[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Dziekuje ci, Eithn - powiedzial. Driada odwrócila sie powoli.
- Za co mi dziekujesz?
- Za przeznaczenie - usmiechnal sie. - Za twoja decyzje. Bo przeciez to nie byla Woda Brokilonu,
prawda? Przeznaczeniem Ciri bylo wrócic do domu. A to ty, Eithn, odegralas role przeznaczenia.
I za to ci dziekuje.
- Jak ty malo wiesz o przeznaczeniu - powiedziala gorzko driada. - Jak ty malo wiesz,
wiedzminie. Jak ty malo widzisz. Jak ty malo rozumiesz. Dziekujesz mi? Dziekujesz za role,
która odegralam? Za jarmarczny popis? Za sztuczke, za oszustwo, za mistyfikacje? Za to, ze
miecz przeznaczenia byl, jak sadzisz, z drewna pociagnietego pozlotka? Dalejze wiec, nie
dziekuj, ale zdemaskuj mnie. Postaw na swoim. Udowodnij, ze racja jest po twojej stronie. Rzuc
mi w twarz twoja prawde, pokaz, jak tryumfuje trzezwa, ludzka prawda, zdrowy rozsadek, dzieki
którym, w waszym mniemaniu, opanujecie swiat. Oto Woda Brokilonu, jeszcze troche zostalo.
Odwazysz sie? Zdobywco swiata?
Geralt, choc rozdrazniony jej slowami, zawahal sie, ale tylko na chwile. Woda Brokilonu, nawet
autentyczna, nie miala na niego wplywu, na zawarte w niej toksyczne, halucynogenne taniny byl
calkowicie uodporniony. Ale to przeciez nie mogla byc Woda Brokilonu, Ciri pila ja i nic sie nie
stalo. Siegnal po puchar, oburacz, spojrzal w srebrne oczy driady.
Ziemia uciekla mu spod nóg, momentalnie, i zwalila mu sie na plecy. Potezny dab zawirowal i
zatrzasl sie. Z trudem macajac dookola dretwiejacymi rekoma, otworzyl oczy, a bylo to tak, jak
gdyby odwalal marmurowa plyte grobowca. Zobaczyl nad soba malenka twarzyczke Braenn, a za
nia blyszczace jak rtec oczy Eithn. I jeszcze inne oczy, zielone, jak szmaragdy. Nie, jasniejsze.
Jak trawa wiosna. Medalion na jego szyi draznil, wibrowal.
- Gwynbleidd - uslyszal. - Patrz uwaznie. Nie, nic ci nie pomoze zamykanie oczu. Patrz, patrz na
twoje przeznaczenie.
- Pamietasz?
Nagly, rwacy kurtyne dymu wybuch jasnosci, wielkie, ciezkie od swiec kandelabry ociekajace
festonami wosku. Kamienne sciany, strome schody. Schodzaca po schodach zielonooka i
popielatowlosa dziewczyna w diademiku z misternie rzezbiona gemma, w srebrnoblekitnej sukni
z trenem podtrzymywanym przez pazia w szkarlatnym kubraczku.
- Pamietasz?
Jego wlasny glos mówiacy... Mówiacy...
Wróce tu za szesc lat...
Altana, cieplo, zapach kwiatów, ciezkie jednostajne brzeczenie pszczól. On sam, na kolanach,
podajacy róze kobiecie o popielatych wlosach rozsypanych lokami spod waskiej, zlotej obreczy.
Na palcach dloni, bioracej róze z jego reki, pierscienie ze szmaragdami, wielkie, zielone
kaboszony.
- Wróc tu - mówi kobieta. - Wróc tu, jesli zmienisz zdanie. Twoje przeznaczenie bedzie czekalo.
Nigdy nie wrócilem, pomyslal. Nigdy tam... nie wrócilem. Nigdy nie wrócilem do...
Dokad?
Popielate wlosy. Zielone oczy.
Znowu jego glos, w ciemnosci, w mroku, w którym ginie wszystko. Sa tylko ognie, ognie az po
horyzont. Kurzawa iskier w purpurowym dymie. Belleteyn! Noc Majowa! Z klebów dymu patrza
ciemne, fiolkowe oczy, plonace w bladej, trojkatnej twarzy przeslonietej czarna, sfalowana burza
loków.
Yennefer!
- Za malo. - Waskie usta widziadla skrzywione nagle, po bladym policzku toczy sie lza, szybko,
coraz szybciej, jak kropla wosku po swiecy.
- Za malo. Trzeba czegos wiecej.
- Yennefer!
- Nicosc za nicosc - mówi widziadlo glosem Eithn. - Nicosc i pustka, która jest w tobie,
zdobywco swiata, który nie potrafisz nawet zdobyc kobiety, która kochasz. Który odchodzisz i
uciekasz, majac przeznaczenie w zasiegu reki. Miecz przeznaczenia ma dwa ostrza. Jednym
jestes ty. A co jest drugim, Bialy Wilku?
- Nie ma przeznaczenia - jego wlasny glos. - Nie ma. Nie ma. Nie istnieje. Jedynym, co jest
przeznaczone wszystkim, jest smierc.
- To prawda - mówi kobieta o popielatych wlosach i zagadkowym usmiechu. - To prawda,
Geralt.
Kobieta ma na sobie srebrzysta zbroje, zakrwawiona, pogieta, podziurawiona ostrzami pik lub
halabard. Krew waska struzka cieknie jej z kacika zagadkowo i nieladnie usmiechnietych ust.
- Ty drwisz z przeznaczenia - mówi, nie przestajac sie usmiechac. - Drwisz sobie z niego, igrasz
z nim. Miecz przeznaczenia ma dwa ostrza. Jednym jestes ty. Drugim... jest smierc? Ale to my
umieramy, umieramy przez ciebie. Ciebie smierc nie moze doscignac, wiec zadowala sie nami.
Smierc idzie za toba krok w krok, Bialy Wilku. Ale to inni umieraja. Przez ciebie. Pamietasz
mnie?
- Ca... Calanthe!
- Mozesz go uratowac - glos Eithn, zza zaslony dymu. - Mozesz go uratowac, Dziecko Starszej
Krwi. Zanim pograzy sie w nicosci, która pokochal. W czarnym lesie, który nie ma konca.
Oczy, zielone jak trawa wiosna. Dotyk. Glosy, krzyczace niezrozumialym chórem. Twarze.
Nie widzial juz nic, lecial w przepasc, w pustke, w ciemnosc. Ostatnim, co uslyszal, byl glos
Eithn.
- Niech wiec tak sie stanie.
VII
- Geralt! Obudz sie! Obudz sie, prosze!
Otworzyl oczy, zobaczyl slonce, zloty dukat o wyraznych krawedziach, w górze, nad
wierzcholkami drzew, za metna zaslona porannej mgly. Lezal na mokrym, gabczastym mchu,
twardy korzen uwieral go w plecy.
Ciri kleczala przy nim, szarpiac za pole kurtki.
- Zaraza... - odkaszlnal, rozejrzal sie. - Gdzie ja jestem? Jak sie tu znalazlem?
- Nie wiem - powiedziala. - Obudzilam sie przed chwilka, tutaj, obok ciebie, okropecznie
zmarznieta. Nie pamietam, jak... Wiesz, co? To sa czary!
- Zapewne masz racje - usiadl, wyciagajac sosnowe igly zza kolnierza. - Zapewne masz racje,
Ciri. Woda Brokilonu, cholera... Zdaje sie, ze driady zabawily sie naszym kosztem.
Wstal, podniósl swój miecz lezacy obok, przerzucil pas przez plecy.
- Ciri?
- Aha?
- Ty tez zabawilas sie moim kosztem.
- Ja?
- Jestes córka Pavetty, wnuczka Calanthe z Cintry. Wiedzialas od samego poczatku, kim ja
jestem?
- Nie - zaczerwienila sie. - Nie od poczatku. Ty odczarowales mego tate, prawda?
- Nieprawda - pokrecil glowa. - Zrobila to twoja mama. I twoja babka. Ja tylko pomoglem.
- Ale niania mówila... Mówila, ze jestem przeznaczona. Bo jestem Niespodzianka. Dziecko
[ Pobierz całość w formacie PDF ]