[ Pobierz całość w formacie PDF ]
okrywając pianą boki skał. W kilku miejscach, gdzie skały były niższe, fale napotkawszy naturalną
tamę, z szumem przelewały się przez wierzch skalisty. Tym sposobem był tu jednocześnie wir i
wodospad. Jeżeli zatym podróżni nasi nie zdołają zwrócić tratwy do wybrzeża, rozbije się ona o
skały, lub wir pogrąży ją na dno rzeki. Wszyscy trzej nie stracili zimnej krwi i wspólnemi siłami
starali się skierować tratwę ku wybrzeżu, gdyż szybkość prądu powiększała się z każdą chwilą.
Była zaledwie godzina wpół do siódmej wieczorem, lecz czas był pochmurny, zmrok zapadał
szybko, nie dozwalając dobrze rozróżnić przedmiotów, co utrudniało kierowanie tratwą.
Kamis napróżno wytężał wszystkie siły, Maks i Jan pomagali mu energicznie; Maks sterował, lecz
ster złamał się, gwałtowny prąd rzeki zaczął unosić tratwę w kierunku wązkiego przesmyku pomiędzy
skałami.
Rzućmy się wpław, aby się dostać na skały, zanim prąd uniesie i rozbije tratwę radził Kamis.
Tak, nie mamy innego wyboru odpowiedział Cort.
Hałas wywabił Langa z pod daszku. Obejrzał się i zrozumiał niebezpieczeństwo, lecz zamiast
myśleć o sobie, pomyślał pierwej o swoim wychowanku; wziął go w objęcia i przykląkł na tratwie.
Kamis i jego towarzysze zdołali wyrzucić na brzeg skrzynkę z ładunkami, broń i naczynia kuchenne.
Fale unosiły tratwę prosto ku skałom i w kilka chwil pózniej kruchy statek uderzył gwałtownie o
zaporę; podróżni nasi pogrążyli się w toń wodną, a szczątki rozbitej tratwy fale z szumem poniosły
dalej.
ROZDZIAA XII
W lesie.
Nazajutrz jacyś trzej mężczyzni leżeli drży dogasającym ognisku. Znużeni, niezdolni oprzeć się
potędze snu, skoro włożyli wysuszone przy ogniu ubranie, zasnęli snem kamiennym. Po przebudzeniu
się nie umieli odpowiedzieć na zapytanie, czy to noc, czy dzień i która godzina.
Zdawało im się, że są w grocie lub jakiejś jaskini, dokąd światło dzienne nie może się przedostać.
Tymczasem było inaczej. Dokoła nich wznosiły się drzewa, tworząc gąszcz nieprzebyty.
Wierzchołki tych drzew strzelały w górę i łączyły się w tak gęste sklepienie, ze nie można było
dojrzeć ani blasku słońca, ani skrawka nieba.
Nawet przy blasku ognia nie można było dostrzec ścieżki, dostępnej choćby dla pieszego
człowieka; pnącze bowiem tworzyły dokoła nieprzebytą gęstwinę. Nawet więzienie nie mogło być
ciemniejsze, a mury jego bardziej niedostępne, a był to zaledwie brzeg lasu.
Ci trzej ludzie byli to: Kamis, Maks i Jan. Jakim sposobem znalezli się w tym miejscu, nie
wiedzieli zupełnie. Po rozbiciu tratwy usiłowali utrzymać się na falach, lecz stoczyli się napowrót w
głąb rzeki, i pózniej nic już nie wiedzieli, co nastąpiło po katastrofie.
Komu Kamis i jego towarzysze zawdzięczali swoje ocalenie?& Kto ich przeniósł w tę gęstwinę
leśną, zanim odzyskali przytomność?
Na nieszczęście nie wszyscy ocaleli z tej klęski. Jednego z nich brakowało: przybranego dziecka
Jana Cort i Maksa Huber, biednego Langa, i małej istotki, którą on wydobył z wody. Może zginął,
chcąc ją uratować&
Teraz Kamis, Maks i Jan nie posiadali ani ładunków, ani broni, ani żadnych gospodarskich
sprzętów; pozostały im tylko noże i siekierka, którą Kamis miał za pasem. Tratwa zdruzgotała się o
skały, wreszcie nie wiedzieliby nawet, w którą stronę kierować się do rzeki Johansen.
Zastanawiali się nad tym, jak się zdołają wyżywić, skoro nie będą mogli polować, chyba będą
musieli jeść korzonki i dzikie owoce& Nędzne pożywienie, umrą chyba z głodu&
Na dwa lub trzy dni mieli jeszcze ze dwanaście funtów bawolego mięsa, które znalezli w tym
miejscu; zjedli z niego po kawałku, gdyż było upieczone przed rozbiciem się tratwy, poczym znużeni
niezmiernie, zasnęli.
Jan Cort obudził się pierwszy; ciemność głęboka panowała dokoła. Wstał i zbliżył się do Maksa i
Kamisa śpiących pod drzewem.
Zanim ich obudził, podsycił ogień, dołożywszy do żarzących się węgli zeschłych traw i gałęzi.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]