Indeks IndeksDziennikarz Jakub Stern Akuszer śmierci Jaszczuk PawełMaciej Kazimierz Sarbiewski De perfectaComte, Auguste The Positive Philosophy of Auguste ComteJames Herbert MoonLe_Guin_Ursula_K_ _Jestesmy_snemHart Josephine GrzechAnn Jacobs [GrVan Hail Victoria To gupie serceClive Staples Lewis OpowieśÂ›ci z Narnii 05 Podróśź Wć™drowca Do śÂšwitu2005 36. Czas aniośÂ‚ów 2. Dav
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • csw.htw.pl
  •  

    [ Pobierz całość w formacie PDF ]

    sceny dostrzega wielkie logo banku PKO. Po drugiej stronie - mocno zdenerwowany facet. W
    smokingu.
     O, wreszcie znajoma twarz! - myśli sobie Prokop, bo rozpoznaje Macieja
    Kurzajewskiego z TVP, który też najwyrazniej dziś ma tu chałturkę.
    - No dobrze, to był żart. A teraz zapraszam na scenę Maćka Kurzajewskiego! -
    Kończy swoje wejście Prokop, oddaje mikrofon i znika z sali.
    W końcu trafia na właściwą imprezę. Są znajomi traktorzyści. Z lekkim opóznieniem
    zaczyna siÄ™ udane koszenie sianka. W przerwie prowadzÄ…cy opowiada swojÄ… przygodÄ™
    organizatorkom, a one w śmiech.
    - Ale o co chodzi? - pyta.
    - Bo my też startowałyśmy w przetargu PKO na organizację ich eventu - wyjaśniają. -
    I w warunkach wyraznie było napisane: żadnych dowcipów podczas imprezy! Ma być
    konserwatywnie aż do bólu. Teksty z kartki, sztywne przemówienia. Ale to jeszcze nic. Bo
    bankowcy chcieli też poważnego prowadzącego. Zaproponowałyśmy ciebie - opowiadają. -
    Ale niestety. Usłyszałyśmy, że jak na tę okazję jesteś zbyt spontaniczny i rozrywkowy.
    Słowem: świetny gość, ale trzymajcie go z dala od naszej imprezy.
    COZ BY MUSI
    ZA ZAKRTEM
    Skoro już o imprezach, to teraz odpowiedz na pytanie, gdzie chodzą dziennikarze, gdy
    są już po pracy. Czy są jakieś specjalne środowiskowe knajpy czy kluby? No więc niestety -
    kochani - muszę was zmartwić: nie ma, chociaż jeszcze całkiem niedawno były. Na przykład
    tuż przy wylocie ze zdetronizowanego przez plac Zbawiciela - króla stołecznego lansu - placu
    Trzech Krzyży (swoją drogą, ciekawy zbieg okoliczności z tymi sakralnymi nazwami), przy
    wjezdzie w Bracką znajdował się dwupoziomowy lokal  U Boryny , jedna z ulubionych
    dziennikarskich knajp. Czy decydowała względna bliskość sejmu, czy też piwo po sześć
    złotych, czy może oryginalny wystrój lokalu ze ścianami wyłożonymi pasiastymi kilimami,
    a może po prostu polityka  otwarte do ostatniego klienta , fakt faktem, że  Boryna
    przyciągał.
    Można było tam spotkać wielu dziennikarzy na czele z autorem niniejszego dzieła,
    który co czwartek odbywał w lokalu wieczorne dyskusje z kolegami. Jako stali bywalcy
    dorobiliśmy się nawet własnych podpisanych kufli do królewskiego. Bo piło się tam
    oczywiście najtańszy, klasyczny warszawski browar. Poza dziennikarzami przesiadywali tam
    jacyś pogrobowcy cinkciarzy oraz spora galeria barwnych typów na czele z człowiekiem
    zwanym Racing Broadcasterem. Tak, tak. Chodzi o brytyjskich komentatorów wyścigów
    konnych. Wpiszcie w wyszukiwarce nazwisko John McCririck, a zobaczycie, jak wyglÄ…da
    nasz bohater z  Boryny . Jeżeli nie chcecie się odrywać od tej pasjonującej lektury, to
    powiem wam, jak go zapamiętałem: brązowy sztruksowy garnitur z wielkimi klapami, żółta
    koszula, na głowie gęsta szopa kędziorów otaczających łysinę oraz gigantyczne bokobrody.
    Oryginał, prawda? Ciekawsze jest jednak nie to, jak wygląda, ale to, co robi. Otóż
    Broadcaster zajmuje siÄ™ pisaniem przemówieÅ„ poselskich. Może nie pisze exposé premierowi,
    ale już drobne okolicznościowe przemówienia - czemu nie! I faktycznie. Gdy go poznałem
     U Boryny , wydawało się to trochę podejrzane, ale gdy potem kilka razy widziałem go też
    w bufecie sejmowym, nie może być inaczej. Facet rzeczywiście pisze spicze naszym
    wybrańcom! Ciekawe, ile z tych przemówień powstawało właśnie w lokalu na Brackiej po
    piątym królewskim?
     Boryny niestety już nie ma. Lokal był zresztą na straconej pozycji - cały klimat
    dawnych knajp wokół placu Trzech Krzyży trafił szlag. Nie ma  Boryny na Brackiej, nie ma
     Warszawskiej na Mokotowskiej. Niektórzy panowie żałują też na pewno  Lajkonika , ale
    ja akurat do nich nie należę. Zamiast  Lajkonika jest  Starbucks , zamiast  Boryny - sklep
    z butami o cenach wyższych niż obcasy, a zamiast  Warszawskiej to już nawet nie wiem co.
    Nie ma też  Baltazara przy Polskim Radiu na Mokotowie. Bar mieścił się w klasycznym
    peerelowskim pawilonie, który musiał ustąpić miejsca apartamentowcowi. Ciekawe, czy jego
    mieszkańców coś nocą straszy. Bo Małgosia Naukowicz z Informacyjnej Agencji Radiowej
    zdradziła mi, że jej starzy koledzy po fachu w czasach świetności  Baltazara zwykli mawiać:
     IdÄ™ do belzebuba! .
    Diabli wzięli też najsłynniejszy bar Telewizji Polskiej i nie mówimy tu o kawiarni
     Kaprys na Woronicza (nazwa podobno pochodzi od kaprysu prezesa Szczepańskiego - to
    jeszcze epoka Gierka). Mówimy o  Zakręcie . To chyba raczej nie była oficjalna nazwa tej
    dziupli mieszczÄ…cej siÄ™ na parterze hotelu Warszawa. Hotel przylega do budynku TVP na
    placu Powstańców Warszawy, a żeby dostać się do baru, zaraz po wyjściu z telewizji trzeba
    było ciąć o sto osiemdziesiąt stopni. Stąd chyba ten  Zakręt . A może chodziło o zakręcenie
    w głowie, które towarzyszyło zwykle opuszczającym lokal? To dopiero było miejsce
    z historiÄ…!
    Krótka dygresja. W czasach przedkomórkowych wyjazd na zdjęcia ekipy Telewizji
    Polskiej wymagał najpierw skompletowania tejże. Trzeba było odnalezć operatora, jego
    asystenta od światła i statywu, dzwiękowca i kierowcę. Zwykle gdy dziennikarz zgłaszał
    konieczność natychmiastowego wyjazdu, dyspozytor Wydziału Zdjęciowego naciskał
    przycisk interkomu i huczał na połowę budynku niczym zapowiadaczka pociągów na Dworcu
    Centralnym:
    - Ekipa  Teleexpressu , wyjazd na zdjęcia!
    I już w ciągu kwadransa ekipa się zbierała. Gorzej, gdy panowie sami poczuli pociąg.
    Wtedy najprostszą metodą było wyjście z budynku na plac Powstańców, zakręt, przejście
    kilku metrów, zakręt i już jest.  Zakręt oczywiście, a w nim członkowie ekipy sączący -
    dajmy na to - colę. Miejsce miało też swój sekretny kryptonim. Pracownicy TVP mawiali  idę
    puÅ›cić totolotka , co oznaczaÅ‚o ni mniej, ni wiÄ™cej tylko  szukajcie mnie na »ZakrÄ™cie« .
    Totolotek oczywiście też tam był. Kto trafił szóstkę płaconą w setkach, tego już raczej
    wynosili.
    PRASA WOJSKOWA
    %7Å‚DA AMUNICJI
    I tak wesoło - o ile czegoś naprawdę nie nawywijamy lub właściciel redakcji nie
    zmieni swojej polityki - mija nam czas do emerytury. A co robi emerytowany dziennikarz?
    Jest kilka możliwości. Może zostać wykładowcą akademickim i dzielić się z młodzieżą
    swoim doświadczeniem. Chociaż do emerytury mi daleko, już tego spróbowałem. Uległem
    namowom i zatrudniłem się w jednej z renomowanych warszawskich uczelni prywatnych.
    Raz w tygodniu prowadziłem ćwiczenia w pracowni telewizyjnej. Po jednym semestrze
    serdecznie podziękowałem, bo udawanie, że nie widzę, jak młodzież zajmuje się właśnie
    tagowaniem na Fejsie, zamiast zgłębiać arkana sztuki montażu, przekraczało moją i tak dosyć
    dużą cierpliwość. Szanujmy siebie i szanujmy swój czas. Może na emeryturze będę miał
    bardziej pedagogiczne podejście, a może po prostu więcej czasu i jeszcze się z młodzieżą
    przeproszÄ™?
    Uczelnia to jedno. Dziennikarz może też nadal być dziennikarzem, brylować jako [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ftb-team.pev.pl
  •