[ Pobierz całość w formacie PDF ]
jakie potrafi wyczyniać służba parająca się przemytem. Filipie, wez no się za tę pokrywę i
zdejmij ją.
Mimo protestów hrabiego, Filip łysy mężczyzna z brudną twarzą, wyglądający jak kowal
rzucił na podłogę skórzany worek z narzędziami. Obejrzał trumnę, zbadał paznokciem wkręty,
dobrał odpowiedni śrubokręt i kilkoma zręcznymi obrotami przy każdym wkręcie sprawił, że
wynurzyły się jak rząd grzybków. Uniesiono wieko. Ujrzałem światło, które, jak byłem
przekonany, zgasło już dla mnie na wieki. Nadal nie mogłem poruszyć oczami. Ponieważ byłem
zredukowany do stanu kataleptycznego w pozycji poziomej i nadal patrzyłem prosto przed siebie,
mogłem jedynie widzieć sufit. Ujrzałem pochylającą się nade mną dziwnie wykrzywioną twarz
Carmaignaca. Wydawało mi się, że mnie nie poznaje. O, nieba! Gdybym mógł wydusić z siebie
choćby jeden okrzyk! Po drugiej stronie zauważyłem ciemną, ponurą maskę twarzy hrabiego
wpatrującego się we mnie, obok niewyraznie dostrzegałem zerkającego na trumnę
pseudomarkiza, a poza tym było tam jeszcze kilka innych, obcych mi twarzy.
Tak, widzę powiedział Carmaignac, odsuwając się nic takiego tu nie ma.
Może będzie pan tak łaskaw i poleci swojemu człowiekowi, aby z powrotem przyśrubował
wieko trumny powiedział hrabia, nabierając odwagi i... i... naprawdę czas już na pogrzeb.
To nie w porządku, aby słabo wynagradzani za nocną pracę ludzie byli przetrzymywani poza
opłacony czas.
Hrabio St. Alyre, będzie pan mógł wyjść za kilka minut. Natychmiast wydam polecenia
dotyczące tej trumny.
Hrabia spojrzał na drzwi, w których stał żandarm. Pokoju pilnowało dwóch równie groznych
mężczyzn. Hrabia poczuł się niepewnie i zaczął się denerwować.
Jeżeli ci panowie będą mi robić jakieś trudności w związku z pogrzebem mego krewnego,
to poproszę pana Planarda, aby mnie zastąpił.
Jeszcze kilka minut odparł z uporem Carmaignac. Wpierw poproszę pana o klucz do
tych szafek.
Wskazał szafki, w których ukryto moje ubranie.
Ja... Ależ tak... powiedział hrabia ...oczywiście, jednak... one nie były otwierane od
lat. Polecę, aby ktoś odszukał klucz.
Jeśli nie ma pan przy sobie klucza, to niech się pan nie trudzi. Filipie, wyciągnij wytrych i
spróbuj to otworzyć. Muszę tam zajrzeć... Czyje są te rzeczy? zapytał Carmaignac, gdy szafka
została otwarta i wyjął ubranie złożone tam zaledwie przed kilkoma minutami.
Nie wiem odparł hrabia. Nie mam pojęcia, co zawiera ta szafka. Klucze do niej miał
pewien bezczelny służący, nazwiskiem Lablais, którego wyrzuciłem przed rokiem. Ja nie
otwierałem jej od dziesięciu lat, a może nawet więcej. To pewnie jego rzeczy.
Mamy tu wizytówkę, a tu jest chusteczka z monogramem... R.B. Zapewne skradł je
człowiekowi nazwiskiem Beckett; R. Beckett. Na wizytówce jest napisane Pan Beckett,
Berkeley Square . Ale, o mój Boże, jest tu jeszcze zegarek i kilka pieczęci do lakowania kopert,
a jedna z nich ma inicjały R.B. Ten Lablais musiał być paskudnym łobuzem!
Tak, ma pan rację.
Zastanawia mnie mówił dalej Carmaignac czy on przypadkiem nie ukradł tych
rzeczy temu człowiekowi w trumnie. W tym wypadku byłby to pan Beckett, a nie pański krewny,
pan de St. Amand. Ze zdziwieniem stwierdzam, monsieur, że zegarek ciągle jeszcze chodzi!
Jestem przekonany, że ten człowiek w trumnie jeszcze żyje, że nie umarł, a jedynie znajduje się
pod wpływem narkotyku. Za rabunek i próbę morderstwa aresztuję pana, Nicolasie de la Marque,
hrabio de St. Alyre.
W następnej chwili stary łotr został więzniem. Słyszałem, jak jego zwykle drażniąco
nieprzyjemny głos, często zmieniający się na oschły i stanowczy, teraz zaskrzeczał i zapiszczał
okrzykami protestu, grózb i niezbyt pobożnych wezwań Boga, który osobiście osądzi ludzkie
sekrety! Lżąc i szalejąc, został wywleczony z pokoju, po czym w towarzystwie dwóch
żandarmów wepchnięto go, razem z pozostawioną własnemu losowi i również aresztowaną
wspólniczką, do powozu, który natychmiast ruszył szybko w kierunku Conciergerie.
Teraz do całego chóru przyłączyły się dwa zupełnie nowe głosy; jeden z nich, z trudem
dotychczas wybijający się na pierwszy plan, należał do tego bufona, pułkownika Gaillarde a,
drugi do wesołka, mego przyjaciela Whistlewicka, który przybył, aby mnie zidentyfikować.
Teraz opowiem wam, jak został uknuty ten perfidny i podstępny plan obrabowania mnie i
pozbawienia życia. Jednak wpierw muszę powiedzieć słówko o sobie. Zgodnie ze wskazówkami
Planarda, takiego samego łotra jak reszta całej szajki, chociaż teraz działającego w interesie
oskarżenia, włożono mnie do gorącej wody. Potem położono do ciepłego łóżka w pokoju z
szeroko otwartymi oknami. Te proste czynności w ciągu trzech godzin doprowadziły mnie do
[ Pobierz całość w formacie PDF ]