[ Pobierz całość w formacie PDF ]
niewątpliwe - moja miłość do tego dziecka.
A dziś Jo przysuwa się bliżej do mojego biurka, by spojrzeć na wydruk z
USG. I siedzimy tak we trzy pochylone nad wizją przyszłości Meg:
zmęczona Josie, która czuje się wyrolowana przez życie; ja,
zdesperowana, niewiedząca, czego się trzymać, a czemu dać spokój; i
pełna nadziei Meg, przed którą życie kryje jeszcze tyle niespodzianek.
Ale na tle okna, za którym lśnią światła miasta, wszystkie wyglądamy tak
samo. Trzy matki jak urzeczone czekające na dzieci, które w
nieunikniony sposób zmienią ich przyszłość.
ROZDZIAA 23
W nocy napadała gruba warstwa mokrego śniegu i gdy budzę się w
pierwszy dzień świąt w łóżku, które pamięta lata mojego dzieciństwa,
przez sekundę nie do końca wiem, gdzie się znajduję, zawieszona
pomiędzy terazniejszością a przeszłością, pomiędzy młodością a
dorosłym życiem.
Z pokoju wywabia mnie słodki zapach naleśników. Po cichu idę do
kuchni i zastaję w niej ojca w zielonym szlafroku (z rękawa wciąż zwisa
metka) pochylonego nad kuchenką.
- Wesołych Zwiąt, ptaszynko. - Podchodzi i całuje mnie w policzek. -
Również od Lindy. Pobiegła do miasta po kawę. - Ojciec obraca się.
Kropelka rzadkiego ciasta odrywa się od łopatki i ląduje na drzwiach
lodówki. - Podoba ci się?
- Aha - odpowiadam i przekrzywiam głowę na dzwięk wody lecącej z
kranu na górze.
- Andy - mówi tata. - Wczoraj pózno w nocy przyleciał z Singapuru. -
Wyrzuca dwa naleśniki z patelni prosto na talerz i przesuwa go po stole w
moją stronę. - Siadaj - rozkazuje. - I zajadaj. Nie wyglądasz najlepiej.
Hojnie polewam naleśniki syropem (Cukier! Pięć lat z życiorysu!) i
palcami odrywam kawałek. Patrzę w okno - świat wyglą-
da, jakby cały zamarzł. Sople lodu zwisają jak żyrandole - gałęzie drzew
uginają się pod własnym ciężarem. Ogródek matki, od dawna zarośnięty
chwastami i pełen martwych roślin, pokryty jest śniegową kołderką,
maskującą zarówno radość, jak i poczucie zdrady, w których wyrosłam i
które do pewnego czasu mnie definiowały.
Tata przysuwa sobie krzesło i siada ciężko obok mnie, aż trzęsie się
talerz. On też spogląda w okno i zastanawiam się, czy tak jak ja myśli o
niej, o jej ogródku, o tym wszystkim.
- Widziałam się z nią - mówię w końcu. - Widziałam się z mamą. Już jakiś
czas temu.
Ojciec zaczyna przeżuwać wolniej, wśród panującej w kuchni ciszy
słyszę, jak przełyka - coś więcej niż kawałek naleśnika.
- Cieszę się - mówi w końcu. - O ile tego chciałaś. - Odchrząka.
- To skomplikowane. - Wzruszam ramionami. - Mam siostrę. Ojciec nie
reaguje tak, jak się spodziewałam. Nie jest zaskoczony. Kiwa tylko
głową. W końcu mówi:
- Wiem.
- Jak to wiesz? - Samotny rudzik sfruwa na ziemię w ogródku, a ja
spoglądam ojcu w twarz.
- Ja... - Milknie na chwilę i spuszcza wzrok. - Od czasu do czasu
kontaktuję się z twoją matką.
- Co? - Moje zaskoczenie wybucha jak fajerwerk. - Niby po co? I czemu
mi nie powiedziałeś?
- Oj, Jilly. - Tata wzdycha. - Taka jesteś... - szuka właściwych słów -
opanowana czy zgorzkniała, sam nie wiem... jeśli chodzi o matkę i całą tę
sytuację. Nie chciałem, żebyś pogniewała się na mnie za to, że jej
przebaczyłem. Po prostu uznałem... że łatwiej będzie ci się z tym
pogodzić, jeśli będziesz tego chciała, i wtedy gdy uznasz, że jesteś
gotowa.
Pocieram skronie i dostrzegam, że rudzik odleciał równie nagle, jak się
pojawił. Wpycham do ust kawałek naleśnika, starając się usłyszeć,
naprawdę u s ł y s z e ć, co ojciec ma do powiedzenia.
Na temat mojego gniewu i tego, jak próbowałam go do siebie nie
dopuścić, aż skończyło się tym, że mnie pożarł.
- Czemu? - pytam, przełknąwszy. - Chodzi mi o to, czemu postanowiłeś
jej wybaczyć.
- Nie wiem, czy był jakiś konkretny powód - odpowiada. -Po prostu...
Cóż, no wiesz, małżeństwo to skomplikowana sprawa. - Przygryza wargę.
- Po jakimś czasie uświadomiłem sobie, że owszem, to ona odeszła, ale
może ja nie zrobiłem wystarczająco dużo, by zmieniła decyzję.
- To bzdura! - wołam. Kropelka mojej śliny ląduje na szybie. -Byłeś dla
niej cudownym mężem.
- Owszem - potwierdza ojciec. - Czasami. Ale może nie przez cały czas -
dodaje, apatycznie wzruszając ramionami.
- Bzdura - powtarzam. - To o n a odeszła. To o n a dokonała wyboru, który
zniszczył naszą rodzinę.
Twarz ojca drga, jakbym właśnie wymierzyła mu policzek.
- Nie zniszczyła nas - mówi łagodnie. - Przykro mi, że tak to odczuwasz.
Starałem się, jak mogłem, żebyśmy byli szczęśliwi.
Milknę i zastanawiam się nad własnymi słowami, nad tym, czy wciąż
wierzę w tę mantrę, którą powtarzałam sobie od dziecka, zwłaszcza że nie
jestem już dzieckiem i rozumiem, jak destrukcyjna może być samotność.
- Przepraszam, zle się wyraziłam. Masz rację, nie zniszczyła nas. Nawet
nie wiem, czemu tak powiedziałam.
- Powiedziałaś tak - tłumaczy tata - ponieważ przez lata w to wierzyłaś.
Nie chciałaś zrozumieć, że chociaż nas zostawiła, nie zniszczyła
[ Pobierz całość w formacie PDF ]