[ Pobierz całość w formacie PDF ]
swoją babcie i mnie na regaty. No, ale to już ustaliliśmy.
Wiedział, że musi oprzeć się tej pokusie.
-Jill, ja nie mogę na tak długo zostawia fermy.
Uśmiechnęła się i zapomniał o zdrowym rozsądku.
-Moglibyśmy codziennie dojeżdżać. W końcu to tylko godzina do Oks-
fordu. Można by wyruszać rano, gdy tu ustalisz już dzienny rozkład
zajęć. A wieczorem bylibyśmy już w domu. Ferma by to przeżyła, a
twoja babcia ucieszyłaby się ogromnie.
Przyznał, że było to kuszące, podobnie jak możliwość ujrzenia Jill w
kapeluszu z szerokim rondem i miękkiej sukience.
Wsparł się na pietach i westchnął.
-Bardzo bym chciał, ale nie mogę. Ty i babcia możecie
pojechać beze mnie.
-Nie! -Spojrzała na niego załamana i szybko opanowała się. -Ricku,
musisz z nami pojechać. W końcu bez ciebie to nie będzie miało zna-
czenia. No powiedz, czy kiedykolwiek byłeś z babcią na regatach?
-Nigdy. -Był zadowolony, że nie chce bez niego jechać.
Bardzo zadowolony.
-Widzisz? -Pogroziła mu nożem. - To masz idealną ku temu okazje,
Ricku Kitteridge. Poza tym, naprawdę bym chciała, żeby towarzyszył
mi mężczyzna, który zdobył nagrodę.
Będą mi zazdrościć wszyscy znajomi.
- Czy będą tam twoi znajomi? -spytał z ciekawością.
-Przypuszczam, że kilkoro. Co jakiś czas nawet mój ojciec przyjeżdża
na te regaty, gdy nie jest zajęty. On wiosłował kiedyś dla Uniwersytetu
Pensylwanii.
-Naprawdę? Niech mnie... - Rick wyciął dwie kapusty jedną po drugiej.
Już zaczął odczuwać, jak napięte ma mięśnie ud i pleców z powodu
zgiętej pozycji. - Czy wiosłował dla jednej z przystani nad rzeką
Schuylkill w Filadelfii?
- Jest byłym prezesem Klubu Skrzyżowanych Wioseł.
-Mój wujek Talmadge jest członkiem! -wykrzyknął zaskoczony Rick. -
Kiedyś dawno temu, gdy pojechałem tam z wizytą, wiosłowałem dla
Klubu. Jill uśmiechnęła się szeroko.
- To ja byłam tym nieznośnym dzieciakiem, który się wszędzie pętał i z
którym zawsze były kłopoty. Uwielbiałam to, świat jest jednak mały,
prawda?
Przyjrzał jej się, zastanawiając się, czy widział ją, gdy była
mała. Sądził, że zapamiętałby ją. %7ładen mężczyzna nie mógłby zapo-
mnieć kogoś takiego, jak Jill.
Pomyślał, że świat jednak nie był wystarczająco mały. %7łałował, że za
kilka tygodni ona wróci do siebie. Czuł, że nigdy nie natrafi w Anglii
na kobietę podobną do Jill. Jeszcze nie udało mu się znalezć .żadnej,
która dorównywałaby jej i wątpił, czy mu się to kiedykolwiek uda.
Chciał spędzić z nią każdą chwile, zanim wyjedzie. Chciał pokazać jej
elegancje Oksfordu, choćby tylko na dzień. Chciał, by zobaczyła jego
uczelnie, która nadal znaczyła dla niego wiele. Chciał pochwalić się nią
przed znajomymi i zobaczyć, jak mu zazdroszczą szczęścia. Bo tak
przecież było w to nie wątpił. Sam zazdrościłby każdemu, do kogo na-
leżałaby Jill. Była wyjątkowa.
Spora kropla rozprysnęła się na jego ręce, a po niej następne.
Spojrzał w górę akurat w chwili, gdy wiatr nabrał prędkości i zaczął
walić deszcz.
- Koniec! -krzyknął do niej, podnosząc się pospiesznie. Machnięciem
reki odprawił swych ludzi. -Wez buty, Jill i idziemy.
-Ależ możemy jeszcze trochę ich uratować, zanim burza się w pełni
rozpęta! -odkrzyknęła. Deszcz i wiatr już zdążyły oblepić jej piersi
bluzką.
Rick podziwiał ten widok przez chwile, po czym pokręcił przecząco
głową. Chwycił za kosze.
-A tak nam dobrze poszło. Stracę tylko ćwiartkę pola.
-Ależ..
- %7ładnych ależ Idziemy.
Niebo rozjaśniła błyskawica, jakby na potwierdzenie jego słów. Jill
skoczyła na równe nogi i popędziła po buty. Rick ją dogonił. Postawił
na ziemi kosze, ściągnął kurtkę i zarzucił jej na plecy. Podniósł ponow-
nie kosze i wrzasnął:
-Chodzmy!
Pobiegła razem z nim do ciężarówki. Oboje starali się zaoszczędzić
siły. Mężczyzni jeszcze kilka razy musieli obrócić, by załadować pozo-
stałe kosze. Zdając sobie sprawę z tego, że pełne kosze będą dla niej za
ciężkie, Jill rozsądnie pozostała w wozie. Rick był jej wdzięczny za-
równo za pomoc, jaki za te decyzje.
Gdy razem z dwoma pracownikami wcisnęli się na podłużne siedzenie
w ciężarówce, Jill umieściła się obok niego. Jej ręce były unierucho-
mione przez ścisk i stanowiły skuteczną barierę, ale biodra i uda były
przyciśnięte do jego dała.
Niestety, skoro w ciężarówce byli też Rudy i Mile, mógł tylko robić
dobrą minę do złej gry.
-Dzięki za dzisiejszą pomoc -powiedział. -Naprawdę się przydała. Czy
można cię nająć do roboty?
Wzdrygnęła się na samą myśl.
-Chyba nie skorzystam z oferty. Dziesięć treningów pod rząd to pestka
w porównaniu ze zbieraniem kapusty.
-Tchórz -szepnął jej do ucha.
-Zgoda, zgoda. No więc, gdy dotrzemy do domu, zaczniemy załatwiać
sprawę wyjazdu na regaty, prawda? -spytała wesoło, uśmiechając się do
niego szeroko.
Rick roześmiał się, zdając sobie sprawę z tego, że może udzielić tylko
jednej odpowiedzi.
-Pojedziemy. Czy masz kapelusz? Tradycja tego wymaga.
Jej szare oczy pełne były emocji.
-Wiem. Już miałam zamiar jeden kupić. A właściwie, to kupie dwa,
trzy, cztery...
Zaczął się śmiać.
-Jeden wystarczy.
-No, widzisz, że nie było to wcale bolesne. -Przesunęła się na ławce i
skrzywiła się. -Nie to, co moje plecy.
Z przyjemnością by je rozmasował, ale nie mógł wyswobodzić
rąk. Uśmiechnął się gorzko, a potem spoważniał.
Może to nie była pora, by, tak jak było powiedziane w pewnym
wierszu, porozmawiać o wielu rzeczach", ale był czas najwyższy zdać
sobie sprawę z jednego.
Był zakochany w Jill.
Tej nocy Jill usiadła na łóżku powoli i uważnie.
To nic nie dało.
Jęknęła, gdy każdy mięsień jej ciała żywo sprzeciwił się tym ruchom.
Dumna była, że zebrała kapustę z dwóch grządek,
ale najwyrazniej musiała użyć do tego mięśni, o których istnieniu nie
miała pojęcia. Praca za biurkiem w zoo w połączeniu z nędzną godzin-
ką aerobiku co tydzień, po prostu nie zapewniała dostatecznej formy.
Podczas kolacji stopniowo sztywniały jej mięśnie, aż w końcu była
zmuszona wcześniej wstać od stołu. Nie chciała, by Rick wiedział, jak
bardzo jest obolała. Mógłby czuć się winny, że ona cierpi z powodu
pomocy, jakiej mu udzieliła.
Sama czuła się nie w porządku, że wymusiła na nim zgodę na regaty,
choć Lettice, gdy się dowiedziała o planie, uradowała się. Bolało ją
chyba za karę. Aspiryna, którą połknęła wcześniej w łazience, zbytnio
nie pomogła. Uwzględniając fakt, że na osłodę miała tylko miękkie
łóżko i bawełnianą koszule nocną, przewidywała, że rano będzie w sta-
nie tragicznym.
Pomimo męki czuła się dziwnie zadowolona ze swych wysiłków. Wy-
konała rzetelną prace, spełniając najbardziej podstawową potrzebę:
zbiór plonu Osiągniecie to wywarło na niej głębokie wrażenie . Nic
[ Pobierz całość w formacie PDF ]