[ Pobierz całość w formacie PDF ]
przez naszą artylerię. Pozycja została utrzymana".
Przez radio usłyszeliśmy głos Mercedesa: - Wszystkie Tygrysy atakować tym, co macie. Ruszajcie w stronę
nasypu kolejowego czterysta metrów stąd.... Powodzenia!
Linia kolejowa i nasyp były usłane przewróconymi ciężarówkami i lokomotywami. Długie odcinki torów były
wybrzuszone albo zwyczajnie powyrywane tak, że teraz znajdowały się w pionie jak oskarżające niebo
żelazne palce. Znaki sygnalizacyjne same przestawiały się bezcelowo, a płonące beczki z olejem
powiększały jedynie chaos. Ciało niemieckiego żołnierza, wyrzucone z pewnością siłą wybuchu, było
nadziane na jeden z wystających torów i teraz bujało się w tą i z powrotem jak ludzki pogodomierz. Ze
szczytu nasypu mieliśmy wspaniały widok na całą scenę. Rosyjska piechota rozciągała się po horyzont, całe
masy khaki były przeplecione gdzieniegdzie działami przeciwlotni-
czymi i działami przeciwczołgowymi ciągniętymi przez konie.
- Zwięty Boże - wymamrotał Stary. - Nie wydaje się możliwe, żeby było ich aż tylu.
Tygrysy ruszyły do ataku. Z daleka musiały wyglądać jak stado jakichś dziwnych i strasznych
prehistorycznych potworów. Nie było teraz czasu, by się nad tym zastanawiać i bać się. Zaczęliśmy
mechanicznie spełniać nasze zadanie zniszczenia. Ziemia trzęsła się pod nami, ciężkie działa wyły i huczały.
Sznur za sznurem pocisków wdzierały się w masy wrogich żołnierzy. Przez moment to wielkie morze
zdawało się wahać. Po jego powierzchni przeszła drobna fala, a za chwilę przetoczyła się potężna, gdy
żołnierze najbliżsi czołgom odwrócili się do ucieczki. Wielu zostało stratowanych w ogólnej panice. Jeszcze
więcej zostało rozerwanych przez ciężkie pociski, które spadały wśród nich, wyrzucając w górę gejzery ziemi
i części ciał. W środku czołgów byliśmy na wpół uduszeni. Powietrze było gorące i cierpkie, paląc nasze oczy
i gardła. Heide pracował jak maniak, ładując i rozładowując działo. Jego grube rękawice były przypalone i
unosił się z nich dym. Kilkakrotnie zapalały się nam ubrania i musieliśmy gasić płomienie gołymi rękoma.
Nasze twarze były czarne, byliśmy skąpani w pocie. W normalnych okolicznościach uznalibyśmy takie
warunki za niedopuszczalne, ale teraz ledwo to zauważaliśmy. Czołg kołysał się i wibrował i ogarnęła nas
furia pogoni. Znaliśmy to uczucie już
dawniej, ale zawsze przeżywaliśmy je na nowo. Niebezpieczeństwo zostało zapomniane, śmierć została
zapomniana, nawet o samej wojnie zapomnieliśmy. Wiedzieliśmy tylko tyle, że musimy zabijać. Postacie w
polowych mundurach nie były już ludzmi ani żołnierzami tak jak my, ale dzikimi zwierzętami, które muszą być
upolowane i unicestwione. My byliśmy myśliwymi, polując i zabijając dla czystej prymitywnej przyjemności,
ale i z konieczności. Zmialiśmy się głośno, gdy zgniataliśmy naszą zdobycz. Krzyczeliśmy triumfalnie, gdy
widzieliśmy ich chowających w swoich dziurach, po czym obracaliśmy się w ich kierunku i rozwalaliśmy w
drobny pył. Pracowaliśmy bez czapek i koszul i tylko zęby nam lśniły na brudnych od oleju twarzach. Oczy
płonęły szaleńczo. Mały wył jak wilk. Zabijaliśmy i mordowaliśmy każdą dostępną nam bronią, działem,
karabinami i miotaczem ognia. A Rosjanie walczyli jak ranna, schwytana zwierzyna, z desperacką energią.
Zmiertelnie ugodzeni i tak rzucali do walki wszystko co mieli. Ale ich rewolwery i karabiny nie robiły nam
więcej szkody od zwykłej procy. Nawet broń przeciwpancerna nie była skuteczna z odległości większej niż
sto metrów. Niektórzy nawet rzucali się w samobójczym ataku z bombą magnetyczną czy koktajlem
Mołotowa, ale ciężko jest przykleić taką bombę do czołgu, a koktajle Mołotowa najczęściej wyrządzały im
więcej szkód niż nam.
- Tygrysy, wyjmijcie z dupy palce i wezcie
się do roboty! - ryczał major przez radio.
- Nie mamy całego dnia, żeby się tu z nimi
cackać!
Tak rozdrażnieni parliśmy naprzód z jeszcze większą pasją. Teraz Rosjanie uciekali przed nami, nasze
pociski rozrywały się wśród nich, połamane ciała wisiały na moment w powietrzu jak marionetki, by po chwili
spaść uderzając w czołgi. Szum wentylatora wskazywał, że wiatrak wciąż działał, ale tak czy inaczej smród
krwi, potu i palącego się ludzkiego mięsa wystarczył, by zamieszać w żołądku. W pewnym momencie Stary
odwrócił się na bok i zwymiotował. Część spadła mi na twarz. Wytarłem to wierzchem dłoni, dopiero pózniej
zdając sobie z tego sprawę.
- Ostatni pocisk w lufie - zameldował nagle
Heide.
-1 tylko trzydzieści litrów paliwa w zbiorniku - dodał Porta.
Podążając za nami, w ślad za zniszczeniami, jechały czołgi-cysterny. Zawróciliśmy i w rekordowym czasie
znowu uzupełniliśmy amunicję i paliwo. Nadeszły nowe rozkazy przez radio: rosyjskie czołgi na prawo.
Dystans 1200 metrów. Załatwcie je.
To była cała formacja T34. Widzieliśmy, jak stoją na przeciwległym krańcu linii kolejowej i gdy skierowaliśmy
na nich nasze lufy, poczułem, jak wraca do mnie strach. W takich momentach to prawdziwe piekło być
uwięzionym w czołgu.
- Ognia! - rozkazał Stary.
Ciężkie działo zawyło. Prawie natychmiast T34, lider formacji, stanął w płomieniach, ale także po naszej
stronie zapłonęły potężne stosy. W ciągu kilku minut byliśmy otoczeni płonącą masą stali. Kilku ludzi zdołało
uciec z tego piekła, zanim eksplodowała amunicja i rozsadziła czołg i jego załogę na milion
nierozpoznawalnych kawałków. Najbardziej ucierpiały lekkie czołgi: Tygrysy wytrzymywały atak, podczas
gdy inne zostały prawie całkowicie zmiecione z powierzchni ziemi. Po godzinie ciężkiej walki Rosjanie byli
pokonani. Koszt dla obu stron był porażający.
Nieprzyjaciel odkrył, że przełamanie tego odcinka frontu nie było możliwe. My odkryliśmy, że możemy się
utrzymać mimo zmasowanego ataku. Otworzyliśmy włazy i wciągaliśmy do płuc zimne powietrze, władcy,
przez moment, wszystkiego dookoła, co było tylko kupą wypalonych czołgów, spalonych ciał i okaleczonych,
krwawiących ludzkich wraków, które jeszcze żyły.
Mieliśmy tylko chwilę, by zdołać się nacieszyć naszym zwycięstwem. To Stary pierwszy zauważył czołgi
ponownie gromadzące się po drugiej stronie torów. Musiało być ich tam więcej niż setka. Ich cel był
natychmiast widoczny: odciąć nam możliwość odwrotu. Rosjanie byli już od dawna mistrzami w tej taktyce,
co wiedzieliśmy z gorzkiego doświadczenia. Nie mieliśmy czasu, by się zastanawiać nad naszą
sytuacją. Stary przekazał wiadomość majorowi Mercedesowi, a ten natychmiast nakazał odwrót. Był to
wyścig ze śmiercią. Zawróciliśmy i daliśmy nogę - każdy czołg jadąc własnym kursem, byle tylko znalezć się
jak najszybciej za niemiecką linią. Przed nami znajdował się T34. Mieliśmy go na celowniku...
Ognia! Czołg zadrżał. Płomień buchnął z gardła lufy. W odpowiedzi, sekundę pózniej, pod niebo wystrzelił
płomień z T34, by po chwili zamienić się w grzyba czarnego dymu. I wreszcie eksplozja niszcząca i pojazd, i
ludzi.
Jeszcze dwa zostały załatwione w ten sam sposób, ale nasze szczęście nie mogło trwać wiecznie. Parliśmy
naprzód pełnym gazem, mijając sczerniałe szczątki kilku naszych czołgów. W pewnym momencie trafiliśmy
na grupę niemieckich żołnierzy, zakrwawionych i przewracających się. Kulawi i ślepi wspierający się
nawzajem. Zwolniliśmy, by ich ze sobą zabrać i w kilka sekund wieżyczka i reszta pancerza czołgu zaroiły
się od ludzi. Nieuchronnie, niektórzy nie mogli się utrzymać i spadli z powrotem na drogę, ale my nie
mieliśmy wyboru i musieliśmy ich tam pozostawić. Nie było czasu na sentymenty. Jeśli chcielibyśmy się
[ Pobierz całość w formacie PDF ]