[ Pobierz całość w formacie PDF ]
spodziewała.
Nikt przecież nie mógł wiedzieć, że zmysł diagnostyczny ostrzegłby ją, gdyby malec miał
jakiekolwiek kłopoty.
Rzadko zdarzały się już ciepłe dni. Ona i Michael mieli swoją wymarzoną plażę tylko dla
siebie. W niczym nie zmąconej ciszy odosobnionego domu nad wydmami była jakaś magia.
Podczas łagodnej pogody Rowan siedziała całymi godzinami na plaży pod białym parasolem,
czytając czasopisma medyczne i różne materiały, które Ryan przysłał jej przez gońca.
Przeglądała też książki o dzieciach, te które znalazła w miejscowych księgarniach.
Określała je jako sentymentalne i mało fachowe, ale zabawne. Szczególnie urocze były
zdjęcia niemowlaków z twarzyczkami o żywej ekspresji, pulchnymi szyjkami, całych w
fałdkach i ze wzruszająco maleńkimi stopkami i rączkami. Umierała z chęci podzielenia się
nowiną z resztą rodziny. Rozmawiały z Beatrice prawie każdego dnia, ale lepiej było
utrzymać wszystko w tajemnicy. Myślała, że gdyby zdarzyło się coś niedobrego, strata byłaby
boleśniejsza i dla niej, i dla Michaela, jeśli inni by o tym wiedzieli.
W dni, które były za zimne by się kąpać, spacerowali po plaży całymi godzinami.
Chodzili po sklepach i robili różne drobne zakupy do domu. Uwielbiali białe, puste ściany
swej nadmorskiej willi i jej skąpe umeblowanie. To jak plac zabaw, wobec statecznej powagi
domu przy ulicy Pierwszej, jak mawiał Michael. Lubili wspólnie gotować kroili, siekali,
smażyli zawzięcie, robili też steki na grillu. Wszystko to było miłe i dawało dużo radości.
Jadali też w dobrych restauracjach, jezdzili na spacery do sosnowego lasu, odwiedzali
pobliskie korty tenisowe i pola golfowe. Ale najszczęśliwsi byli wtedy, gdy siedzieli w domu
i patrzyli na bezkresne morze, rozpościerające się tak blisko nich.
Michael był radośnie podniecony swoimi interesami w Nowym Orleanie jego ekipa
remontowała mały, stylowy domek przy ulicy Zwiastowania, a ponadto firma Wielkie
Nadzieje na Sklepowej już została otwarta. Michaelowi udawało się czuwać nad wszystkim
na odległość i telefonicznie interweniować w drobnych sprawach. Poza tym malowanie
rezydencji jeszcze trwało, wykańczano dawny pokój Juliena, a reperacja dachu z tyłu domu
przeciągała się. Również brukowany mały parking za budynkiem nie był jeszcze gotowy,
trwał nadal remont pawilonu znakomitego domku dla dozorcy, jak sobie to wyobrażali.
Michaela czasami trochę niepokoiła własna nieobecność w Nowym Orleanie.
Nie był mu teraz potrzebny długi miodowy miesiąc, szczególnie taki, który Rowan
przeciągała ciągle z dnia na dzień.
Ale jakże łatwo ulegał prośbom. Nie tylko robił to, czego ona chciała, ale wydawało się,
że ma nieograniczoną umiejętność cieszenia się chwilą. Spacerowali więc po plaży, trzymając
się za ręce, jadali w małych, nadmorskich tawernach, oglądali łodzie wystawione na sprzedaż,
czytali w ulubionych zakątkach przestronnego domu.
Michael z natury był pogodny, zadowolony z życia. Wiedziała o tym od pierwszego
spotkania, więc rozumiała, dlaczego niepokój jest dla niego czymś okropnym. Czuła do
Michaela ogromne przywiązanie, kiedy widziała go zatopionego w stosach projektów,
rysunków technicznych, szkiców związanych z renowacją małego domku na ulicy
Zwiastowania, przerzucającego zdjęcia w rozlicznych magazynach, dobierającego drobiazgi,
które zamierzał wykorzystać.
Powrót Vivian do Nowego Orleanu był bardzo udany. Lily i Bea zasypywały ją
rozlicznymi zaproszeniami i Michael czuł, że jest to dla ciotki najlepsza rzecz na świecie.
Jej głos brzmi dużo młodziej, kiedy z nią teraz rozmawiam mówił. Została
członkiem jakiegoś klubu czy komitetu, który ma chronić dęby. Sprawia jej to dużo radości.
Był taki kochający, wyrozumiały. Nawet wtedy, kiedy Rowan nie chciała wrócić do
miasta na Dzień Dziękczynienia, nie nalegał. Ciocia Viv była oczywiście na obiedzie u Bei, a
wszyscy wybaczyli nowożeńcom, że zostali na Florydzie, przecież to ich miesiąc miodowy,
mogą więc go przeciągać niemal w nieskończoność.
Oni również przygotowali uroczysty obiad w ten dzień. Zjedli go na pomoście przy plaży.
Noc była zimna, a lekki sztorm uderzał w wybrzeże Destin. Wiatr wprawiał w drżenie szyby
w drzwiach i oknach. Wichura gnała to tu, to tam, wreszcie jej siła osłabła. Zapadła głęboka
ciemność.
Siedzieli parę godzin przy kominku, rozmawiając o małym Chrisie i zastanawiając się,
który pokój urządzić dla niego. Mówili też o tym, że Rowan nie powinna dopuścić, by
centrum medyczne zdominowało ich życie rodzinne. Mogłaby spędzać ranki w domu, z
dzieckiem, a do pracy chodzić dopiero koło południa. Oczywiście zapewnią sobie pomoc,
która sprawi, że wszystko się będzie toczyło gładko.
Dzięki Bogu, Michael nie zapytał Rowan wprost, czy nie widziała ostatnio tej przeklętej
zjawy . Nie była pewna, czy zmusiłaby się do świadomego kłamstwa. Tajemnica tkwiła w
niej głęboko, zamknięta jak w srebrnej komnacie, a klucz wrzucono w głąb studni.
Robiło się coraz zimniej. Wkrótce nie znajdzie już żadnej wymówki, by tu zostać.
Wiedziała, że powinni wracać.
Dlaczego nic nie mówiła Michaelowi i Aaronowi? Czy miała nadal uciekać, kryć się jak
teraz?
Ale im dłużej tu była, tym lepiej rozumiała swoje uwikłania i motywacje.
Chciała z nim rozmawiać, z tą dziwną istotą. Wspomnienie o spotkaniu w kuchni
napełniało ją silnym przeświadczeniem, że wyczuwa nastroje demona, szczególnie dlatego, że
słyszała ciepły ton w jego głosie. Tak, chciała go poznać! A więc sprawdziło się to, co
przewidział Michael w tę pierwszą noc, kiedy umarła Carlotta. Czym był Lasher? Skąd się
wziął? Jakie tajemnice kryła ta gładka, tragiczna twarz? Co mógłby powiedzieć o wrotach i
trzynastu czarownicach?
Musiała go tylko przywołać, tak jak Prospero Ariela. Zachować tajemnicę i
wypowiedzieć jego imię.
Jesteś czarownicą, mówiła sobie i jej poczucie winy narastało.
I każdy o tym wie. Stało się to jasne już owego wieczoru, kiedy rozmawiałaś z Gifford;
wszyscy zdawali sobie sprawę z tkwiącej w tobie mocy, o której myśleli, że jest chłodem i
przebiegłością, a nie była niczym innym jak niepożądaną siłą. Ten starzec. Fielding, miał
rację ze swymi ostrzeżeniami. Aaron też wiedział, prawda? Oczywiście, że tak.
Wszyscy, tylko nie Michael. Tak łatwo go zwieść.
Ale co się stanie, jeśli zdecyduje, że nie będzie już nikogo oszukiwać, że nie będzie grać
na zwłokę? Może szuka w sobie odwagi, by podjąć taką decyzję. A może to tylko chęć
przeciwstawienia się, skazania demona na czekanie tak, jak on kazał czekać jej.
Niezależnie od tego, nie budził już w Rowan niechęci, potwornego wstrętu, który
przyszedł po incydencie w samolocie. Ciągle czuła gniew, ale ciekawość, a nawet rosnąca
fascynacja były większe...
* * *
Pierwszego naprawdę zimnego dnia Michael przyszedł na plażę, stanął obok i powiedział,
że musi wracać. Cieszyła się właśnie orzezwiającym powietrzem, siedząc na słońcu w
grubym swetrze i rajtuzach, podobnie jak to robiła w Kalifornii.
Posłuchaj, to wygląda tak powiedział. Ciocia Viv chce mieć swoje rzeczy z San
Francisco i dobrze wiesz, jacy starsi ludzie potrafią być uparci. Wiadomo, że nikt poza mną
nie może zlikwidować na dobre domu przy ulicy Wolności. Ludzie czekają również, abym
podjął kilka decyzji dotyczących mojego starego sklepu. Księgowy dzwonił właśnie, że ktoś
chce ten lokal wynająć, więc muszę tam wrócić i uporać się z tym.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]