[ Pobierz całość w formacie PDF ]
obezwładnił. Jechał drogą trzy razy – raz wyjeżdżał i dwa razy wjeżdżał -i nic tu
przedtem nie było. A teraz było. W końcu pojawiła się, gdy tylko zdecydował się
wyjechać i zapomnieć o tym wszystkim, wrócić do Peg i dalej spędzać wakacje, jak
gdyby nic się nie stało.
Mógł się spodziewać czegoś niezwykłego. Czegoś ogromnego i makabrycznego;
jakiejś złowrogiej ściany, tajemniczej, kosmicznej. Jakiejś ponadziemskiej struktury
blokującej drogę.
Mylił się. Była to po prostu ciężarówka. Starodawna ciężarówka na żelaznych
kołach i bez skrzyni biegów. Z przodu miała okrągłe reflektory. Jej ładunek leżał
rozrzucony w poprzek drogi. Mocujące druty pękły i ciężarówka utkwiła w miejscu
przechylona na bok i otoczona rozrzuconymi na wszystkie strony okrąglakami.
Barton wyszedł zrezygnowany z samochodu. Wokół panowała cisza. Gdzieś w
oddali zaryczała krowa. Cedry szeleściły. Zbliżył się do morza okrąglaków ze
sterczącą w środku archaiczną wyspą. Niezła bariera. Żaden samochód nie miał
szans tedy przejechać. Porozrzucane kłody leżały wszędzie i były dość duże. j
Niektóre się spiętrzyły, jedna na drugiej, tworząc niebezpieczną, chwiejną stertę
przeplecionych pni mogących w każdej chwili j rozsunąć się i stoczyć na bok.
Poza tym droga była stroma.
Oczywiście w ciężarówce nie było nikogo. Jeden Bóg wie, jak długo się tu
znajdowała i jak często coś takiego się zdarzało. Najwyraźniej był to wypadek
losowy. Zapalił papierosa i zdjął płaszcz; zaczynało robić się gorąco. Jak tu przez to
przejechać? Poprzednio nie było tego problemu, tym razem wyglądało jednak na to,
że ta bariera go nie przepuści.
Może uda mu się ją obejść.
Strome zbocze z jednej strony nie wchodziło w ogóle w rachubę. W żaden sposób
nie uda mu się pokonać tego prawie prostopadłego wzniesienia. Gdyby poślizgnął
się na gładkiej skale, zsunąłby się w sam środek tej sterty bali. Może z drugiej
strony? Miedzy drogą a opadającym zboczem był rów. Gdyby udało mu się przezeń
przedostać, mógłby z łatwością przeleźć po pochyłych sosnach, wspinając się z
jednej na drugą, minąć blokadę z okrąglaków i przeskoczywszy rów, znaleźć się po
drugiej stronie drogi.
Jedno spojrzenie na rów zakończyło spekulacje. Barton zamknął oczy i zamarł w
bezruchu.
Rów nie był szeroki. Mógłby go przeskoczyć, gdyby nie to, że… był on bez dna.
Barton stanął nad bezdenną czeluścią. Cofnął się nieco od brzegu; jego oddech stał
się szybki i nerwowy. W palcach zaciskał kurczowo papierosa. Rów opadał bez
końca. Było to jak patrzenie w bezkresne niebo, nie kończącą się przepa ść
przechodzącą w złowrogi chaos.
W końcu przestał myśleć o rowie i z powrotem skierował swoją uwagę na
porozrzucane bale. Żaden samochód nie miał szansy przedostać się tędy, niemniej
jednak człowiekowi mogłoby się to udać. Gdyby przeszedł połowę drogi, mógłby
[ Pobierz całość w formacie PDF ]