[ Pobierz całość w formacie PDF ]
tak troskliwą kobietę, która nie pozwoli ci zrobić głupstwa, adepcie, to wielkie szczęście. Winszuję i
zazdroszczę. Zabrała ci proszki i kwita.
- To pan jej kazał wejść akurat w tym momencie!... Więc ona jest w zmowie z panem? - Uchylam to pytanie. -
Mam prawo wiedzieć, czy pańska ingerencja w moje prywatne sprawy nie zaszła zbyt daleko. - Masz
wiedzieć tylko tyle, co trzeba, adepcie. - To pan kazał jej czatować pod moimi drzwiami! Oczywiście nie
informując mnie o tym, abym się znalazł pod bardzo ściśłym nadzorem. Pan mi powie, że tak trzeba. A ja
mam wątpliwości, czy organizacja, która stosuje takie metody, jest rzeczywiście tym wspaniałym związkiem,
jaki sobie wyobrażałem. Mam być posłuszny, więc jestem. Albo staram się być posłuszny i przecież niczym
nie naruszyłem pańskiej woli prócz zamiaru połknięcia tych proszków... Swoją wolność oddałem naszej
organizacji. Ale pan nie powiedział mi ni słowa o zamierzeniach i celach naszego związku. Jest pan
przerazliwie dyskretny! Wiem, że jestem adept. To mi pan powtarzał po stokroć. Ale adept też chce coś
wiedzieć!
- Nie krzycz, bo znów sprowadzisz żonę. Zapominasz się z powodu nawyku artykułowania myśli. A my
porozumiewamy się bezpośrednio, na tej samej częstotliwości, w relacji mózg-mózg, więc mowa jest
zbyteczna. - Ale ja pana słyszę! Każde słowo słyszę! - Bo w mózgu przekładasz komunikację ze mną na
dzwięki, z zakorzenionego przyzwyczajenia. Ale to tylko ty mnie słyszysz i nikt prócz ciebie. Może kiedyś
nauczysz się porozumiewać inaczej, systemem ideowizji, z szybkością, przy której dzisiejsze wyczyny
komputerów są niczym. To nasi gnuśni i leniwi praprzodkowie zahamowali rozwój naszych przyrodzonych
zdolności, zaczęli najpierw skrzeczeć, szczekać, pohukiwać i bełkotać, żeby porozumieć się ze sobą, zamiast
wykorzystać i wyćwiczyć mózgi w bezpośredniej, impulsywnej komunikacji. Pod tym względem wieloryby
czy delfiny były mądrzejsze. - No bo jak pod wodą gadać? - To nie tylko kwestia środowiska. Człowiek jest
stworzeniem leniwym. Z takimi możliwościami, jakie kryły się w jego mózgu, mógł osiągnąć to, co dziś ma i
czym się tak chlubi, nie sto i nie dwieście, lecz ładnych parę tysięcy lat temu. Dziś byłby geniuszem, a Ziemia
- najszczęśliwszą planetą wszechświata. Lecz szansę tę przeżarł, przepił, przełajdaczył, zatługł maczugą i
utopił we krwi. To straszny leń i okrutnik, a przy tym szaleniec. Cokolwiek stworzył, czym prędzej niszczył.
Zauważ, nic się nie zmieniło po dziś dzień.
- Ale my... przecież my przekształcimy naszą planetę, po to jesteśmy. Po to powstał nasz związek. W tym celu
została powołana Międzynarodówka Mózgów. Nikt z nas nie dba o to, aby się urządzić. My poświęciliśmy
się urządzaniu świata. Wielkiej przemianie... - Z ogromną żarliwością, adepcie, mielesz slogany. Nam nie
trzeba wielkich słów. My idziemy od konkretu do konkretu. Krok po kroczku. Lecz skutecznie. - To nie dla
mnie. Muszę mieć wizję. Bez niej nic nie zdziałam. Przecież wiem, że upatrzyliście mnie na kandydata, który
Jerzy Krzysztoń ''Obłęd'' 1980 r. strona 138 z 142
potrafi zniszczyć arsenały rakiet. To robota dla wizjonera. O, Boże, oby tylko nie opuściła mnie ta moc, jaka
we mnie dojrzewa, jaką w sobie czuję. Wie pan, czego pragnę? Jednym błyskiem intuicji prześwietlić samo
sedno bytu. I przeżyć to, czego nie da się opisać, bo żadne słowo nie nadąży, nie ma takich słów. Tak,
wstrząsające objawienie. Na pewno. Oczekuję go i wiem, że może nadejść z każdą chwilą. Choćby przy
obieraniu jabłka. Przeniosłem się w taki wymiar, gdzie niemożliwe staje się możliwe. Widzę Ziemię na
wskroś i od spodu, widzę jej wrzące wnętrze. Zbliża się ku mnie objawienie. Będę coś wiedział, zanim umrę.
Boże mój... Boże... Boże... Boże... - Adepcie, prześwietliłeś sedno bytu? Adepcie? Nie słyszy. Poczekajmy
chwilkę... Mocni nim szarpnęło. Całkiem groggy i - błędny uśmiech na twarzy. Mimo wszystko to okaz
zdrowia. I niezwykły przykład tężyzny. Po takim skoku cisnienia koń by wyciągnął kopyta... Mówię do
ciebie. Słyszysz mnie, adepcie?... Ależ go oszołomiło. Nowicjusz, czterdzieści lat parał się życiem, a tak
neiwielu zaznał przeżyć metafizycznych! Dla mistyka to by było tyle, co wypić szklankę orzezwiającego
wina. A tę przyziemną istotę ścięło z nóg. Wpadł w stan błogości, który, dalibóg, przypomina dementia
senilis. Tak, musimy go z tego wyciągnąć, bo się rozlubuje i zmiany w mózgu zajdą za daleko. Zrzucił maskę
zbawcy ludzkości i wyłazi z niego zwykły sybaryta. Tak, proszę zaaplikować mu kilka impulsów
podkorowych. Jakiej mocy? ENCF 4/6. To wystarczy... - Adepcie, słyszysz mnie?... Nareszcie. Cieszę się, że
reagujesz. Winszuję ci przeżyć mistycznych, jakich można pozazdrościć, ale poznać nie sposób, bo pozostają
na zawsze prywatną własnością człowieka. Więc prześwietliłeś, adepcie, sedno bytu?
- Sam pan wie, mój mistrzu. - Ale tak pokrótce, co tylko zdołasz opowiedzieć. Pomogę ci. Cóż więc czułeś? -
Ekstazę. - Spotkałeś Boga? - Nie. Nie było ani Boga, ani żadnych religijnych symboli. - Dziwne. A co
widziałeś, adepcie? - Wieczyste światło w wieczystej przestrzeni. - I to ma być sedno bytu? Tak, mistrzu.
Zwiatło jest sednem bytu. Dzięki niemu wyłamałem się z tego przeklętego następstwa rzeczy, w którym
cierpi człowiek, z tego fatalnego consecutio: z niebytu w byt i z bytu w niebyt, z tego przerazliwego
kołowrotu narodzin i śmierci, wygrzebałem się, mistrzu, spod tego stosu trupów, który dzwiga ziemia.
Poznałem byt wieczysty. Zwiatło.
- Chcesz powiedzieć, że sam się nim stałeś? - O, tak. Utożsamiłem sie z nim tak całkowicie, tak całkowicie... I
mknąłem ku tajemnicy tajemnic w bezgranicznej euforii, bo poznanie, o którym marzył człowiek, czekało
[ Pobierz całość w formacie PDF ]