Indeks IndeksArthur Conan Doyle Świat ZaginionyDoyle Arthur Conan Studium W SzkarłacieBarnes, Arthur K Trouble on TitanCourtney Brown Kosmiczna PodrozDick Philip Kosmiczne marionetkiJanusz Anderman Brak TchuczymuzykapomagawnauceCherry, C J Cyteen 3, La VindicacionAntologia BarbarzyśÂ„cy [Rebis] 01 BarbarzyśÂ„cy_ Tom 1 (1991)Jack Whyte The Singing Sword
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anusiekx91.opx.pl
  •  

    [ Pobierz całość w formacie PDF ]

    lub całkowite porzucenie materii.
    Nadszedł czas, aby odejść, chociaż w pewnym sensie nigdy nie opuści miejsca swoich
    powtórnych narodzin, ponieważ na zawsze pozostanie częścią bytu, który spożytkował tę podwójną
    gwiazdę dla swoich niezgłębionych celów. Kierunek przeznaczenia - chociaż nie znał jeszcze jego
    natury - został jasno wytyczony. Nie było potrzeby odnajdywania krętych ścieżek, którymi tu
    przybył. Dzięki instynktom trzech milionów lat pojął, że w przestrzeni istnieje więcej dróg niż ta
    jedna, którą znał do tej pory. Starożytny mechanizm Kosmicznych Wrót spełnił dobrze swoją rolę.
    Teraz jednak nie był mu już potrzebny.
    Błyszczący prostokątny kształt, który kiedyś wydawał się jedynie kryształową płytą, ciągle
    unosił się przed nim, obojętny - podobnie jak on - na nieszkodliwe płomienie leżącego poniżej
    piekła. Zawierał w sobie niezgłębione jeszcze sekrety czasu i przestrzeni, z których część już
    zrozumiał i umiał się nimi posługiwać. Jak oczywisty - jak n i e -zbędny- był matematyczny
    stosunek jego boków, owa kwadratowa sekwencja l :4:9! I jak naiwnie byłoby wyobrażać sobie, że
    sekwencja kończyła się w tym punkcie, jedynie w trzech wymiarach!
    Skoncentrował się na tych geometrycznych uproszczeniach i gdy jego umysł przemknął po
    nich, pustą przestrzeń wypełniła międzygwiezdna noc. Zginęła poświata czerwonego słońca lub
    raczej rozbiegła się naraz we wszystkich kierunkach. Tuż przed nim pojawił się świetlisty wir
    galaktyki.
    Wyglądał jak jakiś niezwykle piękny i szczegółowy model zatopiony w bloku
    przezroczystego plastiku. Jednak galaktyka była rzeczywista. Ogarniał ją całą zmysłami o wiele
    doskonalszymi od wzroku. Gdyby chciał, mógłby skierować swoją uwagę na dowolną gwiazdę
    spośród setek miliardów. Mógł także znacznie więcej.
    Oto płynął pośród olbrzymiej rzeki słońc, w połowie drogi pomiędzy ognistymi ławicami
    serca galaktyki a samotnymi, rozrzuconymi gwiazdami, pełniącymi wartę na jej krawędzi. I tutaj
    chciał być, na dalekim końcu niebieskiej otchłani, spiralnego pasa ciemności bez gwiazd! Wiedział,
    że ten pozbawiony formy chaos, widoczny jedynie dzięki poświacie ognistych mgieł, zakreślającej
    jego krawędzie, był nie wykorzystanym jeszcze tworzywem istnienia, materiałem ewolucji, która
    jeszcze nie nadeszła. Tutaj Czas jeszcze się nie zaczął. I nie zacznie, dopóki nie umrą świecące
    teraz słońca, po to by nowe światło nadało żywy kształt tej pustce.
    Nieświadomie przebył już raz tę otchłań. Teraz przebywał ją ponownie, tym razem z
    własnej woli. Myśl ta napełniła go paraliżującym strachem. Przez moment był całkowicie
    zdezorientowany i jego nowy ogląd wszechświata zatrząsł się w posadach, grożąc rozpadnięciem
    na tysiące fragmentów.
    Jego duszy nie zmroził strach przed galaktycznymi prądami, lecz znacznie głębszy niepokój
    wywołany nieznaną jeszcze przyszłością. Zostawił za sobą miary czasu właściwe ludzkiej naturze i
    teraz, gdy rozmyślał o bezgwiezdnej nocy, poznał po raz pierwszy otwierającą się przed nim
    otchłań Wieczności.
    Jednak przypomniał sobie, że nigdy nie będzie sam i panika powoli minęła. Powrócił
    kryształowy ogląd wszechświata, nie tylko zresztą dzięki jego wysiłkom. Wiedział, że jeśli będzie
    potrzebował pomocy w swoich pierwszych niepewnych krokach, pomoc ta nadejdzie.
    Odzyskawszy wiarę w siebie, jak nurek, który uspokoił nerwy, wyruszył w podróż trwającą
    lata świetlne. Galaktyka rozerwała ramy myśli, w których ją zamknął. Gwiazdy i mgławice
    przelewały się obok niego z iluzoryczną, nieskończoną szybkością. Fantomy słońc eksplodowały i
    zostawały z tyłu, gdy jak cień przenikał przez ich serca. Zimna, czarna pustynia kosmicznego pyłu,
    której kiedyś się tak obawiał, wydała mu się jedynie uderzeniem skrzydeł kruka na słonecznej
    tarczy.
    Gwiazdy znikały. Blask Drogi Mlecznej ciemniał w bladą, upiorną poświatę, którą znał już
    wcześniej i pozna na nowo, gdy przyjdzie na to czas.
    Znalazł się z powrotem dokładnie tam, gdzie chciał być, w przestrzeni, którą ludzie
    nazywają rzeczywistą.
    47. GWIEZDNE DZIECKO
    Tuż przed nim unosiła się świecąca zabawka, której nie mogło oprzeć się żadne Gwiezdne
    Dziecko - planeta Ziemia, z jej wszystkimi mieszkańcami.
    Powrócił w porę. W dole, na zatłoczonym globie, sygnały ostrzegawcze rozświetlały ekrany
    radarów, olbrzymie teleskopy przeszukiwały niebo - i historia, taka jaką stworzył człowiek,
    zbliżała się do końca. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ftb-team.pev.pl
  •