[ Pobierz całość w formacie PDF ]
łotry&
Nie! przerwał mu Grandeprise. Szanuję pana bardzo, don Fernando, ale niech
pan pozostawi pościg nam, młodszym. Przysięgam na wszystkie świętości, \e mo\e pan na
nas liczyć. Przyjmuję do kompanii pana bratanka i seniora Mindrella. Ale na tym koniec.
Większa liczba osób zwolniłaby tylko tempo pościgu. Zresztą, ktoś z nas powinien zostać
tutaj. Nie zapominajmy, \e Pablo Cortejo i Josefa są bardzo przebiegli i te\ mogą podjąć
próbę ucieczki.
Don Fernando i kapitan Unger pozostali więc w klasztorze.
Major nalegał, aby Grandeprise wziął ze sobą kilku dragonów, ale traper stanowczo
odmówił. Po upływie godziny Grandeprise, Mariano i Mindrello, zaopatrzeni na tydzień w
\ywność, ruszyli w drogę na rączych koniach. Przed nimi biegł pies, niemal dotykając nosem
ziemi. Na stromej ście\ce jezdzcy musieli zwolnić, gdy ją minęli przeszli ze stępa w cwał,
aby nie stracić z oczu czworono\nego przewodnika.
Niewidoczny ślad prowadził łukiem dokoła miasta. Nie ulegało wątpliwości, \e
zbiegowie unikali spotkania z ludzmi. Daleko za Santa Jaga pies raptownie skręcił na
południe. Grandeprise zdumiał się, był bowiem przekonany, \e uciekinierzy obiorą kierunek
północny, bo tereny te były mniej zamieszkane.
Senior, kiedy pana zdaniem dogonimy tych łotrów? zapytał Mariano
Grandeprise a.
Zale\y, czy i kiedy zdobyli konie. Je\eli prędko, to ze względu na to, \e opuścili
klasztor półtora dnia wcześniej od nas, nale\y się liczyć z długą jazdą.
Około południa ścigający ujrzeli samotne rancho. Pies gwałtownie skręcił w kierunku
zabudowań. Zatoczył łuk i zatrzymał się w miejscu, w którym pełno było śladów końskich
kopyt. Obwąchiwał je przez jakiś czas, zwracał się to w jedną, to w drugą stronę, wciągał
nosem powietrze, wreszcie machając ogonem, poło\ył się na ziemi. Nie ulegało wątpliwości,
\e stracił trop; widać uciekający dosiedli koni. Zlady kopyt trzech wierzchowców prowadziły
na południowy zachód.
Grandeprise spiął konia i podjechał do bramy rancha. Stał tam stary vaquero i
przyglądał mu się niezbyt przyjaznie.
Buenos dias, senior! powitał go traper uprzejmie. Bądzcie łaskawi
powiedzieć, czy widzieliście tu wczoraj trzech obcych mę\czyzn.
Vaquero zasępił się jeszcze bardziej.
To pańscy towarzysze, senior?
Skąd\e! To zbiegli zbrodniarze, których poszukujemy. Wyraz podejrzliwości
ustąpił z twarzy vaquera.
Je\eli tak, chętnie powiem, co mi wiadomo. Nie widzieliśmy nikogo, ale ubiegłej
nocy musieli tu być jacyś ludzie, poniewa\ dziś rano stwierdziliśmy brak trzech koni i trzech
siodeł.
Nie ulega wątpliwości, \e to oni. Dziękuję za informację. Adios, senior!
Nie ma za co. Je\eli chcecie mi sprawić przyjemność, powieście tych łotrów na
pierwszej lepszej gałęzi.
Mo\ecie być pewni, \e kiedy zostaną schwytani, nie ominie ich sprawiedliwa kara.
Grandeprise wrócił do towarzyszy. Oddalały się nadzieje na szybkie ujęcie zbiegów. Z
pewnością wykorzystali na jazdę noc, mieli więc przewagę jednej nocy i pół dnia. Niełatwo
było nadrobić ten czas, zwłaszcza \e ścigający, aby nie zgubić śladów, po zmroku musieli się
zatrzymać. Jedynej szansy nale\ało upatrywać w tym, \e przestępcy byli bez pieniędzy, broni
i amunicji i \e po drodze musieli zaopatrywać się w \ywność, co z pewnością opózni ich
ucieczkę.
Po krótkim wypoczynku Grandeprise wziął psa na smycz i cała trójka ruszyła w
kierunku południowym.
Choć śladów nie zgubili, nic nie świadczyło, \e zbli\yli się do uciekinierów. Jechali w
milczeniu a\ do wieczora. Mindrello klął na czym świat stoi. Mariano z ponurą miną
wpatrywał się w grzywę swego konia i targał niecierpliwie brodę. Tylko Grandeprise
zachowywał pozorny spokój, choć w środku a\ kipiał ze złości.
Zsiedli z koni dopiero wtedy, gdy najbystrzejsze nawet oko nic nie mogłoby dojrzeć.
Biwak rozło\yli na ogromnym pastwisku jakiejś hacjendy. Z daleka migały światełka
domostwa. Był to, jak przypuszczali, ostatni najbardziej wysunięty na południe spośród
folwarków w tym rejonie. Po posiłku Grandeprise i Mariano udali się do hacjendy, aby
zmienić konie. Taka okazja nieprędko im się ju\ zdarzy.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]