[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Lecz zdarza się to coraz rzadziej. Nie czuję żalu.
Dominik? No cóż, Dominik odszedł. Nie odbyło się to spokojnie.
Porcja złości i goryczy, która musiała wylać się z jego umęczonej
duszy. Nie chcę go winić. Pojechał do Kalifornii. Wrócą na
uniwersytet. Zyskał powszechne uznanie. Może słyszeliście o
nim? Przez pewien krótki okres romansował z wieloma
kobietami. Napisał do mnie - również na temat tego aspektu
swego nowego życia. Spaliłam list. Na wypadek gdyby miał
drugie dziecko. Z nową żoną.
Parę lat temu ożenił się z wysoką blondynką, typową
intelektualistką młodszą od niego o piętnaście lat. Myśląc o tym,
uśmiecham się czasem. Rozumiem, że teraz on stał się
przedmiotem czyjegoś uwielbienia. Doskonała harmonia.
Wreszcie osiągnięta równowaga.
Ma bez wątpienia wiele do powiedzenia. Na mój temat. I kto wie?
Może mówi prawdę.
29
Jestem znakomitym kierowcą. Prowadzę szybko, maksymalnie
skoncentrowana. Nie uznaję automatycznych skrzyń biegów - jak
sądzę, nie pozwalają na utrzymanie rytmu. Charles, bardziej teraz
wciągnięty w działalność charytatywną, musiał - jako członek
komitetu doradczego - uczestniczyć w trwających tygodniami
dochodzeniach Wspólnoty Europejskiej dotyczących praw
uchodzców.
Postanowiłam wykorzystać jeden z takich tygodni i pojechać do
Szkocji, żeby zobaczyć się z Elizabeth. Musiałam się z nią
zobaczyć. Pamięć zacierała się. Po dwóch latach nie wystarczało
mi już przebieranie się w jej stroje.
Chociaż byłam pewna, że Charles ma jej adres, nie sądziłam bym
mogła poprosić o podanie mi go. Wreszcie dzięki paru
kłamstwom i intrygom dostałam go w galerii, która wystawiała
jej prace, odnoszące coraz większe sukcesy. Teraz wszyscy
traktowali ją dużo poważniej. Tragedia, jaką przeżyła,
zwiększyła jej notowania, podobnie jak fakt, że zamieszkała w
swej szkockiej samotni. I konsekwencja, z jaką odprawiała
dziennikarzy. Równie istotny był styl życia artystki. Samotność.
Także cierpienie. I nędza. Pod tym względem Elizabeth musiała
ich głęboko rozczarować.
Narażałam się na gniew Elizabeth. I Charlesa. Czy ona mu
powie? Miałam nadzieję, że raczej nie, że jednak pozostało w niej
coś z dawnej Elizabeth. Musiałam to zrobić. Może wystarczy mi
spojrzenie na jej willę. Potrzebowałam koniecznie jakiegoś
fizycznego tła, na którym mogłabym umieścić obecne życie
Elizabeth. W moich myślach, bo myślałam o niej codziennie.
Może co godzinę. Stara obsesja.
Dotarłam na miejsce o zmroku. Willa leżała trzy mile od małej
wioski, u stóp wielkiego górskiego zbocza. Rozległa sceneria
zmagań światła z chmurami, dwóch żywiołów pragnących
wypróbować swoje siły. Znakomite miejsce dla malarskich
popisów Elizabeth. Absolutne piękno.
Lubię działać z zaskoczenia. Przybyłam nie zapowiedziana,
zaparkowałam samochód przed frontem domu. Po obu stronach
drewnianych drzwi znajdowały się niskie okna. Zapukałam. Jakiś
czas czekałam w milczeniu, po czym spróbowałam zajrzeć przez
okno do środka.
- O co chodzi?
Odwróciłam się. Poczułam zakłopotanie. Przyłapana na...
podglądaniu? Co za paskudne słowo. W drzwiach stał wysoki,
dwudziestoparoletni mężczyzna.
- Czy zastałam Elizabeth?
- Kim pani jest?
- Jej... siostrą.
Dobrze powiedziane, Ruth.
- Ona nie ma siostry.
- Naprawdę? Kim pan jest?
- Nie muszę na to odpowiadać.
- Sam urok i wdzięk, nieprawdaż? Gdzie jest Elizabeth?
- Tu jej nie ma.
- Czy zamierza wrócić? - Tak zapewne wygląda praca detektywa.
Chyba byłabym w tym niezła.
- Nie wiem.
- Proszę posłuchać. Niewątpliwie wydaję się panu kimś bardzo
groznym. Nieznajoma, metr siedemdziesiąt dwa i pół przeciwko
pańskim muskułom i pańskiemu metr osiemdziesiąt kilka
wzrostu. Być może planuję rabunek. Nawet gwałt. W pełni
rozumiem pańskie przerażenie spowodowane moim przyjazdem.
Ale ja jestem siostrą Elizabeth Ashbridge. Nazywam się Ruth
Garton. Chciałabym wejść
i zaczekać na nią. Nie oczekuję filiżanki herbaty ani kieliszka
wina. Nie chcę, żeby mnie pan zabawiał. Czy mogę? - Ruszyłam
do drzwi.
- Nie. Nie może pani.
- Zacznijmy od nowa. Bardzo mi przyjemnie...
- Bardzo mi przyjemnie? - powtórzył za mną.
- Nie jest pan Anglikiem?
- Oczywiście, że nie.
- Ma pan dobry akcent.
- Tak? Dziękuję.
- Gdzie doskonalił pan swoją przedtem, jak rozumiem, trochę
gorszą wymowę?
- W Londynie.
- Co pan tam robił?
- Studiowałem.
- Co?
- Sztukę.
- Aha. Gdzie?
- W Saint Martin.
- Doprawdy? Jestem pod wrażeniem. No dobrze. Pokochał pan
malarstwo Elizabeth i postanowił przyjechać, żeby złożyć hołd
samej artystce?
- Tak i nie.
- Nie? Zajmijmy się najpierw tym nie".
- Czy zawsze pani tak postępuje? Zajmuje się najpierw nie"?
- Owsżem. Oszczędność czasu.
- Nigdy nie słyszałem o Elizabeth. Byłem na wakacyjnej pieszej
wycieczce, trafiłem do tej doliny i zobaczyłem ją. Stała w rzece w
takich nieprzemakalnych butach do pasa... - przerwał na moment.
- Rzeczywiście podziwiam jej prace. Choć bez przesady.
No dobrze, mamy coś na początek.
- A jeżeli chodzi o tak"?
- Uwielbiam Elizabeth.
Powiedział to tak nagle, tak ciepło, że przez moment emocje
wzięły górę, łagodząc nieco ton rozmowy.
- Uwielbia ją pan?
- Tak.
Powoli rozciągnął usta w zmysłowym uśmiechu.
- Proszę przypomnieć jak się pani nazywa?
- Ruth.
- A więc, Ruth, myślę, że teraz powinna pani odwrócić się i
odejść stąd.
- Dlaczego?
- Daltego że jest w pani coś... umiem to rozpoznać.
- Co?
- Och, nie wiem. Coś niepokojącego. Nic szczególnie poważne-
go. Nie podoba mi się pani styl. Pani sposób mówienia.
- Ach tak, więc Elizabeth mówiła o mnie. O moim stylu.
- Elizbeth nigdy nie wspomniała. Po prostu umiem to wyczuć.
- Jakim zmysłem?
- Słucham?
- Jaki to zmysł? Wzrok? Węch? Dotyk?
- Ty, Ruth, nigdy się nie zmieniasz, prawda?
Jej głos zdawał się wybijać mi rytm na plecach. Odwróciłam się i
[ Pobierz całość w formacie PDF ]