[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Grastensholm... Babcia Ingrid musiała już w imię przyzwoitości pożegnać się z ziemskim
życiem.
Sprowadzić się na Grastensholm... Ukryć dzieciaka i zamieszkać niczym książę otchłani w
wielkim, opustoszałym dworze...
Cóż za podniecająca, jakże kusząca myśl!
Ale pozostali krewni na Elistrand? Ulf, Elisabet i jej mąż. Jak on się nazywał? Vemund Tark?
Powiadano, że to dobry człowiek. Fuj! Ech, z tego, co Solve wiedział, dawno już mogli
przejąć Grastensholm.
Rozmyślając nad tym wszystkim Solve dotarł do domu.
Miał jeszcze innych krewnych, choćby Arv i jego rodzice w Skanii.
Prawie ich nie znał.
Nie, było jeszcze inne wyjście, o wiele bardziej kuszące...
Na południe! Podjąć poszukiwania Tengela Złego w miejscu, gdzie dziad Dan zgubił ślad.
Teraz, kiedy znalazł się tak blisko...
Tak, mógł to zrobić. I w tym odmieniec mu nie przeszkadzał. Pochodził przecież z najlepszej
krwi Tengela Złego!
Solve zerknął na klatkę. Zaczynała się robić za ciasna, chłopiec miał już cztery lata i
gwałtownie rósł, choć pożywienie, jakie otrzymywał, trudno było nazwać odpowiednim.
72
Na razie jednak ta klatka musiała mu wystarczyć. Na nic większego nie starczało miejsca w
powozie.
Szczęście, że była wiosna!
Na bogów, jakże nienawidził tego stworka!
To uczucie zdawało się odwzajemnione, choć niczego nie można było być pewnym.
Chłopiec nigdy nie odzywał się ani słowem, siedział tylko i nie spuszczał z Solvego
przenikliwych oczu.
Tego wieczoru Solve nie miał czasu na swą ulubioną rozrywkę - wtykanie szpikulców do
klatki i drażnienie nimi człekozwierza. Przyjemność sprawiało mu obserwowanie reakcji
chłopca. Bywało, że chłopczyk go nudził, siedział w kącie z żałosnym wejrzeniem. Wtedy
Solve brał dłuższy szpikulec i dzgał Heikego tak długo, aż wzbudził jego gniew. Mały
potworek był silny, chwytał za kłujący przedmiot i prawie wyciągał z dłoni dorosłego.
Wówczas Solve wybuchał śmiechem. Zmiał się jeszcze bardziej, kiedy zdołał przywieść
stworka do płaczu. Był to najdziwniejszy płacz, jaki kiedykolwiek w życiu słyszał. Gniewne
szlochanie bez łez.
Solve uważał, iż należą mu się owe chwile wytchnienia. Jakież wyczerpujące prowadził
bowiem życie! W ciągu dnia musiał być idealnym przedsiębiorcą, gładkim i światowym, a
potem ów koszmar w domu! Aż przykro się robi na samą myśl o kimś, komu towarzyszy
przerażający stworek, którego nie można się pozbyć! Każdy chyba rozumie, że człowiekowi
należą się chwile wytchnienia i niewinnej zabawy, polegającej na drażnieniu odmieńca aż do
doprowadzenia go do wściekłości.
Zdarzało się jeszcze, że spotykał się z kobietami, ale wyłącznie u nich w domu.
Aranżowanie takich schadzek okazało się jednak bardzo kłopotliwe i w końcu Solve
zrezygnował ze swych dawniejszych wielkopańskich pretensji, zadawalając się kobietami
gorszego pokroju. Nie dawało mu to jednak szczególnej radości, bowiem Solvego
podniecała właśnie owa jakże przyjemna świadomość, że do tego stopnia rozpala serca
szlachetnie urodzonych dam, iż decydują się na małżeńską zdradę. Ladacznice, z których
usług korzystał ostatnimi czasy, na ogół, kiedy już było po wszystkim, uśmiercał. Któż
bowiem po nich płakał? Czyż nie wyświadczał tym samym przysługi ludzkości?
Policja jednak wszczęła śledztwo w sprawie licznych przypadków nagłej śmierci wśród
wiedeńskich nierządnic i także z tego powodu Solve wolał opuścić miasto.
Och, jak wspaniale będzie wydostać się stąd i rozruszać kości!
Tym razem Solve zrealizował swój plan zabrania z firmy wszystkiego, co uznał za
potrzebne. Póznym wieczorem udał się do miejsca pracy. Wszedł do ciemnego budynku, a
wkrótce opuścił go znacznie już bogatszy, pozostawiając firmę odpowiednio zubożoną.
73
Ale było to jak najbardziej sprawiedliwe, wszak to on ją odbudował i miał prawo do
stosownej sumy w ramach wynagrodzenia, czyż nie?
Solve był prawdziwym specjalistą od tego rodzaju wyjaśnień.
Kiedy przekręcił w zamku klucz i otworzył drzwi do swego zbyt skromnego - zważywszy na
standard, na jaki zasługiwał - domu, przystanął na korytarzu. Przez chwilę nasłuchiwał, po
czym szeroko uśmiechnął się do siebie.
Znów rozległ się ów rozkoszny dzwięk!
Słychać go było czasem w spokojne, ciche noce. Płacz Heikego. Mały diabeł, doprowadzony
do ostateczności, płakał naprawdę, choć cicho, jakby starał się zdusić szloch.
A więc mimo wszystko Solve potrafił dokuczyć małemu czartowi. Potomek, którego Solve
nie chciał uznać, był jednak istotą czującą. Potrafił płakać jak inni ludzie, cierpieć w swej
samotności.
To świetnie! Mógł więc ponieść zasłużoną karę!
Kiedy tylko Solve wszedł do środka, płacz natychmiast umilkł.
- Teraz, trollu, doświadczysz czegoś, co nigdy nie było ci dane! No, może parę razy kiedyś,
dawniej, ale wtedy byłeś za mały, żeby to pamiętać. Wyjdziesz stąd! Nie, nie luzem, tyle
chyba rozumiesz. Wyjeżdżamy! Jeszcze dziś w nocy!
Z klatki nie dochodził żaden dzwięk. Solve nie zapalił jeszcze świecy w pokoju, ale czuł
spoczywające na sobie przenikliwe, choć nic nie wyrażające spojrzenie żółtych oczu.
Patrz sobie, patrz, myślał Solve. Niewiele ci to pomoże, bo choć obydwaj jesteśmy dotknięci,
to ty nie masz żadnej władzy. Z nas dwóch ja jestem silniejszy. A kiedy odnajdę Tengela
Złego... Zdobędę odpowiednią moc, by zniszczyć tę przypominającą pająka szkaradę, co
wisi w twojej klatce. Twoją zabawkę, o którą ja sam, cóż za dureń, zabiegałem i nalegałem,
by zabrać z domu! Dlaczego, dlaczego? Sam sobie wciąż zadaję to pytanie. Gdyby nie
mandragora, byłbym teraz wolny. Nie ciążyłbyś mi tak bardzo, mój ty kamieniu młyński.
Dawno już osiągnąłbym szczyty kariery w Wiedniu i prawdopodobnie podbił większą część
świata. Z mym geniuszem, przy pomocy tajemnych sił, to nic trudnego! Ale nie. Powinienem
był zrozumieć ostrzeżenie wtedy, gdy mandragora wisząca mi na szyi wydała się cięższa
nizli ołów. Wiedziała, co robi. Mój ojciec odczuwał to samo, przestała mu służyć, choć
czyniła to przez całe życie.
Mnie także nie chciała słuchać. Czekała, aż nadejdzie jej czas, czy nie odczuwałem tego
wówczas? A więc czekała na to, by stać się twoją zabawką!
Cóż za marnotrawstwo! Wyrzucanie w błoto tajemnych, magicznych mocy! Stać się
zabawką takiego smarkacza jak ty!
74
Solvemu pozostawało jeszcze jedno nieprzyjemne zadanie: ubrać stworka. Zwykle zajmował
się tym tylko dwa razy do roku, zmieniał wtedy prostą koszulę, wiszącą w cuchnących
strzępach na wychudzonym ciałku dziecka.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]