[ Pobierz całość w formacie PDF ]
przedpokoju.
Gdy wrócił, zawołała go pani domu i obarczyła poleceniem gospodarczym, potem
narzeczona wynalazła jakiś interes. Biegając tu i tam, stracił z oczu swe ofiary, a gdy ich
wreszcie sobie przypomniał i chciał dalej dręczyć, Stanisława nie było.
Myszka, roztargniona, tańczyła bez werwy i zwykłego humoru, towarzystwo topniało
powoli.
-- Nie ma Stacha? -- zagadnął przyszłą szwagierkę.
-- Nie wiem! -- odparła udając obojętność.
-- Ejże! Z panią się pewnie pożegnał?
-- Jeżeli wyszedł, to nie bez pożegnania.
-- Do jutra?
-- Nie. Jutro wyjeżdża.
-- Więc dzisiaj zatem stawi się z wizytą?
-- Ciekawam, dlaczego to pana tak bardzo zajmuje?
-- Dla trzech, nie! czterech powodów. %7łeby dogodzić matce ni jemu, sobie i otrzymać od
pani podziękowanie.
-- Za co?
-- No, chociażby za& polkę& tę ulubioną.
-- A mamie co to ma dogadzać? -- przerwała drażliwą
kwestią.
-- Otrzymałem rękę Józi& przepraszam! panny Józefy&
-- Niech się pan nie poprawia, rozumiem.
-- Otóż zostałem przyjęty pod warunkiem, że ustąpię ze służby, a zajmę się waszym
majątkiem. Matka zdecydowała się na to in extremis*19. Biedny majątek ładnie by wyszedł na
mojej opiece! Zresztą ja także powziąłem tę decyzję in extremis, bo wsi nie cierpię i zwichnąć
sobie karierę ciężko.
-- Cóż to ma wszystko do pana Stanisława?
-- To jest nasz zbawca. Zajmie moje miejsce i uszczęśliwi jednocześnie mamę, majątek, mnie
i kogoś jeszcze. Przyjazń moja dla niego była dzisiaj najzupełniej samolubną, co jednak mi nie
przeszkodzi zbierania szczodrze daniny wdzięczności! Proszę zaczynać!
-- Mocno się pan myli! bo ja właśnie czekam od pana tego samego.
-- Ha, co robić! Pocieszam się tym tylko, że otrzymałem od pani pierwsze wyznanie.
-- Ode mnie! Nie wiedzieć co! Nic nie wyznaję!
-- Ale już drugich pani zdradzać nie będzie?
-- A pan się nie poważy żartować?
-- Uchowaj Boże!
-- No, to dobrze.
-- Zawieramy zatem zaczepno--odporne przymierze, na siedem tygodni postu i dwa świąt, aż
do dnia ślubu naszego.
-- Ej, to tak długo! Nie wytrzymam!
-- W takim razie i ja coś szepnę!
-- Ach nie, nie! Niech już będzie pokój!
-- Zgoda zatem miedzy nami.
-- Tak, ale tylko do ślubu.
Zaśmiała się po swojemu, swawolnie, szczerze i zapieczętowała ugodę uściśnieniem dłoni.
-- Ten sojusz będzie nam dobrodziejstwem w czekaniu! -- zaśmiał się odchodząc.
Obywatel tymczasem wrócił do hotelu. Zmęczonym się czuł i rozstrojonym okropnie. Zapalił
świecę i chodził po pokoju.
W oknach pojaśniało, on chodził; świeca się dopaliła, on chodził; dzień był wielki, on jeszcze
chodził. Nareszcie posłyszał dobijanie się do drzwi i otworzył. Przed nim, wyświeżony,
uśmiechnięty, stał inżynier.
-- Co to? Już wstałeś?
-- Wcale się nie kładłem.
-- Awantura! I na sąd nie idziesz?
-- Ani myślę! Zapłacę karę.
-- I do akcyzy nie szturmowałeś?
-- Zapomniałem.
-- Cóżeś robił? Toć jedynasta godzina!
-- Przeklinałem ciebie!
-- Mnie? Chrześcijańskie spędzenie czasu!
-- Niech sobie będzie pogańskie. Przeklinałem i przeklinam! Przez ciebie jestem mordercą.
-- Mor-der-cą? Myślałem, że tylko przeze mnie jesteś narzeczonym!
-- To na jedno wychodzi.
-- Zupełnie nowy sposób widzenia rzeczy. Jakże to?
-- Mordercą jest, kto młode, szczęśliwe, niefrasobliwe dziecko wprzęga w jarzmo ciężkich,
mozolnych obowiązków. Zapominasz, że mam dwoje dzieci.
-- Ojej. Albo to się na tym skończy! Będziesz ich miał kopę, bez żadnego morderstwa.
-- Mordercą jestem i basta! Brać to szczęśliwe dziecko, żeby pilnowało parę krzykliwych
bębnów.
19*
e x t r e m i s (łac.) -- w ostatecznej chwili.
-- po cóż ona właśnie! A cóż będzie robić stara Wojakowska? Z całą rozkoszą poświęci się
piastowaniu, byłeś ty jej zabrał z barków zarząd majątku i uszczęśliwił córkę.
-- A Bychowa?
-- Do Bychowy zajrzysz czasem, żeby pogodzić niewiasty swoje i zamknąć choć raz na rok
[ Pobierz całość w formacie PDF ]