Indeks IndeksSyta Andrzej Generał Dezydery Chłapowski 1788 1879Andrzej Mularczyk Kochaj albo rzućSapkowski Andrzej Miecz przeznaczeniaAndrzej Wójcikiewicz GołębicaAndrzej Danilkiewicz RekonfiguracjaDoyle A.C. Wspomnienia i przygodyGR989. Sullivan Maxine Smak dawnych pieszczotBalzac, Honore de Der LandarztKroniki ObernewtynFrance Anatol Zazulka
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ewagotuje.htw.pl
  •  

    [ Pobierz całość w formacie PDF ]

    Sprawca wypadku zaprzeczając kategorycznie jakoby w ogóle wychodził po połud- ' niu z
    domu, pozbawiał się zupełnie obrony w wielu istotnych punktach oskarżenia.
    wypadku zaś, których było kilku, prezentowali w odniesieniu do niektórych dość ważnych
    szczegółów zajścia zupełnie odmienne spostrzeżenia.
    Człowiek, który mówi, że w ogóle nie było go na miejscu wypadku, jest w pewnym
    sensie bezradny w kwestii własnej obrony. Nie może on nic powiedzieć jak zachowywał się
    pieszy, ani przedstawić faktów bezpośrednio poprzedzających samo zdarzenie w sposób
    maksymalnie dla siebie korzystny. Przy takiej postawie oskarżonego zdawałem sobie sprawę,
    że nawet jeżeli istnieją jakieś fakty przemawiające na jego korzyść, a przeze mnie nie
    ustalone, to nie ujrzą one światła dziennego, co będzie ze szkodą dla interesów Józefa D.
    Opowiem jeszcze o jednej nieco podobnej sprawie, aby poruszyć wreszcie pewien dość
    delikatny problem.
    Miałem takiego przeczącego wszystkiemu klienta w pewnej wieloosobowej aferze
    łapówkowej. Wszyscy oskarżeni przyznali się do systematycznego otrzymywania łapówek od
    pewnego rzemieślnika. Nie przyznawał się tylko podejrzany referent Ryszard B., który
    kwestionował, by pomawiającego go rzemieślnika kiedykolwiek widział na oczy, a to było
    już jawnym kłamstwem. Dysponowałem w sprawie tej kilkoma zupełnie obiektywnymi
    świadkami, którzy wiele razy widzieli, jak Ryszard B. dzwonił do furtki willi rzemieślnika;
    widzieli też, że był on wpuszczony do środka, a po kilku minutach wychodził. Zeznania takie
    złożyli zarówno sąsiedzi oskarżonego, właściciele dwóch najbliższych domków, jak i
    listonosz oraz pracownik  Ruchu", którego kiosk usytuowany był akurat naprzeciwko furtki
    domu odwiedzanego przez urzędnika.
    Gdy przedstawiłem Ryszardowi B. wszystkie te dowody, nie dotyczące wprawdzie samej
    łapówki, ale
    jakby nie było, istotnych okoliczności sprawy, nie zmienił on swych wyjaśnień, uparcie
    twierdząc, że nie był nigdy nie tylko w domu rzemieślnika, aU nawet na ulicy, przy której ten
    dom się znajduje.
    Przy takiej, oczywiście, wykrętnej postawie, Ryszard B.  podobnie zresztą jak kierowca
    Józef D., o którym wspomniałem, pozbawił się praktycznie możliwości obrony, a trzeba
    przyznać, że ją miał. Rzecz w tym, że rzemieślnik wręczał łapówki  jak twierdził na
    wyrazne żądanie urzędników, niekiedy nawet wręcz brutalnie. Kilku oskarżonych  zwłasz-
    cza tych, którzy do winy się przyznali  przedstawiło wiarygodne dowody, że było zupełnie
    inaczej. W wielu sprawach inicjatorem łapówkowego porozumienia był sam rzemieślnik. On
    też zabiegał o uzyskanie nienależnych mu decyzji, a nawet sam z początku odwiedzał w
    domu tych, których następnie skorumpował.
    Okoliczności przyjęcia łapówki na żądanie lub bez żądania, jak również okoliczność
    czynności, która sprzeciwia się prawu, czy jest z nim zgodna  to kwestie mające istotne
    znaczenie zarówno dla kwalifikacji prawnej czynu, jak i wymiaru kary. W sprawie Ryszarda
    B. wysokość przyjętej przez, niego łapówki, jak i okoliczności całego procederu, ustaliłem
    jedynie w oparciu o wyjaśnienia rzemieślnika. Referent B. zupełnie nie mógł się bronić,
    przede wszystkim dlatego, że przyjął postawę totalnej negacji  w konkretnym przypadku
    najmniej dla siebie korzystną.
    Skoro już uzasadniłem nieco paradoksalną tezę, że przyznawanie się do winy może być
    niekiedy z różnych względów najbardziej niekorzystną wersją obrony, przejdę do meritum
    problemu, o którym chciałbym mówić.
    Oskarżeni, żeby móc bronić się w sposób dla sie
    bie najskuteczniejszy, ustanawiają adwokatów. Obrońca nazywany jest czasem przez
    klientów  myślę oczywiście o gwarze więziennej ~  papugą". W celi powiada się:
     Postawiłem papugę", a więc kogoś, kto będzie mówił dokładnie to samo co oskarżony, tyle
    że ładniej, z większą elokwencją i darem przekonywania, a nadto ubierze rzecz całą w
    odpowiednią formułę prawną.
    Wiele razy zastanawiałem się na tym, czy adwokat widząc absurdalność przybranej przez
    klienta linii obrony, powinien rzeczywiście powtarzać w ślad za nim rzeczy, w które nikt, a
    już na pewno sąd  uwierzyć nie może. Zawsze wydawało mi się, że gdybym był
    adwokatem a klient działałby przeciw własnemu interesowi, (prowadziłbym jego obronę
    wbrew linii swego mocodawcy, uważając za dobro nadrzędne rzeczywisty interes
    oskarżonego, a nie błędne w tej mierze koncepcje. W istocie adwokaci jedynie bardzo rzadko
    (sam jako prokurator przez 20 lat pracy spotkałem bodaj trzy takie przypadki) odcinają się od
    przyjętej przez klienta absurdalnej linii obrony, realizując własną w tej mierze koncepcję, i
    oczywiście bardziej skuteczną. Dlaczego zdarza się to tak wyjątkowo? Cóż, spróbuję
    odpowiedzieć, jakkolwiek wcale nie mam absolutnej pewności, czy mam rację. Zacznę od
    pewnej analogii. W medycynie istnieje zasada primum non nocere. Wyobrazmy sobie, że do
    lekarza, nawet prywatnie, przyjdzie pacjent, który ma własną koncepcję leczenia swej
    choroby. Ludzie, którzy mają sprawy sądowe, czytają to i owo, po czym natychmiast
    uważają, że znakomicie znają prawo. To samo jest z chorymi. Też czytają i też uważają, że
    się znają na medycynie, tym razem tyle, że nie mają, niestety,' prawa wystawiania recept.
    Otóż jestem przekonany, że żaden lekarz nie zaaplikuje pacjentowi leku, który byłby
    przeciwwskazany,
    I Mi
    nawet jeżeli wizyta jest w prywatnym gabinecie 1 i pacjent domaga się leczenia według jego
    własnej, 1 a niewłaściwej z medycznego punktu widzenia kon- I cepcji. Lekarz ma
    alternatywę: albo leczyć tak jak nakazują zasady sztuki, czy się to pacjentowi podoba czy nie,
    albo odesłać chorego z kwitkiem do innego lekarza. Koncepcja leczenia pacjenta pod dyk-
    tando, a ze szkodą dla jego zdrowia, w ogóle nie wchodzi w grę i żaden lekarz na to nie
    pójdzie.
    Dygresja z innej dziedziny. Jeżeli ktoś zamówi 6 sobie u architekta projekt willi i żądać
    będzie okreś- I lonych rozwiązań konstrukcyjnych, jego zdaniem I najbardziej korzystnych, a
    w istocie, z punktu wi- I dzenia sztuki budowlanej, niedopuszczalnych i nie- I bezpiecznych,
    to architekt powie:  nie". Pomiędzy II postawą architekta i postawą lekarza jest jakaś I
    zbieżność, która bierze się stąd, że zarówno wówczas,
    wówczas, gdy dom zle zbudowany legnie w gruzach  jest do kogo mieć pretensje. Lekarza
    czy inżyniera można oskarżyć i skazać za to, że działał on na szkodę swego mocodawcy nie
    tylko za jego zgodą, ale wręcz na jego żądanie. Z adwokatem jest zupełnie inaczej.
    Skuteczność obrony wymyka się zupełnie z możliwości jakichkolwiek zobiektywizowanych
    ocen, stąd też nie może być również mowy o odpowiedzialności nawet dyscyplinarnej, a tym [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ftb-team.pev.pl
  •