[ Pobierz całość w formacie PDF ]
sceny dostrzega wielkie logo banku PKO. Po drugiej stronie - mocno zdenerwowany facet. W
smokingu.
O, wreszcie znajoma twarz! - myśli sobie Prokop, bo rozpoznaje Macieja
Kurzajewskiego z TVP, który też najwyrazniej dziś ma tu chałturkę.
- No dobrze, to był żart. A teraz zapraszam na scenę Maćka Kurzajewskiego! -
Kończy swoje wejście Prokop, oddaje mikrofon i znika z sali.
W końcu trafia na właściwą imprezę. Są znajomi traktorzyści. Z lekkim opóznieniem
zaczyna siÄ™ udane koszenie sianka. W przerwie prowadzÄ…cy opowiada swojÄ… przygodÄ™
organizatorkom, a one w śmiech.
- Ale o co chodzi? - pyta.
- Bo my też startowałyśmy w przetargu PKO na organizację ich eventu - wyjaśniają. -
I w warunkach wyraznie było napisane: żadnych dowcipów podczas imprezy! Ma być
konserwatywnie aż do bólu. Teksty z kartki, sztywne przemówienia. Ale to jeszcze nic. Bo
bankowcy chcieli też poważnego prowadzącego. Zaproponowałyśmy ciebie - opowiadają. -
Ale niestety. Usłyszałyśmy, że jak na tę okazję jesteś zbyt spontaniczny i rozrywkowy.
Słowem: świetny gość, ale trzymajcie go z dala od naszej imprezy.
COZ BY MUSI
ZA ZAKRTEM
Skoro już o imprezach, to teraz odpowiedz na pytanie, gdzie chodzą dziennikarze, gdy
są już po pracy. Czy są jakieś specjalne środowiskowe knajpy czy kluby? No więc niestety -
kochani - muszę was zmartwić: nie ma, chociaż jeszcze całkiem niedawno były. Na przykład
tuż przy wylocie ze zdetronizowanego przez plac Zbawiciela - króla stołecznego lansu - placu
Trzech Krzyży (swoją drogą, ciekawy zbieg okoliczności z tymi sakralnymi nazwami), przy
wjezdzie w Bracką znajdował się dwupoziomowy lokal U Boryny , jedna z ulubionych
dziennikarskich knajp. Czy decydowała względna bliskość sejmu, czy też piwo po sześć
złotych, czy może oryginalny wystrój lokalu ze ścianami wyłożonymi pasiastymi kilimami,
a może po prostu polityka otwarte do ostatniego klienta , fakt faktem, że Boryna
przyciągał.
Można było tam spotkać wielu dziennikarzy na czele z autorem niniejszego dzieła,
który co czwartek odbywał w lokalu wieczorne dyskusje z kolegami. Jako stali bywalcy
dorobiliśmy się nawet własnych podpisanych kufli do królewskiego. Bo piło się tam
oczywiście najtańszy, klasyczny warszawski browar. Poza dziennikarzami przesiadywali tam
jacyś pogrobowcy cinkciarzy oraz spora galeria barwnych typów na czele z człowiekiem
zwanym Racing Broadcasterem. Tak, tak. Chodzi o brytyjskich komentatorów wyścigów
konnych. Wpiszcie w wyszukiwarce nazwisko John McCririck, a zobaczycie, jak wyglÄ…da
nasz bohater z Boryny . Jeżeli nie chcecie się odrywać od tej pasjonującej lektury, to
powiem wam, jak go zapamiętałem: brązowy sztruksowy garnitur z wielkimi klapami, żółta
koszula, na głowie gęsta szopa kędziorów otaczających łysinę oraz gigantyczne bokobrody.
Oryginał, prawda? Ciekawsze jest jednak nie to, jak wygląda, ale to, co robi. Otóż
Broadcaster zajmuje siÄ™ pisaniem przemówieÅ„ poselskich. Może nie pisze exposé premierowi,
ale już drobne okolicznościowe przemówienia - czemu nie! I faktycznie. Gdy go poznałem
U Boryny , wydawało się to trochę podejrzane, ale gdy potem kilka razy widziałem go też
w bufecie sejmowym, nie może być inaczej. Facet rzeczywiście pisze spicze naszym
wybrańcom! Ciekawe, ile z tych przemówień powstawało właśnie w lokalu na Brackiej po
piątym królewskim?
Boryny niestety już nie ma. Lokal był zresztą na straconej pozycji - cały klimat
dawnych knajp wokół placu Trzech Krzyży trafił szlag. Nie ma Boryny na Brackiej, nie ma
Warszawskiej na Mokotowskiej. Niektórzy panowie żałują też na pewno Lajkonika , ale
ja akurat do nich nie należę. Zamiast Lajkonika jest Starbucks , zamiast Boryny - sklep
z butami o cenach wyższych niż obcasy, a zamiast Warszawskiej to już nawet nie wiem co.
Nie ma też Baltazara przy Polskim Radiu na Mokotowie. Bar mieścił się w klasycznym
peerelowskim pawilonie, który musiał ustąpić miejsca apartamentowcowi. Ciekawe, czy jego
mieszkańców coś nocą straszy. Bo Małgosia Naukowicz z Informacyjnej Agencji Radiowej
zdradziła mi, że jej starzy koledzy po fachu w czasach świetności Baltazara zwykli mawiać:
IdÄ™ do belzebuba! .
Diabli wzięli też najsłynniejszy bar Telewizji Polskiej i nie mówimy tu o kawiarni
Kaprys na Woronicza (nazwa podobno pochodzi od kaprysu prezesa Szczepańskiego - to
jeszcze epoka Gierka). Mówimy o Zakręcie . To chyba raczej nie była oficjalna nazwa tej
dziupli mieszczÄ…cej siÄ™ na parterze hotelu Warszawa. Hotel przylega do budynku TVP na
placu Powstańców Warszawy, a żeby dostać się do baru, zaraz po wyjściu z telewizji trzeba
było ciąć o sto osiemdziesiąt stopni. Stąd chyba ten Zakręt . A może chodziło o zakręcenie
w głowie, które towarzyszyło zwykle opuszczającym lokal? To dopiero było miejsce
z historiÄ…!
Krótka dygresja. W czasach przedkomórkowych wyjazd na zdjęcia ekipy Telewizji
Polskiej wymagał najpierw skompletowania tejże. Trzeba było odnalezć operatora, jego
asystenta od światła i statywu, dzwiękowca i kierowcę. Zwykle gdy dziennikarz zgłaszał
konieczność natychmiastowego wyjazdu, dyspozytor Wydziału Zdjęciowego naciskał
przycisk interkomu i huczał na połowę budynku niczym zapowiadaczka pociągów na Dworcu
Centralnym:
- Ekipa Teleexpressu , wyjazd na zdjęcia!
I już w ciągu kwadransa ekipa się zbierała. Gorzej, gdy panowie sami poczuli pociąg.
Wtedy najprostszą metodą było wyjście z budynku na plac Powstańców, zakręt, przejście
kilku metrów, zakręt i już jest. Zakręt oczywiście, a w nim członkowie ekipy sączący -
dajmy na to - colę. Miejsce miało też swój sekretny kryptonim. Pracownicy TVP mawiali idę
puÅ›cić totolotka , co oznaczaÅ‚o ni mniej, ni wiÄ™cej tylko szukajcie mnie na »ZakrÄ™cie« .
Totolotek oczywiście też tam był. Kto trafił szóstkę płaconą w setkach, tego już raczej
wynosili.
PRASA WOJSKOWA
%7Å‚DA AMUNICJI
I tak wesoło - o ile czegoś naprawdę nie nawywijamy lub właściciel redakcji nie
zmieni swojej polityki - mija nam czas do emerytury. A co robi emerytowany dziennikarz?
Jest kilka możliwości. Może zostać wykładowcą akademickim i dzielić się z młodzieżą
swoim doświadczeniem. Chociaż do emerytury mi daleko, już tego spróbowałem. Uległem
namowom i zatrudniłem się w jednej z renomowanych warszawskich uczelni prywatnych.
Raz w tygodniu prowadziłem ćwiczenia w pracowni telewizyjnej. Po jednym semestrze
serdecznie podziękowałem, bo udawanie, że nie widzę, jak młodzież zajmuje się właśnie
tagowaniem na Fejsie, zamiast zgłębiać arkana sztuki montażu, przekraczało moją i tak dosyć
dużą cierpliwość. Szanujmy siebie i szanujmy swój czas. Może na emeryturze będę miał
bardziej pedagogiczne podejście, a może po prostu więcej czasu i jeszcze się z młodzieżą
przeproszÄ™?
Uczelnia to jedno. Dziennikarz może też nadal być dziennikarzem, brylować jako
[ Pobierz całość w formacie PDF ]