Indeks IndeksDaley Brian Gwiezdne Wojny Przygody Hana Solo 02 Zemsta Hana SoloMilne Alan Alexander Przygody Kubusia PuchatkaDoyle A.C. Wspomnienia i przygodyJanice Kaiser Dramat w HollywoodHIM027. Burnes Caroline PrzeszśÂ‚ośÂ›ć‡ nie umieraAlfred Jarry ubu krolAnne Mather Devil's Mount [HP 205, MBS 366, MB 1189] (pdf)notatek pl procesy integracyjne w europie skrypt30. W cieniu podejrześÂ„Margaret Mayo Pierwszy raz w Mediolanie
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • limerykarnia.xlx.pl
  •  

    [ Pobierz całość w formacie PDF ]

    zmówiłem pacierz za spokój duszy tych nieszczęśliwych.
     Teraz dalej do przeglądania, co mi się przydać może.
     A czy masz prawo zabierać cudzą własność, zapytał głos sumienia,
     Niezawodnie, że mam, odpowiedziałem sam sobie.  Wszak i tak morze rozwali za
    pierwszą nawałnicą statek, a więc lepiej, że ja zabiorę, aniżeli gdyby te skarby miały pochło-
    nąć bałwany morskie.
    78
    A więc do dzieła, nie traćmy czasu, bo któż wie, jak długo potrwa pogoda. Trzeba z niej
    korzystać.
    Poszedłem naprzód do kajuty kapitana i zaledwie dotknąłem klamki, kiedy nagle szczeka-
    nie i skomlenie psa dało się słyszeć. Ach, wierzcie mi, kochani czytelnicy, że najpiękniejsza
    muzyka w świecie nie sprawiłaby mi takiej przyjemności, jak głos tego poczciwego i wierne-
    go zwierzęcia. Otworzyłem drzwi, a wnet czarny duży pies poskoczył ku mnie radośnie i krę-
    cąc ogonem, łasić się począł. Pogłaskałem go i rzuciłem mu kawałek pozostałego suchara,
    który z wielkim apetytem pochłonął.
    Na próżno szukałem papierów i dziennika okrętowego, nic nie znalazłem. Zapewne ucho-
    dzący zabrali je z sobą. W kajucie kapitana wisiała prześliczna broń, dwie strzelby, para pi-
    stoletów, kordelas, róg z prochem, worek z kulami. Widok ten zachwycił mnie. Od siedmiu
    lat obchodziłem się nędznym łukiem. Pochwyciwszy pistolety, otworzyłem okienko i wypa-
    liłem, aby przypomnieć sobie huk i użycie broni.
     Ho, ho, panowie ludożercy, teraz was się nie lękam już wcale. Proszę mnie unikać, bo
    żartować nie myślę i za pierwszą sposobnością nauczę was gwizdać po kościele!
    Stąd pobiegłem do zakątka, gdzie cieśla okrętowy zwykł chować swe narzędzia. O, Boże!
    siekiery, piły, młoty, gwozdzie, dłuto, obcęgi  cóż to za skarby, co za skarby nieocenione!
     Ależ mój kochaneczku, zawołałem, zastanów się nieco. Jak zaczniesz wszystko oglądać,
    to cię tu i noc zaskoczy, burza się zerwie i jak skąpiec ze skarbami pójdziesz na pokarm reki-
    nom. Dalej do pracy, zimna krew przede wszystkim. Rzeczy użytecznych jest mnóstwo, lecz
    ich pod pachę nie zabierzesz i nie popłyniesz wpław z takim ciężarem. Namyśl się więc, jak
    to wszystko przetransportować na wyspę.
    Kto by z boku na mnie patrzył, niechybnie wziąłby mnie za wariata, gdyż ciągle sam ze
    sobą na głos rozmawiałem, bo też radość tak przepełniła moją duszę, żem się musiał wygadać
    i chociaż tym sposobem ulżyć niejako wezbranym uczuciom.
     Czółna, szalupy, ani bata nie ma, jakże więc sobie bez nich poradzę?
     Zbuduj tratwę, a obejdziesz się bez łodzi,
     Pragnąłbym to zrobić, tylko że nie ma potrzebnego materiału na podorędziu.
     Są drzwi, ławy, stoły i mnóstwo innych drewnianych sprzętów, czegóż się więc namy-
    ślasz?
    Natychmiast zabrałem się do roboty. Zbiłem dwie długie ławy poprzeczną łatą, potem do-
    łożyłem parę rei, leżących w składzie, przyczepiłem do tego kilka innych desek, lecz wkrótce
    poznałem całą niestosowność tej roboty. Tratwa była gotowa, ale nie tylko nie mogłem jej
    spuścić na morze, ale nawet z miejsca poruszyć.
     Oj, ty cielęca głowo, straciłeś nadaremnie całą godzinę czasu, rozbierzże to na powrót,
    wszak widzisz, że trzeba zbijać tratwę na morzu.
    Szczęściem morze było spokojne. Strąciłem więc najprzód dwie belki, związane poprzecz-
    nymi łatami, a potem inne kawałki drzewa. Spuściwszy je po drabinie sznurowej, poprzybi-
    jałem wielkimi gwozdziami żerdzie, poukładałem na nich deski i po dwóch godzinach pracy
    zrobiłem nareszcie dosyć mocną tratwę, którą przywiązałem do szczątku steru, aby mi jej
    woda nie zabrała.
    Tratwa mogła unieść mnie i kilka cetnarów ciężaru, trzeba tylko było wybrać najpożytecz-
    niejsze rzeczy. Zabrałem więc naprzód topór, dwie siekiery, duży nóż, młot, piłę, skrzynkę
    gwozdzi i świder. Następnie dwie strzelby z kajuty kapitana, kordelas, dwa pałasze, pistolety,
    baryłkę prochu, mogącą zawierać około pięćdziesięciu funtów, worek kuł, trzy sery holender-
    skie, worek sucharów, kawał wędzonki, słoninę, nieco ryżu, kociołek i dwa rondelki. Więcej
    brać nie można, boby tratwa nie zdołała unieść ciężaru.
    Pies, zaszczekawszy radośnie, wskoczył za mną na płytę.
    79
    Poleciwszy się Bogu, odbiłem od okrętu, wiosłując długą żerdzią, a ponieważ właśnie
    przypływ morski pędził fale ku brzegowi, w krótkim czasie dostałem się do lądu. Wprawdzie
    było jeszcze do zachodu słońca parę godzin, lecz nie odważyłem się płynąć drugi raz.
    XXXI
    Mój dwór. Nowa wycieczka. Bielizna. Rozmaite narzędzia. Na-
    miot. Złoto i srebro bez wartości. Pismo święte. Błoga przepo-
    wiednia. Działo i kule.
    Co się ze mną działo po powrocie, tego opisać nie umiem. Z bijącym sercem przypatry-
    wałem się zdobytym skarbom. Brałem jedno po drugim do ręki, nie mogąc nacieszyć się, nie
    mogąc uwierzyć, że do mnie należy.
    Poprzenosiwszy wszystko tego samego dnia jeszcze do jaskini, nowego doznałem kłopotu.
    Gdzie to umieścić, gdzie pochować, czy nie lepiej byłoby zanieść rzeczy do kozlej jaskini, dla
    zabezpieczenia przed Karaibami? Ale na co? Czyż nie mam straszliwej broni na ich odparcie?
    Wieczerza odbyła się z wielką uroczystością. Zasiadłem na krześle, jak monarcha, licznym
    otoczony dworem. Grochówka, ugotowana na wędzonce, kurzyła się na stole, wydając aro-
    matyczny zapach. Na ramieniu usiadła papuga, zajadając kawałki cukru, które jej podawałem.
    Z jednej strony służył Amigo,3 tak bowiem nazwałem pudla, z drugiej ulubiona koza szarpała
    mnie pyszczkiem za rękaw, domagając się swego działu.
    Tysiące miałem rozrywek z mymi dworzanami. Pies z początku stoczył bójkę z kozą, lecz
    niezadowolony z jej wyniku, uznał za stosowniejsze zawrzeć pokój. Papuga wrzeszczała prze-
    razliwie za każdym kąskiem, który psu dawałem, zazdroszcząc mu moich względów. W parę
    dni potem nastał pokój zupełny, a gdyby ktoś z boku przypatrywał się biednemu pustelniko-
    wi, dzielącemu ze swymi zwierzętami posiłek, pewnie nie zdołałby się wstrzymać od śmie-
    chu.
    Uniesiony radością ściskałem i całowałem na przemian to pudla, to kozę. Jak to biedne
    serce ludzkie potrzebuje jakiegoś przywiązania i obejść się bez niego nie może. Wprzódy
    mało na to zważałem, lecz dziś, w chwili pierwszej pociechy, po tylu latach, dusza moja pod
    wrażeniami radości topniała, łzy dobywały się z oczu i czułem potrzebę wywnętrzenia się i
    okazania mych uczuć.
    Przed udaniem się bardzo pózno na spoczynek, upadłem na kolana i gorąco podziękowa-
    łem Bogu za wszystko, co dziś otrzymałem.
    Noc przepędziłem bardzo niespokojnie, budząc się co chwila i nie mogąc doczekać poran-
    ka. Nareszcie wzeszło wspaniałe, upragnione słońce, zapowiadając najpiękniejszą pogodę.
    Ucieszyło mię to niezmiernie, gdyż mogłem bezpiecznie przedsięwziąć nową wycieczkę na
    okręt.
    Przybywszy nad brzeg morski, zastałem tratwę przywiązaną do drzewa. Natychmiast, ko-
    rzystając z odpływu morza, odbiłem od brzegu i dostałem się szczęśliwie na okręt. Tym ra- [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ftb-team.pev.pl
  •