[ Pobierz całość w formacie PDF ]
storii waszej planety, Ziemi. Wiemy o tych analogiach, ponieważ cała wasza wiedza za-
warta w pamięciach Logokomu, z którym jesteśmy sprzężeni, stała się równocześnie
naszą wiedzą.
34
Nie miejcie nam za złe wtargnięcia w wasz świat, ale tylko w ten sposób mogliśmy,
w tak krótkim czasie, skonstruować układ umożliwiający nam swobodną wymianę in-
formacji. Otóż i wasza, i nasza planeta, mimo iż usytuowane w dwóch różnych galakty-
kach, powstały w sposób zupełnie podobny, bowiem jeden jest we Wszechświecie sche-
mat narodzin... i śmierci planet.
Ale wróćmy do naszej cząsteczki wirusa. Wisi sobie bezwładnie w gęstym roztwo-
rze i korzystając z energii rozrzutnej matki-Gwiazdy, wychwytuje odpowiadające mu
mniejsze cząsteczki, ustawia je i mozolnie zlepia z tego budulca swoje kopie, odrzucając
je potem do samodzielnego kopiowania, do życia.
Czasem zdarzy się, że któraś z wychwyconych cząsteczek ma nieco odmienną bu-
dowę od reszty, lecz zapracowany wirus nie zauważy maleńkiego defektu, użyje i tej do
swojej konstrukcji, zmieni nieco kod. Odrzucona drobina jest już trochę innym organi-
zmem i kopiować będzie siebie samą, a nie tamtą, która ją wydała. Tak rodzą się muta-
cje, odmiany, gatunki, tak tworzy się początek bogactwa żywych form. I znów powiecie,
że podobnie było na Ziemi. Racja! Zarówno na waszej jak i na naszej pierwszej, ojczy-
stej, planecie życie powstało na bazie związków białkowych. Dziwne to? Nie tak bardzo,
jakby się wydawało... Przebadaliśmy setki układów planetarnych w naszej rodzinnej ga-
laktyce i znalezliśmy w nich kilkadziesiąt planet, na których rozwinęło się życie.
Wszystkie organizmy oparte były na schemacie białkowym! Zapytacie, i będziecie
mieli do tego prawo, czy nie może powstać żyjąca materia oparta na innym wzorze, na
przykład na związkach krzemu?
Teoretycznie tak, ale myśmy jej nie spotkali, jak i nie spotkali jej przedstawiciele
kilku wysoko rozwiniętych cywilizacji, z którymi w przeszłości, jeszcze przed rozpoczę-
ciem naszej wędrówki, weszliśmy w kontakt.
Wybaczcie, wyprzedziłem bieg czasu o kilka miliardów lat, podczas których maleńki
okruch życia przetworzył się w prymitywne wodne jednokomórkowce, z których z ko-
lei rozwinęło się całe bogactwo żywych form, zamieszkujących morza i oceany naszej
planety, nastąpił podział na idealnie uzupełniające się organizmy roślinne i zwierzęce.
Rośliny wyszły na ląd i rozpoczęły swoją gigantyczną pracę wiązania węgla, a uwal-
niania tlenu. Zwiększenie jego ilości w atmosferze pozwoliło na rozwój coraz bardziej
wyspecjalizowanych zwierząt lądowych. Zmieniające się sporadycznie lub cyklicznie
warunki życia zmuszały je do elastycznego przystosowania się, a kiedy to nie wystar-
czało do lokalnego modyfikowania otoczenia. To były prapoczątki cywilizacji. Jeśli
sklecone byle jak gniazdo dawało osłonę przed chłodem i opadami, to gatunek zatrzy-
mywał się w rozwoju ewolucyjnym, ale gdy to nie wystarczało, zwierzę zmuszone było
do szukania innych, lepszych rozwiązań. Ta sama zasada dotyczyła możliwości zdoby-
wania pokarmu; jeśli był on łatwo osiągalny, to nasilenie zasadniczych przemian ewolu-
cyjnych ulegało znacznemu spowolnieniu.
35
Największe szanse na stworzenie cywilizacji w pełnym tego słowa znaczeniu zawsze
mają mutanty najgorzej pod względem fizycznym przystosowane do przeżycia. Swoją
szansę znajdują one bowiem jedynie w rozwinięciu silnego ośrodka dyspozycyjnego,
zdolnego do koordynacji celowego działania dla dobra organizmu. Tak było i na naszej
planecie. Kilka gatunków wyższych zwierząt doszło do tego poziomu rozwoju ewolu-
cyjnego, ponad którym zaczyna się zwykle lawinowy rozwój cywilizacji, ale tylko jeden
zdołał tę cywilizację utworzyć. To byli nasi przodkowie.
Mimo, iż jesteśmy, jak wy to określacie automatami, naszymi przodkami były
istoty organiczne, bo jakże mogłoby być inaczej?
Zaczął się następny etap naszego rozwoju, etap poznawania otaczającego świa-
ta, a także etap nieustających walk wewnątrzgatunkowych, którymi zdezorientowana
Natura chciała zastąpić odwieczne prawa doboru naturalnego. Na próżno. Już było za
pózno!
Już gatunek wymknął się spod władzy miliardoletnich praw, zaczął tworzyć prawa
sam... Tak mu się przynajmniej zdawało. Cywilizacja rozwijała się jak burza!
Nasz gatunek zaraz na początku unicestwił potencjalnych konkurentów, potem wziął
się za inne gatunki, niepohamowany w swej rozrodczości i ekspansji, pozbawiony kon-
kurentów...
Czyżby? Nie mając już naturalnych wrogów, sam stał się swoim wrogiem. To była ze-
msta oszukanej Natury! Coraz liczniejsze tłumy naszych przodków zamieszkiwały nie-
szczęsną planetę, miażdżoną miliardami odnóży, rytą coraz doskonalszymi narzędziami
w poszukiwaniu bogactw ukrytych w głębi, gwałconą tysiącami wybuchów, zanieczysz-
czaną ekskrementami wynaturzającej się cywilizacji.
Masowo ginęły inne, nierozumne gatunki; nasi przodkowie zaczęli stawać się jedy-
nymi władcami... i niewolnikami planety, która ich wydała.
Osiągnęli już wtedy takie stadium rozwoju, że mogli pokusić się o rozpoczęcie pe-
netracji swojego Układu, początkowo w poszukiwaniu podobnych sobie istot, a gdy się
okazało, że są samotni o próby ekspansji wewnątrzukładowej. A czas już był najwyż-
szy!
Maltretowana planeta zatraciła swe zdolności regeneracyjne i rozpoczął się długo-
trwały proces jej umierania, mimo iż barbarzyńcy wreszcie przejrzeli na oczy i czynili
coraz bardziej rozpaczliwe próby jej ratowania, ratowania samych siebie.
I tak już trudną sytuację komplikował jeszcze fakt, że Gwiazda, ten zdawałoby się
niewyczerpalny stos energii, w każdej sekundzie spalający ogromne ilości wodoru, za-
częła tracić swój miliardoletni, stwórczy blask. Coraz mniejsze ilości energii dopływały
do Planety, coraz częstsze były srogie, długie zimy, coraz mniej roślin kiełkowało z wy-
chładzającego się gruntu.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]