[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wątpliwości. Wyglądało na to, że przeciwko Nataszy von Kowalsky nie
przemawiało nic poza tym, że jest Rosjanką.
- Na pewno się wam spodoba, kiedy ją ujrzycie, i nie będzie wam
przeszkadzało, że to cudzoziemka. Ona kocha Niemcy, mówi po niemiecku
płynnie i czysto jak my. Proszę, udzielcie mi swej zgody, abym uniknął
rozterki duchowej. Nie mogę wyrzec się Nataszy.
Musieli więc dać mu swoje przyzwolenie, choć uczynili to z ciężkim sercem.
Po tej rozmowie Hasso poszedł, by przebrać się do obiadu. Wszedł do
jadalni wkrótce po Róży, która stała teraz przy kredensie i układała owoce na
paterze.
Podszedł do niej z promienną twarzą i ujął jej rękę.
- Droga Różo, żebyś wiedziała, że zajmujesz w moim sercu miejsce siostry i
że pod każdym względem uważam cię za członka rodziny, nie chcę przed tobą
ukrywać, dlaczego przyjechałem do domu. Chciałem prosić rodziców o zgodę
na moje zaręczyny z młodą damą, której miłości jestem pewien. Zaraz po
powrocie do Berlina poproszę ją o rękę. Mam nadzieję, że będziesz się cieszyła
moim szczęściem jak dobra, kochająca siostra.
Róża nie mogła pojąć, jak udało jej się znieść ten miażdżący cios z takim
spokojem i opanowaniem. Musiała skupić wszystkie siły, by nie stracić
panowania nad sobą i nie zdradzić swoich uczuć. Zbladła wprawdzie, nie
mogła bowiem temu zaradzić mimo wielkiego opanowania.
Choć dotkliwie ugodzona w serce, zdołała się uśmiechnąć. Ale usta jej z
trudem formowały słowa. To nie ona wydobyła z siebie życzenia szczęścia, to
tylko automat pozbawiony duszy.
Wydawało jej się, jak gdyby umarła.
- Niech Pan Bóg obdarzy cię szczęściem - rzekła i uścisnęła mu dłoń.
Słowa jej dziwnie go wzruszyły. Wydawało się, że na życzeniach Róży
zależy mu o wiele bardziej niż na życzeniach wszystkich innych ludzi. Sam nie
wiedział, czego mu brakowało w jej słowach. Tę jej sztywność i brak
serdeczności przyjął jako obojętność.
Patrzył na nią niezadowolony, kiedy stawiała owoce na stole, tak jakby nic
nie zaszło. Tylko ona wiedziała, ile ją ten spokój kosztował.
- Wcale się nie cieszysz, Różo.
Skupiła wszystkie siły i podeszła do niego ponownie. Z uśmiechem, który go
dziwnie wzruszył, podała mu rękę.
- Nie umiem tak otwarcie okazywać tego, co porusza moje serce. Ale możesz
być pewien, Hasso, że z całego serca życzę ci szczęścia - rzekła cicho.
Teraz dopiero był naprawdę zadowolony.
- Jesteś dziwną istotą, Różo. Czasami można by pomyśleć, że jesteś zimna i
obojętna.
Gdyby musiała powiedzieć jeszcze choć jedno słowo, wyrwałoby się ono jak
krzyk z jej udręczonej duszy. Odetchnęła z ulgą, gdy weszli rodzice Hassa i
odwrócili od niej jego uwagę.
Milcząc siedziała potem przy stole naprzeciwko Hassa, walcząc o siłę i
opanowanie. Co prawda nigdy nie miała nadziei, że Hasso pewnego dnia
odwzajemni jej miłość, i dość często sobie powtarzała, że nadejdzie dzień,
kiedy ofiaruje on swoje serce innej kobiecie. Nie wyobrażała sobie jednak, że
to ją tak straszliwie zaboli. Ach, jakże zazdrościła tej innej, jaka dzika zazdrość
opanowała jej serce!
A przy tym musiała rozmawiać, musiała robić różne rzeczy, które robiła
codziennie, zjadła nawet kilka kęsów, chociaż z trudem je przełykała.
Rozmawiała i uśmiechała się jak zazwyczaj, ale to wszystko robiła jak
automat, którego dusza była martwa.
I nie wolno jej się było bronić, nie wolno jej było wybuchnąć w całej nędzy
swego serca, musiała się uśmiechać, mówić i odpowiadać.
Musiała patrzeć w promieniejące szczęściem oczy Hassa, musiała słuchać,
jak z zachwytem opowiadał o dziewczynie, którą kochał, jak opisywał jej
urodę, jej urok,, na które patrzył oczami zakochanego. Ten zazwyczaj tak
poważny, powściągliwy mężczyzna w swym szczęściu zmienił się nie do
poznania.
Westchnęła z wielką ulgą, kiedy wstano od stołu. Pobiegła wtedy, jak mogła
najszybciej, do swego pokoju. Tam padła na łóżko z powstrzymywanym
jękiem. Nie sądziłam, że to mnie tak zaboli" - myślała i patrzyła przed siebie
zgasłym wzrokiem.
Ale nie mogła zbyt długo oddawać się rozpaczy, wzywały ją obowiązki.
Wstała zmęczona i osłabiona i przycisnęła ręce do twarzy.
Boże, obdarz go szczęściem, mnie pozostanie cierpienie" - myślała z
drżeniem.
A potem, opuszczając pokój, spojrzała w lustro. Przeraziła się widokiem
swej bladej, zniszczonej twarzy. Nie, nie może się tak pokazać ludziom! Nikt
nie powinien domyślić się stanu jej duszy! Musi się opanować, jej duma
powinna jej w tym pomóc.
Natarła ręcznikiem blade policzki, aż się zarumieniły, i z trudem zdobyła się
na uśmiech. Usiłowała się uspokoić i dodać sobie otuchy. Bo cóż się zmieniło?
Straciła jedynie to, czego nie posiadała. A więc należy zacisnąć zęby i
przetrwać.
Ale czy mogła nakazać swemu sercu, by go już nie kochało? Czy mogła
wydrzeć tę miłość ze swego serca, bo on stał się własnością innej? Ach, nie,
nie, po tysiąckroć nie! Nieważne, czy to grzech, czy nie, ona musi go kochać,
jeszcze bardziej głęboko i boleśnie niż dotąd.
Nie miała nikogo, komu mogłaby powierzyć ciężki ból swej młodej duszy,
nie miała kochającej matki, która łagodnie i kojąco pogłaskałaby jej obolałą
głowę, by ją pocieszyć. Nie miała nikogo bliskiego. Więc i z tym musiała się
sama uporać, jak ze wszystkim dotąd.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]