Indeks IndeksSandemo Margit Saga O Czarnoksiężniku 02 Blask Twoich OczuMargit Sandemo Cykl Saga o czarnoksiężniku (03) Zaklęty lasUrsula K.Le Guin Cykl Ziemiomorze (1) Czarnoksiężnik z ArchipelaguGromyko Olga WiedĹźma opiekunka cz. 1Linnea Sinclair WintertEdward Balcerzan Kto bynas takichMaverick Montana 4 Over The Top Rebecca ZanettiFaith Barbara Narzeczona dla szejka0569. Anderson Caroline śÂšmieszna historiaABC program wychowania przedszkolnego XXI wieku Anna śÂada Grodzicka
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • csw.htw.pl
  •  

    [ Pobierz całość w formacie PDF ]

    Jutro trzeba będzie koniecznie sprawdzić, co z prysznicem. Przynajmniej nie będą wpadać na
    siebie w łazience. Jeśli musiałby się golić w łazience pachnącej jej obecnością, to zaciąłby się
    na pewno. Tak, nie będzie mu łatwo przebywać przez ten cały czas w towarzystwie pięknej,
    atrakcyjnej i pociągającej kobiety.
    Wrócił do pokoju, zapalił światło, żeby zanotować naprawę prysznica. Grzebał właśnie
    wśród ubrań, poszukując pióra i jakiejś kartki, gdy usłyszał cichy szelest... Może słabe
    westchnienie? Obrócił się i zamarł.
    Naprzeciw niego stała Elizabeth, weszła do pokoju bez pukania. Była bardzo blada,
    wyglądała na przestraszoną. Sploty rudych włosów wiły się na jej ramionach.
    – Nie mogę znaleźć Wendy – powiedziała, oddychając ciężko. – Ona nie... Och!
    Zbliżyła się do Culleya. Stali przez chwilę razem, patrząc na łóżko i małą dziewczynkę
    śpiącą na środku.
    Miała na sobie żółtą piżamkę, prawie w takim samym odcieniu jak jej włosy, rozsypujące
    się jak promienie słońca na tle ciemnego pledu. Usta koloru pączków róż... zaczerwienione
    policzki, rozrzucone ramiona... Uosobienie niewinności. Culley jeszcze nigdy w życiu nie
    widział nic równie pięknego. Spojrzał na Elizabeth. Wyraz jej twarzy zaparł mu dech w
    piersiach.
    Elizabeth westchnęła.
    – To chyba stanie się już zwyczajem – zauważył Culley ochrypłym głosem.
    – Chciała powiedzieć kotom „dobranoc”. Mówiłam jej, że nie wolno, bo... – Spojrzała mu
    błagalnie w oczy, po chwili opuściła wzrok na jego kimono. Ręka Culleya powędrowała w
    miejsce, które tak zwróciło jej uwagę, i natknęła się na fragment odsłoniętej piersi.
    – Nic nie szkodzi.
    – Doktorze Ward, to się nigdy nie powtórzy, obiecuję. Wiem, ze Wendy nie powinna...
    Culley dotknął jej ramienia i przysunął ją do siebie. Spojrzał głęboko w oczy – były szare
    jak deszczowe niebo. Zauważył oznaki wyczerpania na jej twarzy i słabe drżenie ust. Poczuł
    dziwny ciężar w piersiach.
    – Moja matka powiedziała ci pewnie o mnie wszystko? – rzekł cicho.
    Zmieszała się, ale mimo to kontynuowali temat, jakby był ostatnią deską ratunku.
    – ... pewnie powiedziała ci, że jestem bliskim krewnym doktora Frankensteina, prawda?
    Nie wiedziała, czy uśmiechnąć się, czy zachować powagę. Culley położył ręce na jej
    ramionach, z trudnością opierając się pokusie dotknięcia jej nagiej szyi.
    – Powiedziała ci pewnie o pokoju na poddaszu, gdzie przeprowadzam te wszystkie
    szkaradne eksperymenty... I o tym, że trzymam w piwnicy nieostrożnych gości i używam
    części ich ciał do swoich badań?
    – Nic nie mówiła.
    – Nie? – zdziwił się, po chwili zapytał cicho; – Więc dlaczego traktujesz mnie jak
    jakiegoś potwora?
    Przygryzła wargi.
    – Wcale nie uważam, że jesteś potworem. Ale... – Jej wzrok powędrował znów w dół, na
    jego kimono. – Jesteś moim pracodawcą – oświadczyła z prostotą.
    Culley zsunął ręce z jej ramion. Odwróciła się w kierunku łóżka, ale był szybszy. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ftb-team.pev.pl
  •