[ Pobierz całość w formacie PDF ]
gdy Skórka zaczęła szczekać?
Ze sterem w ręce wskoczyłem do zimnej wody. Wydawała mi się nieco cieplejsza niż
godzinę temu.
- Myślałam, że zasłabłeś - przywitała mnie z ulgą Osa.
Skórka pomachała radośnie ogonem i kilka razy szczeknęła.
Osa nie chciała nocować w moim domku, pomimo moich nalegań i próśb. Przyzwoita
była z niej niewiasta, nie ma co. Wolała drzemać w mesie swojej łajby, niż spać w wygodnym
łóżku.
Rano, gdy słońce wlało się żółtą i ciepłą masą do izby, przebudziłem się niewyspany i
zakatarzony. Z trudnością powstałem i wyjrzałem przez okno, pewny, że zastanę na przystani
cumującego obok mojej łajby Magnata . Dostrzegłem tam jedynie Wehikuł czasu . Osa
wyparowała. Nie było jej białego jachtu. Tajemnicza dziewczyna odpłynęła w nieznane.
Po chwili razem ze Skórką wyszliśmy powitać nowy dzionek. Słońce oblało już
złocistą barwą jezioro. Zieleń drzew pojaśniała, przybrzeżne trzciny nieznacznie falowały i
rozśpiewały się ptaki ukryte w koronach drzew. Jakiś nieznany mi jacht płynął na wschód i
jego sternik pozdrawiał mnie właśnie ruchem ręki.
Zbliżyłem się do brzegu, który opadał leniwie do samej wody. Pomost zatrzeszczał
pod naszym ciężarem i nieco się zachwiał. Lekki wiaterek schładzał mój prawy policzek, co
znaczyło, że wiatr zmienił nieco kierunek - dął od północnego wschodu. Na niebie
spacerowały pojedyncze białe chmury, błękit nieba błyszczał w złotej oprawie ostro
grzejącego dzisiaj słońca.
Moja ręka powędrowała do kieszeni spodni, w której wczoraj schowałem srebrną
spinkę znalezioną na cmentarzu. Przedmiotu nie było. Albo mi wyleciał, albo... zabrała go
Osa. Innego wyjaśnienia nie było! Jedyną nadarzającą się okazję do przeszukania kieszeni
miała na Magnacie , w nocy, gdy w samych kąpielówkach przebywałem na D Artagnanie .
Rozbudziłem się na dobre. Brak spinki znaczył, że dziewczyna była silnie
zdeterminowana. Nie oparła się pokusie przeszukania moich kieszeni, wiedząc, że tylko ją
mogłem podejrzewać o zabranie spinki. Czyżby gra toczyła się o wielką stawkę? Czy może po
prostu Osa miała złe nawyki? Nie wyglądała jednak na złodziejkę. Może chciała odzyskać
cenny przedmiot i już więcej się nie pojawić?
Pozbywszy się ubrania, wskoczyłem w kąpielówkach do wody. Brr! Jej chłód był
świetnym lekarstwem na opieszałość i dobrze hartował nie tylko ciało, ale i umysł, po takiej
kąpieli chciało się bowiem nie tylko jeść, ale i żyć. A miałem dzisiaj wiele do zrobienia.
Po śniadaniu zabrałem do zamontowania na łajbie steru. Po montażu zabrałem Skórkę
na pokład Wehikułu czasu i razem pożeglowaliśmy na zachód, w kierunku odległego Pisza.
Przystań przy kempingu ominąłem w ten sposób, że zatoczyłem szeroki łuk,
podpływając do ujścia Pisy niemal od północy, licząc w duchu, że Antoś, Portoś i Wulgaris
nie będą z samego rana wypatrywać mnie na drugim brzegu Rosia, o ile w ogóle już wstali.
Dochodziła dziewiąta, więc było wielce prawdopodobne, że spali jeszcze w swojej mesie.
Do przystani przy hotelu dotarliśmy bez przeszkód. Zaledwie się wgramoliłem na
pomost razem ze Skórką, gdy ujrzałem zgrabne kobiece nogi obute w eleganckie szpilki.
Kobieta była ubrana w skórzane brązowe spodnie i haftowaną bluzkę z ciemną kamizelką na
wierzchu. Nie była wysoka, ale szpilki podwyższały ją o prawie piętnaście centymetrów. Nie
była też bardzo młoda, lecz zadbana i staranie wymalowana. Miała nie więcej niż czterdzieści
lat, ładna, o nieco wyzywającej urodzie. Przede wszystkim była czymś mocno zdenerwowana.
- Bardzo przepraszam... Danuta jestem - podała mi rękę, na palcach której błyskały w
słońcu kamienie na kilku pierścionkach. - Czy nie zauważył pan przypadkiem na jeziorze
jachtu... z facetem na pokładzie?
- Dużo tu takich pływa. A jak wyglądał ten facet?
- Zredni wzrost, szatyn, pod pięćdziesiątkę. Przeciętniak.
- Przykro mi.
- Makabra z tym człowiekiem! - palnęła kobieta o imieniu Danuta.
- Coś się stało? - zainteresowałem się. - Kim jest ten Przeciętniak?
- To mój mąż.
- Ach, tak.
- Były - szybko sprostowała. - Schodzimy się z powrotem. Dwa lata temu był rozwód.
Ale chyba z nowego ślubu nic nie będzie.
- Przyjechali tu państwo razem, a on sobie odpłynął? - nie dowierzałem. - Zostawił
panią? Dziwne, prawda?
- Spytaj pan jego - prychnęła niepocieszona. - To dziwak. Niech no ja tylko go dorwę!
Niech no tylko wpadnie on w moje ręce...
Wpatrywała się nerwowo w jezioro, wzdychała, tupała nogami i przygryzała zębami
dolną wargę.
- Pan miejscowy? - zapytała nagle z nadzieją.
- Można tak powiedzieć - burknąłem.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]