[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Na miłość boską, kobieto! - Ze złością walnął miotłą o dach i
nagle zmienił się na twarzy. Rozległ się chrzęst, Sam stracił
równowagę i naraz cała śnieżna pokrywa zaczęła się osuwać, a on,
krzycząc, razem z nią. Jemima z piskiem odskoczyła, ale śnieżna
nawałnica podcięła jej nogi i dziewczyna upadła na plecy. Sam
ous
l
a
d
an
sc
przygniótł ją sobą, a zaraz potem przysypała ich lawina i na moment
wszystko ucichło.
- A mówiłam, że trzeba walnąć mocniej.
Za ten triumfalny ton miał ochotę ją udusić, ale spojrzawszy jej w
twarz, wymyślił o wiele lepszą zemstę. Starł śnieg z jej brwi i po prostu
scałował przekorny uśmieszek. Znieruchomiała na moment i pomyślał
już, że może niewłaściwie zrozumiał wyraz jej oczu. Kiedy jednak
poruszyła udem i objęła go, z pełną radości satysfakcją pewnie
przywarł do jej ust i sycił się prawdziwym pocałunkiem. Jego serce
biło jak oszalałe, w uszach miał jeden wielki ryk. Było tak, jak w
powieściach - nagle zatrzęsła się ziemia. Uniósł głowę i zdumiony
spojrzał na Jemimę.
- Hej, nic wam nie jest?
Poderwał głowę. Popatrzył przez ramię na stojącego nad nimi
Owena i zerwał się na nogi, zrzucając z siebie tony śniegu. Trzęsienie
ziemi, niestety, nie miało nic wspólnego z pocałunkiem. Spowodowała
je ogromna, żółta maszyna, stojąca teraz przy wejściu na podwórze.
Zacisnął zęby.
- Nie, dzięki. A ty... nie masz co robić?
- Właśnie odśnieżam drogę. Pomyślałem, że pewnie chcesz się
stąd jak najszybciej wynieść. Twój samochód będzie gotów do drogi
dosłownie za minutę, możesz jechać.
- Zostaję.
- To się jeszcze zobaczy! - Owen ponuro spojrzał mu w oczy i
wyszedł z podwórza.
ous
l
a
d
an
sc
Jemima powoli wygrzebywała się ze śniegu. Sam odwrócił się i
podał jej rękę.
- Przepraszam cię.
- Za co? Za pocałunek czy za Owena?
- Za to, że spadłem i zwaliłem się prosto na ciebie. - Uśmiechnął
się krzywo.
W odpowiedzi zachichotała jak mała dziewczynka i zamaszyście
otrzepała dżinsy.
- Nic sobie nie zrobiłeś?
- Nie. A ty?
Popatrzył na nią. Błyszczały jej oczy, we włosach miała pełno
śniegu i była tak niewiarygodnie krucha... Nie darowałby sobie, gdyby
coś jej się stało.
- W porządku.
- Wylądowałem na tobie.
- Zauważyłam. - Uśmiechnęła się. - Jesteś tu i tam twardszy, niż
myślałam.
Poczuł, że robi mu się gorąco i odsunął się. Bał się, że jeszcze
chwila, a zrobi coś głupiego.
- Pójdę po kluczyki. Będę mógł wprowadzić samochód na
podwórze?
- Jasne, ale warto by je najpierw odśnieżyć. Zaraz poproszę
Owena.
Zrobiła, co powiedziała, i już po chwili Sam przyglądał się ze
złością, jak równiutkie ścieżki, których przekopanie kosztowało go
ous
l
a
d
an
sc
dwie godziny i ból krzyża, giną błyskawicznie, ścierane z powierzchni
maszyną Owena. Szlag by to trafił! W dodatku Jemima zaprosiła tego
głupka na herbatę. Wydobywanie samochodu trwało krótko i poszło
sprawnie. Owen wypowiedział kilka lakonicznych uwag, wykonał parę
ruchów swoim cudacznym monstrum, i po chwili było po wszystkim.
- Elegancki wozik, dobry na miasto - rzucił, patrząc na prawie
nowe bmw, i poszedł sobie, z rękami w kieszeniach, pogwizdując, na
herbatkę z Jemimą.
Sam tymczasem wyjechał z trudem na oblodzoną szosę i
zaparkował na podwórzu. Na tylnym siedzeniu miał bukiet dla babci
Mary. Postanowił go ze sobą zabrać. Kwiaty ożywiłyby kuchnię, a
poza tym mogły choć trochę przyćmić triumf Owena.
Jess powitała go entuzjastycznie. Usiadła przy nim i warknęła na
Owena.
- Dobry pies - powiedział, drapiąc ją za uszami. Jemima spojrzała
na niego ostrzegawczo. Zrobił minę niewiniątka, ale nie dała się na to
nabrać.
Wręczył jej kwiaty, wyjmując je uroczyście zza pleców. Owen
zrobił wielkie oczy, a ona najwyrazniej się wzruszyła. Nagle
pożałował, iż nie były przeznaczone dla niej.
- Chyba mi nie powiesz, że właśnie po nie specjalnie pojechałeś -
[ Pobierz całość w formacie PDF ]