Indeks IndeksBuechting_Linda_(Jamison_Kelly)_ _Tatuś_na_zamowienie02. Goodnight Linda Jak w bajce... ZamoĹźny kawalerHoward Linda 01 Polowanie na sobowtĂłraBaker Linda Dragonlance Zaginione opowieści t 2Conrad Linda Milosc i czaryHerbert James Ocalony2. Graham Heather Sztuka miśÂ‚ośÂ›ciDerekica Snake That's What Brothers Do [MM] (pdf)Trupia Farma Patricia CornwellLaurie Hugh Sprzedawca broni
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • raju.pev.pl
  •  

    [ Pobierz całość w formacie PDF ]

    swoją babcie i mnie na regaty. No, ale to już ustaliliśmy.
    Wiedział, że musi oprzeć się tej pokusie.
    -Jill, ja nie mogę na tak długo zostawia fermy.
    Uśmiechnęła się i zapomniał o zdrowym rozsądku.
    -Moglibyśmy codziennie dojeżdżać. W końcu to tylko godzina do Oks-
    fordu. Można by wyruszać rano, gdy tu ustalisz już dzienny rozkład
    zajęć. A wieczorem bylibyśmy już w domu. Ferma by to przeżyła, a
    twoja babcia ucieszyłaby się ogromnie.
    Przyznał, że było to kuszące, podobnie jak możliwość ujrzenia Jill w
    kapeluszu z szerokim rondem i miękkiej sukience.
    Wsparł się na pietach i westchnął.
    -Bardzo bym chciał, ale nie mogę. Ty i babcia możecie
    pojechać beze mnie.
    -Nie! -Spojrzała na niego załamana i szybko opanowała się. -Ricku,
    musisz z nami pojechać. W końcu bez ciebie to nie będzie miało zna-
    czenia. No powiedz, czy kiedykolwiek byłeś z babcią na regatach?
    -Nigdy. -Był zadowolony, że nie chce bez niego jechać.
    Bardzo zadowolony.
    -Widzisz? -Pogroziła mu nożem. - To masz idealną ku temu okazje,
    Ricku Kitteridge. Poza tym, naprawdę bym chciała, żeby towarzyszył
    mi mężczyzna, który zdobył nagrodę.
    Będą mi zazdrościć wszyscy znajomi.
    - Czy będą tam twoi znajomi? -spytał z ciekawością.
    -Przypuszczam, że kilkoro. Co jakiś czas nawet mój ojciec przyjeżdża
    na te regaty, gdy nie jest zajęty. On wiosłował kiedyś dla Uniwersytetu
    Pensylwanii.
    -Naprawdę? Niech mnie... - Rick wyciął dwie kapusty jedną po drugiej.
    Już zaczął odczuwać, jak napięte ma mięśnie ud i pleców z powodu
    zgiętej pozycji. - Czy wiosłował dla jednej z przystani nad rzeką
    Schuylkill w Filadelfii?
    - Jest byłym prezesem Klubu Skrzyżowanych Wioseł.
    -Mój wujek Talmadge jest członkiem! -wykrzyknął zaskoczony Rick. -
    Kiedyś dawno temu, gdy pojechałem tam z wizytą, wiosłowałem dla
    Klubu. Jill uśmiechnęła się szeroko.
    - To ja byłam tym nieznośnym dzieciakiem, który się wszędzie pętał i z
    którym zawsze były kłopoty. Uwielbiałam to, świat jest jednak mały,
    prawda?
    Przyjrzał jej się, zastanawiając się, czy widział ją, gdy była
    mała. Sądził, że zapamiętałby ją. %7ładen mężczyzna nie mógłby zapo-
    mnieć kogoś takiego, jak Jill.
    Pomyślał, że świat jednak nie był wystarczająco mały. %7łałował, że za
    kilka tygodni ona wróci do siebie. Czuł, że nigdy nie natrafi w Anglii
    na kobietę podobną do Jill. Jeszcze nie udało mu się znalezć .żadnej,
    która dorównywałaby jej i wątpił, czy mu się to kiedykolwiek uda.
    Chciał spędzić z nią każdą chwile, zanim wyjedzie. Chciał pokazać jej
    elegancje Oksfordu, choćby tylko na dzień. Chciał, by zobaczyła jego
    uczelnie, która nadal znaczyła dla niego wiele. Chciał pochwalić się nią
    przed znajomymi i zobaczyć, jak mu zazdroszczą szczęścia. Bo tak
    przecież było w to nie wątpił. Sam zazdrościłby każdemu, do kogo na-
    leżałaby Jill. Była wyjątkowa.
    Spora kropla rozprysnęła się na jego ręce, a po niej następne.
    Spojrzał w górę akurat w chwili, gdy wiatr nabrał prędkości i zaczął
    walić deszcz.
    - Koniec! -krzyknął do niej, podnosząc się pospiesznie. Machnięciem
    reki odprawił swych ludzi. -Wez buty, Jill i idziemy.
    -Ależ możemy jeszcze trochę ich uratować, zanim burza się w pełni
    rozpęta! -odkrzyknęła. Deszcz i wiatr już zdążyły oblepić jej piersi
    bluzką.
    Rick podziwiał ten widok przez chwile, po czym pokręcił przecząco
    głową. Chwycił za kosze.
    -A tak nam dobrze poszło. Stracę tylko ćwiartkę pola.
    -Ależ..
    - %7ładnych ależ Idziemy.
    Niebo rozjaśniła błyskawica, jakby na potwierdzenie jego słów. Jill
    skoczyła na równe nogi i popędziła po buty. Rick ją dogonił. Postawił
    na ziemi kosze, ściągnął kurtkę i zarzucił jej na plecy. Podniósł ponow-
    nie kosze i wrzasnął:
    -Chodzmy!
    Pobiegła razem z nim do ciężarówki. Oboje starali się zaoszczędzić
    siły. Mężczyzni jeszcze kilka razy musieli obrócić, by załadować pozo-
    stałe kosze. Zdając sobie sprawę z tego, że pełne kosze będą dla niej za
    ciężkie, Jill rozsądnie pozostała w wozie. Rick był jej wdzięczny za-
    równo za pomoc, jaki za te decyzje.
    Gdy razem z dwoma pracownikami wcisnęli się na podłużne siedzenie
    w ciężarówce, Jill umieściła się obok niego. Jej ręce były unierucho-
    mione przez ścisk i stanowiły skuteczną barierę, ale biodra i uda były
    przyciśnięte do jego dała.
    Niestety, skoro w ciężarówce byli też Rudy i Mile, mógł tylko robić
    dobrą minę do złej gry.
    -Dzięki za dzisiejszą pomoc -powiedział. -Naprawdę się przydała. Czy
    można cię nająć do roboty?
    Wzdrygnęła się na samą myśl.
    -Chyba nie skorzystam z oferty. Dziesięć treningów pod rząd to pestka
    w porównaniu ze zbieraniem kapusty.
    -Tchórz -szepnął jej do ucha.
    -Zgoda, zgoda. No więc, gdy dotrzemy do domu, zaczniemy załatwiać
    sprawę wyjazdu na regaty, prawda? -spytała wesoło, uśmiechając się do
    niego szeroko.
    Rick roześmiał się, zdając sobie sprawę z tego, że może udzielić tylko
    jednej odpowiedzi.
    -Pojedziemy. Czy masz kapelusz? Tradycja tego wymaga.
    Jej szare oczy pełne były emocji.
    -Wiem. Już miałam zamiar jeden kupić. A właściwie, to kupie dwa,
    trzy, cztery...
    Zaczął się śmiać.
    -Jeden wystarczy.
    -No, widzisz, że nie było to wcale bolesne. -Przesunęła się na ławce i
    skrzywiła się. -Nie to, co moje plecy.
    Z przyjemnością by je rozmasował, ale nie mógł wyswobodzić
    rąk. Uśmiechnął się gorzko, a potem spoważniał.
    Może to nie była pora, by, tak jak było powiedziane w pewnym
    wierszu,  porozmawiać o wielu rzeczach", ale był czas najwyższy zdać
    sobie sprawę z jednego.
    Był zakochany w Jill.
    Tej nocy Jill usiadła na łóżku powoli i uważnie.
    To nic nie dało.
    Jęknęła, gdy każdy mięsień jej ciała żywo sprzeciwił się tym ruchom.
    Dumna była, że zebrała kapustę z dwóch grządek,
    ale najwyrazniej musiała użyć do tego mięśni, o których istnieniu nie
    miała pojęcia. Praca za biurkiem w zoo w połączeniu z nędzną godzin-
    ką aerobiku co tydzień, po prostu nie zapewniała dostatecznej formy.
    Podczas kolacji stopniowo sztywniały jej mięśnie, aż w końcu była
    zmuszona wcześniej wstać od stołu. Nie chciała, by Rick wiedział, jak
    bardzo jest obolała. Mógłby czuć się winny, że ona cierpi z powodu
    pomocy, jakiej mu udzieliła.
    Sama czuła się nie w porządku, że wymusiła na nim zgodę na regaty,
    choć Lettice, gdy się dowiedziała o planie, uradowała się. Bolało ją
    chyba za karę. Aspiryna, którą połknęła wcześniej w łazience, zbytnio
    nie pomogła. Uwzględniając fakt, że na osłodę miała tylko miękkie
    łóżko i bawełnianą koszule nocną, przewidywała, że rano będzie w sta-
    nie tragicznym.
    Pomimo męki czuła się dziwnie zadowolona ze swych wysiłków. Wy-
    konała rzetelną prace, spełniając najbardziej podstawową potrzebę:
    zbiór plonu Osiągniecie to wywarło na niej głębokie wrażenie . Nic [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ftb-team.pev.pl
  •