[ Pobierz całość w formacie PDF ]
w każdym związku. I nigdy nich nie przekraczać.
Tess pokiwała głową, choć nie wiedziała, czy właściwie ją
zrozumiała. Wiedziała natomiast, że Mary nie ma prawa
udzielać jej życiowych rad. Mary jednak widziała to inaczej.
- Nieważne, jak blisko z kim jesteś, są pewne granice,
których nie wolno przekraczać. Miejsca, do których nie można
zajrzeć, jeśli sienie chce końca związku. O tym mówię, moja
droga.
Tess znowu skinęła. Teraz wszystko rozumiała. I nie mogła
się doczekać, kiedy Mary przejdzie do rzeczy.
- Ted - ciągnęła starsza pani - ma więcej szczęścia, niż mu
się zdaje. Wiem, gdzie są granice. Pomyśl tylko: przed chwilą
zapytał mnie, czy brałam udział w porwaniu. Jak myślisz, czy
byłby szczęśliwy, mając za żonę kobietę, którą uważa za zdolną
do porwania?
- Momencik, Mary! - obruszył się Ted. - Tylko
żartowałem. Przecież wiem, że nikogo nie porwałaś.
- Doprawdy? - Mary roześmiała się gardłowo. - Czy jesteś
tego całkowicie pewien?
Nie dała mu szansy odpowiedzieć. Może to i dobrze, bo Tess
podejrzewała, że nie odpowiedziałby szczerze.
- W każdym razie - Mary ponownie skupiła się na Jacku i
Tess. - Nie porwałam waszych rodziców.
- Wcale pani o to nie podejrzewaliśmy - zapewnił Jack. -
Ale, jak powiedziałem, Maudeen Mason uważa, że pani może
coś wiedzieć.
- No, cóż. Mogę. Ale myślałam, że z jej słów
wywnioskowaliście, że wiem wszystko.
- To nic nowego - wtrącił Ted.
- Och, cicho bądz - zganiła go Mary. - Twoim zdaniem
jestem przyczyną każdej burzy w tym mieście.
- A nie jesteś? - odpowiedział pytaniem.
- Nie - wyprostowała się dumnie. - Ted ma złudzenia co
do mojej wielkości. A jeśli chodzi o waszych rodziców... Cóż,
75
dostałam od nich pocztówkę. Może to wam pomoże. Chociaż
nie pojmuję, czemu uważacie, że zaginęli. Może po prostu
wyjechali na urlop?
- Być może - zgodziła się Tess. - Wszyscy są tego zdania.
- Więc w czym problem?
- Mama dzwoniła do mnie tydzień temu. Powiedziała, że
starają się złapać samolot do domu. Do dzisiaj nie wrócili. A do
Jacka zadzwoniła pani Niedelmeyer i powiedziała, że zaginęli.
- Madge Niedelmeyer? - Mary zmarszczyła brwi. -
Wydaje jej się, że wie więcej niż naprawdę. Cóż, przykro mi, że
się martwicie. Rodzice na pewno by tego nie chcieli.
- Gdyby tego nie chcieli, daliby nam znać, dokąd się
wybierają - stwierdził Jack stanowczo. - Zawsze tak robią, tylko
nie tym razem. Jeszcze ten tajemniczy telefon... Rozumie pani,
że się niepokoimy.
- Rozumiem. - Mary z westchnieniem sięgnęła po
hebanową laskę. - Poczekajcie, przyniosę wam tę pocztówkę.
Ted zaproponował im coś do picia, ale zgodnie odmówili. W
końcu Mary wróciła na werandę z pocztówką w ręku.
- Niestety, niewiele się z tego dowiecie.
Jack trzymał pocztówkę tak, żeby i Tess ją widziała. Na
zdjęciu widniała anonimowa plaża z palmami i turkusową wodą.
Na odwrocie napisano: Wreszcie wolni! Pozdrawiamy, Steve i
Brigitte . A stempel pocztowy był z...
- To kod pocztowy Tampa - stwierdziła Tess. - Wysłali
kartkę przed wyjazdem.
Jack skinął głową.
- Skąd?
- Jak to skąd?
- No, z lotniska czy z portu? Albo polecieli samolotem,
albo wypłynęli statkiem.
- Dobra myśl. Musimy to sprawdzić. Może data ze
stempla zbiega się z datą wyjazdu i czegoś się dowiemy.
- A może wrzucili kartkę do pierwszej lepszej skrzynki
pocztowej - zauważyła Mary sucho.
76
Tess spojrzała na nią, zirytowana. Tylko dobre wychowanie
kazało jej ugryzć się w język.
Starsza pani jednak najwyrazniej nie miała żadnych oporów.
- A może wasi rodzice po prostu nie chcą, żebyście
wiedzieli, gdzie są, nie przyszło wam to do głowy?
Tess aż zatkało z oburzenia. Spojrzała na Jacka. Sądząc po
wyrazie jego oczu, zareagował podobnie.
- Ależ Mary - wtrącił się Ted . - Nie widzisz, że sprawiłaś
przykrość tym młodym ludziom, mówiąc coś takiego? A nawet
nie wiesz, czy masz rację.
- Może i nie wiem - prychnęła - aleja dostałam pocztówkę
od Brigitte i Steve'a, nie oni.
Jack zaskoczył Tess, gdy wstał i oznajmił:
- Nie wiem, czy pani pamięta, że Brigitte dzwoniła do
Tess. A to coś więcej niż pocztówka.
- Owszem - Mary skinęła głową. - Przepraszam, moja
droga. Więc może po prostu zdecydowali w tym roku spędzić
Zwięto Dziękczynienia gdzie indziej. Tak czy inaczej, nie mieli
powodu, by wracać do domu.
Pięć minut pózniej szli ulicą przy coraz silniejszym wietrze.
Całe niebo zasnuły burzowe chmury.
- Co tu jest nie tak? - Jack zastanawiał się na głos.
- Nie tak?
- Właśnie, nie tak. - Kopnął złamany palmowy liść, który
leżał im na drodze. - Chodzmy po zakupy. Musimy kupić coś do
jedzenia i do uszczelniania
- Do uszczelniania? Po co?
- Zatkamy wanny i nalejemy wody.
- Aha.
- W każdym razie, coś mi tu nie gra. Moim zdaniem oni
nie są w żadnych tarapatach.
- Też tak myślę. - Westchnęła. - Chyba powinnam wrócić
do domu, do pracy. Wrócą, kiedy zechcą.
- %7łartujesz? Poddasz się?
77
- Czemu?
- Ich manipulacji.
Tess aż przystanęła, zdziwiona.
- Jakiej manipulacji? To był tylko jeden głupi telefon.
- Jeden głupi telefon, z którego się niczego nie
dowiedziałaś, ale który wystarczył, żebyś przejechała pół kraju i
zaczęta ich szukać.
- No, tak. Jack, czy ty aby nie popadasz w paranoję?
Uniósł brwi.
- Ja? W paranoję? Pewnie, że tak. Ty też, szczerze
mówiąc. Jezu, Tess użyj mózgu do analizy czegoś innego poza
liczbami. Pomyśl tylko. Czy to wszystko nie wydaje ci się
podejrzane?
Owszem. Ale Jack jest ostatnią osobą, której się do tego
[ Pobierz całość w formacie PDF ]