[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zmyte deszczem niebo. Jaskrawo upierzone ptaki podniosły świergoczący zgiełk wśród
drzew. Liście, których wielkie krople wody migotały jak diamenty, drżały lekko w
porannej bryzie.
Przy małym strumyku, który wił się wśród piasków w swej wędrówce do morza,
ukryty za pasmem drzew i krzaków, przyklęknął mężczyzna, by obmyć sobie twarz i ręce.
Czynił to zgodnie ze zwyczajem swego gatunku, parskając głośno i pryskając wodą jak
bawół. Jednakże w trakcie tego swawolenia, podniósł nagle głowę, a z jego brunatno
żółtych włosów pociekła woda na szerokie ramiona. Na moment przykucnął, nasłuchując,
po czym stanął na równe nogi i odwróciwszy się w stronę lądu, popędził z mieczem w
dłoni. Nagle, zamarł bez ruchu, gapiąc się z otwartymi ustami.
Oto szedł ku niemu plażą człowiek większy nawet od niego, nie czyniący jednak
nic, by się ukryć. Oczy pirata rozszerzyły się, gdy ujrzał te ciasno przylegające, jedwabne
bryczesy, błyszczące, długie buty, luzną koszulę z falbanami i kapelusz, jakby sprzed stu
lat. Przy pasie nieznajomego zwisała szeroka szabla piracka, a w jego oczach odbijał się
jednoznaczny zamiar.
Pirat zbladł, gdy nagle rozpoznał przybysza.
Ty! wykrzyknÄ…Å‚ niedowierzajÄ…co. Na MitrÄ™! To ty!
40
Conan i Skarb Tranicosa
Z jego ust posypały się klątwy, gdy sięgał po swoją szablę. Ptaki uleciały w
powietrze w ognistych gromadach, gdy tylko szczęk stali zakłócił ich trele. Zderzające się
ostrza miotały błękitne iskry, a piasek pod nogami walczących skrzypiał i chrobotał, gdy
stąpali po nim obcasami ciężkich butów. Wtem, uderzenie stali zakończyło się głuchym
chrupnięciem i jeden z mężczyzn padł na kolana ze zduszonym jękiem. Rękojeść miecza
wypadła z jego roztrzęsionej ręki, a on sam legł na piasek jak długi, brukając go
czerwienią krwi. Ostatnim wysiłkiem, wyszperał coś zza pasa i próbował podnieść to do
ust, ale nagle zesztywniał konwulsyjnie i opadł na ziemię.
Zwycięzca pochylił się i bezwzględnie wydarł z zesztywniałych palców przedmiot,
na którym kurczowo się zamknęły.
Zarono i Valenso stali na plaży, wpatrując się w wyrzucone przez fale kawałki
drewna, które zbierali ich ludzie reje, szczątki masztów, połamane belki. Sztorm tak
gwałtownie huknął statkiem Zarono o skalisty brzeg, że większość ocalałych części
stanowiły drzazgi. Niedaleko za nim stała Belesa, przysłuchując się ich dyskusji i jedną
ręką obejmując Tinę. Stała tak, blada i bezsilna, i apatycznie oczekując przeznaczenia,
jakie zgotował dla niej Los. Słuchała, co mówili, ale bez zainteresowania. Przygniatała ją
świadomość, że była jedynie pionkiem w grze, jakiekolwiek nie byłoby jej rozwiązanie
czy żałosna wegetacja na tym zapomnianym przez bogów wybrzeżu, czy też powrót do
jakiegoÅ› cywilizowanego kraju.
Zarono klął jadowicie, ale Valenso wydawał się otępiały.
O tej porze roku, nigdy nie pojawiały się tu zachodnie sztormy. wymamrotał
hrabia, patrzÄ…c nieprzytomnym wzrokiem na ludzi wyciÄ…gajÄ…cych szczÄ…tki wraku z morza.
Nie przypadkiem ta burza uderzyła właśnie w nas i roztrzaskała o skały okręt, który był
naszą jedyną drogą ucieczki. Ucieczka? Jestem wszak schwytany w pułapkę, jak szczur
tak przecież miało być. Nie, my wszyscy jesteśmy jak uwięzione szczury &
Nie wiem o czym ty bredzisz! warknął Zarono, szarpiąc wściekle wąsy. Nie
mogłem wyciągnąć z ciebie ani jednego sensownego słowa, odkąd ta płowowłosa
dziewka zdenerwowała cię poprzedniej nocy opowieścią o czarnym człowieku, który
wyszedł z morza. Wiem jednak, że nie spędzężycia na tym przeklętym wybrzeżu.
Dziesięciu moich ludzi poszło do Piekieł razem ze statkiem, ale mam jeszcze stu
41
Conan i Skarb Tranicosa
sześćdziesięciu. Ty masz następnych stu. W twoim forcie są narzędzia, a w lesie drewna
pod dostatkiem. Zbudujemy statek. Zaraz nakażę ludziom ścinać drzewa, jak tylko
wydobędą pozostałości z wody.
To zajmie całe miesiące. mamrotał Valenso.
Cóż, a jak lepiej zapełnić sobie czas? Utknęliśmy tutaj i, jeśli nie zbudujemy
statku, nigdy się nie wydostaniemy. Będziemy musieli zainstalować jakiś tartak, ale jak
[ Pobierz całość w formacie PDF ]