
     JesteScie pewni, ¿e to by³ ten sam He³m?
     Tak, Wielki Orlandarze  odpowiedzia³ bez wahania Vellach.
     ¯adnych w¹tpliwoSci.
     Oprócz tego oboje doskonale widzieliSmy czarne Swiat³o,
    o którym jest mowa w przepowiedniach  doda³a Minolia.
     Tak  Mistrz znowu zatopi³ siê w cieniu swojego tronu.  Opo-
    wiedzcie mi jeszcze raz, jak zakoñczy³a siê walka.
     Gdy pierwszy olbrzym upad³, drugi usiad³ mu na piersi i za-
    cz¹³ ok³adaæ go piêSciami. ¯aden cz³owiek nie wytrzyma³by nawet
    jednego tak silnego uderzenia, ale ten, który nosi³ He³m, bardzo d³u-
    go wytrzyma³ ten grad ciosów i przez ca³y czas próbowa³ siê wy-
    rwaæ. Ale potem ucich³ i, s¹dz¹c po u³o¿eniu cia³a, umar³. Wtedy
    drugi wsta³ i zerwa³ z g³owy pokonanego He³m&
     Nie  poprawi³a go Minolia.  Najpierw zdj¹³ He³m, a dopie-
    ro potem wsta³.
     To nieistotne. Zdj¹³ He³m uniós³ go nad g³ow¹ i zakrzycza³. [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ftb-team.pev.pl
  •