[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Siedzibie.
Wyglądała na zaskoczoną.
- Neil mówił mi, że jesteście starymi przyjaciółmi -
powiedziałam.
- Zgadza się. Mieszkaliśmy wszyscy troje na jednej ulicy
w Edynburgu i chodziliśmy do tej samej, zaniedbanej szkoły.
Neil poszedł wyżej, a ja wyszłam za Bruce a. - Spojrzała w
kierunku rozmawiającego mężczyzny. - Czasami zastanawiam
się, czy nie zrobiłam błędu. Wtedy byłam bardzo ambitna -
zamilkła na parę chwil. - Oboje chcielibyśmy, żeby Neil
częściej nas odwiedzał. Bardzo pochłania go praca, nie
sądzisz? Szczególnie od czasu tragicznej śmierci jego rodziny
- przerwała, widząc moje zaskoczone spojrzenie. - O, czyżby
nic ci nie powiedział? Bruce zawsze mówi, że za dużo gadam.
Chciałam wypytać ją dokładniej, ale bałam się, że wezmie
mnie za zbyt ciekawską. Obsłużyła klienta, po czym mówiła
dalej, ściszając głos:
- Jego rodzice i siostra zginęli w pożarze. To było
straszne. Była moją najlepszą przyjaciółką. Chyba nikt z nas
jeszcze się po tym nie otrząsnął.
Byłam tak wstrząśnięta, że nie wiedziałam, co powiedzieć.
Przykro mi było, że Neil nic mi o tym nie wspomniał.
Zrozumiałam, jak słaba jest nasza przyjazń albo to, co już
przestawało być przyjaznią. Taką przynajmniej miałam
nadzieję. Lois nie zdążyła już nic dodać, gdyż podszedł do nas
Lamom.
- Neil - powiedziała barmanka - może byście zostali na
noc? Po kolacji będziemy z Bruce'em wolni. Pogadamy sobie.
- Mnie to odpowiada. Jeśli Rosina nie ma nic przeciwko -
odparł.
Odniosłam wrażenie, że cała sprawa była ukartowana.
Neil pewnie od samego początku zamierzał zostać z
przyjaciółmi.
- Nie wzięłam...
- Nie ma problemu - zareagowała beztrosko pani domu.
- Mogę ci wszystko pożyczyć. Zatem ustalone. Gdy tylko
Bruce mnie zwolni, zaprowadzę cię na górę.
Okna mego pokoju wychodziły na rzekę. Lois wyciągnęła
woreczek z przyborami toaletowymi i położyła na stole.
- Mam coś jeszcze - powiedziała. - Pożyczę ci taką
frywolną koszulę nocną. Wiesz, miło z twej strony, że
zgodziłaś się zostać. Cieszymy się, że mamy tutaj Neila,
nawet jeśli na tak krótko.
McGillowie byli sympatycznymi ludzmi. Nawet gdybym
nie wiedziała, jak silne związki łączą mego ukochanego z tą
parą, to i tak bym ich lubiła. Miałam nadzieję, że po spędzeniu
ze sobą pewnego czasu zostaniemy prawdziwymi
przyjaciółmi.
%7ładne złe słowa nie psuły szczęśliwych godzin w
odległym hoteliku. Zaczęłam nabierać fałszywego poczucia
spokoju i bezpieczeństwa. Następnego ranka przy śniadaniu
Neil powiedział coś, co niestety znów przypomniało mi o
rzeczywistości.
- Zastanawiam się, czy nie pojechać na parę dni na
Wyspy Zewnętrzne - zaczął. - Konserwator tamtejszego
rezerwatu jest moim kumplem. Napisał mi, że tego roku
przyleciało tam niezwykle dużo ptaków.
- Nie będzie ci ciężko? Chodzi mi o twoje ramię.
- Dam sobie radę. Jeśli zostanę w Siedzibie, to mogę
złamać drugie.
- Neil, nie rozumiem.
- Rozumiesz - powiedział. - Hugh jest zdolny do
wszystkiego. Chce, żebym mu zszedł z drogi.
Nie wierzyłam. Jeśli chodzi o kuzyna, to wszystko
zgadzało się. Znałam go aż za dobrze. Nie miałam
wątpliwości, że chce zniszczyć spokój Siedziby i nie dopuścić
do ślubu dziadka. Nie rozumiałam jedynie, dlaczego usiłował
pozbyć się Lamonta. Może nie chciał mieć żadnej konkurencji
w zabiegach o moje względy?
"Nie - pomyślałam - to nie o to chodzi. Neil po prostu nie
chce widywać się ze mną i szuka wymówki." Z jakiego innego
powodu mógł tak nagle zdecydować się na podróż na Wyspy
Zewnętrzne? A może mieszka tam ta druga dziewczyna?
Jakże żałowałam, że usłyszałam coś, co nie było przeznaczone
dla moich uszu. Byłabym o wiele szczęśliwsza, nic nie
wiedząc.
Wróciliśmy do Siedziby wczesnym popołudniem.
Następnego dnia Neil wypłynął. Stałam na klifie obserwując,
jak mały stateczek mego ukochanego przyjaciela podskakuje
na falach, unosząc go do odległych wysp. Wiatr wiał ze stałą
siłą, małe grzywacze marszczyły powierzchnię morza. Stałam
jak zahipnotyzowana, aż jacht zniknął za horyzontem.
Kiedy się odwróciłam, chcąc wracać do domu, stanęłam
twarzą w twarz z mym kuzynem. Nie słyszałam jego kroków.
Nasze spojrzenia spotkały się. Lęk, który zawsze wzbudzał we
mnie ten człowiek, przerodził się w tej krótkiej chwili w
przemożny strach. Nigdy przedtem nie czułam się tak
bezbronna. Mógł wyciągnąć rękę i pchnąć mnie, a runęłabym
w dół na spotkanie śmierci. Nieświadomie wykonałam krok
do tyłu. Rzucił się do przodu i chwycił mnie, przyciągając do
siebie.
- Tylko taka idiotka jak ty, Ros, może stać na skraju
[ Pobierz całość w formacie PDF ]