[ Pobierz całość w formacie PDF ]
utrzymać go na dystans, wyrzucała sobie poniewczasie. Ale jak mogłam przewidzieć, że
tak łatwo obróci wniwecz moje najtwardsze postanowienia? Nie mogę więcej na to po-
zwolić. Inaczej gorzko pożałuję swej słabości, jak niegdyś.
Doskonale pamiętała, jak żarliwie oddawała pierwszy pocałunek, przeznaczony dla
kogoś innego. I jakie konsekwencje poniosła.
Luca wprawdzie w niczym nie przypominał jej męża, ale stanowił równie wielką
zagadkę. Nie potrafiła odgadnąć jego motywów, lecz przeczuwała, że nie zdoła go do
siebie przywiązać, że czeka ją uczuciowa klęska.
Dotyk jego ręki na ramieniu wyrwał ją z niewesołych rozważań. Gdy odwrócił ją
na plecy, przypomniała sobie, że pozwoliła, żeby zdjął jej biustonosz. Kiedy zakryła
piersi rękami, wręczył go jej bez słowa.
- Ponieważ słońce mocno grzeje, proponuję znalezć jakiś lokal i zjeść lunch w cie-
niu - powiedział.
Ellie nabrała powietrza w płuca, żeby uprzejmie, lecz stanowczo odmówić. Jednak
wbrew woli i rozsądkowi odrzekła:
- Zwietny pomysł.
Usiedli pod pasiastą markizą w barze przy promenadzie. Zjedli krewetki z rusztu z
sałatką, ryżem i świeżym chlebem i popili zimnym miejscowym piwem. Smakowało
wybornie. Orzezwiło ją i odprężyło.
Luca wypytywał ją o upodobania muzyczne i literackie, żartował z polityków. Py-
tał o opinię w takich kwestiach jak światowa gospodarka czy zmiany klimatu, unikając
trudnych czy kłopotliwych tematów. Przez cały czas nie odrywał od jej twarzy spojrzenia
R
L
T
swych bystrych oczu - raz rozbawionego, to znów badawczego. Patrzyła na niego jak
urzeczona.
Po zapłaceniu rachunku oznajmił:
- Czas na sjestę, mia carissima.
Wtedy wzięła go za rękę i zaprowadziła do Casa Bianki, swego prywatnego azylu.
Kiedy wkładała klucz do zamka, zadrżała jej ręka. Odebrał go od niej, otworzył drzwi i
wniósł ją przez próg jak pannę młodą. Głos rozsądku szeptał, że nie ma z nim przyszło-
ści, że szuka tylko rozrywki, ale go nie słuchała.
Leżeli nadzy w ciepłych promieniach słońca przenikających przez zaciągnięte ża-
luzje. Luca rozebrał ją wśród czułych pocałunków. Dotykał jej skóry delikatnie, jak
płatków kwiatu. Gdy pogłębił pocałunek, oddała go z rozkoszą. Przyciągnęła go za-
chłannie do siebie. Jej dłonie błądziły po całym ciele, badały powierzchnię gładkiej skó-
ry, jakby chciała zgromadzić jak najwięcej wspomnień na całe życie. Zdawała sobie
sprawę, że wkrótce tylko one jej pozostaną.
Do dziś nie wiedziała, że jej ciało potrafi śpiewać pieśń radości, nie znała rozkoszy
odkrywania wrażliwych miejsc partnera. Nigdy wcześniej tak gwałtownie nie chwytała
powietrza, nie jęczała z rozkoszy.
Bo też nikt wcześniej nie pieścił jej tak cudownie, nie szeptał czułych słówek, nie
zapewniał, jak bardzo jej pragnie, nie muskał czubkiem języka ucha i nie nagryzał deli-
katnie jego płatka.
Nie powtarzała już sobie, że nie ma przed nimi przyszłości. Przyjęła go całą sobą,
bez oporów, bez zahamowań. Wykrzyczała jego imię w ekstazie. Wkrótce jej zawtóro-
wał.
Nigdy nie marzyła, że przeżyje coś tak pięknego.
R
L
T
ROZDZIAA JEDENASTY
Gdy leżała pózniej w jego ramionach, tysiące pytań cisnęło jej się na usta, lecz nie
śmiała zadać żadnego z nich. Widocznie wyczuł jej napięcie, bo ujął ją pod brodę i dłu-
go, czule całował. Kiedy zmiękła z powrotem w jego ramionach, zapytał łagodnie:
- Nie żałujesz?
- Nie - odpowiedziała bez wahania. - Nigdy nie będę żałować, cokolwiek się wy-
darzy.
- Nawet jeżeli będę musiał cię opuścić?
Serce Ellie przyspieszyło rytm.
- A zamierzasz? - spytała po chwili milczenia.
- Oczywiście. Muszę się przebrać, zanim zabiorę cię na kolację. Ale jeszcze nie te-
raz - dodał z uśmiechem, przyciągając ją do siebie.
Odwzajemniła jego pragnienia. Kochali się powoli, z równą pasją jak wcześniej.
Gdy Ellie ochłonęła, łzy wzruszenia napłynęły jej do oczu.
Zaparzyła pózniej mocnej kawy. Kiedy wniosła ją w dwóch kubkach do salonu,
zastała go w samym ręczniku, świeżo po kąpieli. Patrzył na laptop i leżące obok kartki z
tłumaczeniem.
- Pracujesz tu? - zapytał ze zniewalającym uśmiechem, na widok którego krew
szybciej krążyła w żyłach.
- Oczywiście, jak wszędzie - rzuciła lekkim tonem. - Muszę zarobić na życie. Tłu-
maczę teksty dla wydawnictwa Avortino.
- Romanse?
- Nie. Przeważnie podręczniki, najczęściej techniczne.
- Lubisz tę pracę?
- Bardzo, chociaż akurat ten tekst nie jest zbyt ciekawy. Być może w przyszłości
wrócę na etat do firmy, ale to jeszcze nic pewnego - dodała.
- Nic dziwnego, zważywszy na twoją sytuację. Pewnie przyjdzie ci jeszcze podjąć
niejedną trudną decyzję.
Niektóre inni podejmą za mnie, pomyślała Ellie ze smutkiem.
R
L
T
Wypił kawę i podniósł z podłogi skotłowane ubranie, które ściągnął, ledwie za-
mknęli za sobą drzwi. Gdy zrzucił ręcznik, Ellie przesunęła palcem wzdłuż jego pleców.
- Naprawdę musisz już iść? - wyszeptała.
- Santino wyrzuciłby nas z tawerny, gdybyśmy przyszli w takim stroju - zażarto-
wał. - Ale im szybciej pójdę, tym szybciej wrócę. Po kolacji znów zostaniemy sam na
sam, więc na razie nie kuś mnie więcej - dodał z ciepłym uśmiechem.
- Myślisz, że potrafię?
- Zawsze i wszędzie - zapewnił, całując ją w usta.
Po jego wyjściu Ellie dotknęła ich dłonią, syta i spełniona, jakby urodziła się na
nowo. A potem wyszeptała jego imię, z czułością i tęsknotą.
Podczas kolejnych, cudownych dni Ellie wciąż powtarzała sobie, że szczęście nie
trwa wiecznie. Kiedyś musi wrócić do realnego świata i oswoić się z samotnością.
Nawet ślad po obrączce zbladł - pamiątka po dawnym życiu, do którego nie wróci.
Najwyższa pora rozpocząć nowe. Chwilami żałowała tylko, że nie zabrała żadnego z
eleganckich strojów ani seksownej bielizny z Vostranto, żeby mogła go mile zaskoczyć,
gdy przyjdzie po nią wieczorem. Wytłumaczyła sobie jednak, że nigdy ich przecież nie
lubiła. Poszła do jedynego butiku w Porto Vecchio i kupiła niedrogą, ale ładną, powiew-
ną sukienkę w ciemnozielone kwiaty na kremowym tle.
- Zlicznie wyglądasz - wyszeptał jej do ucha, całując na powitanie.
W rezultacie przyszli do restauracji mocno spóznieni, nawet jak na włoskie stan-
dardy.
Choć spędzali razem większość czasu - w łóżku i na spacerach - nigdy nie spytał,
czy może przenieść się z hotelu do Casa Bianki. Ellie nie śmiała mu tego zaproponować.
Zauważyła, że szanuje jej pracę. Regularnie wychodził rano. Wracał dopiero w południe.
Nigdy nie wpadał niespodziewanie. Przypuszczała, że on również załatwia własne spra-
wy, choć nigdy nie wyjaśnił, co wtedy robi. Te godziny, które spędzali osobno, przypo-
minały jej o konieczności powrotu do normalnego życia.
Ciepłe lato nadal trwało. Każdego popołudnia chodzili na plażę pod skałę, prze-
ważnie w towarzystwie Poca. Choć jej nowy towarzysz bez wątpienia zaintrygował panią
R
L
T
Alfredi, nie dała nic po sobie poznać, nawet gdy wychodził od niej rano. Pewnego dnia
miła sąsiadka wyraziła natomiast obawę, że spadnie deszcz.
- Mam nadzieję, że się pani myli - zaprotestowała Ellie.
- Przenigdy! - wykrzyknęła sąsiadka z niezachwianą pewnością. - Mieszkam tu ca-
łe życie. Wiem, jak szybko zachodzą zmiany. Wykorzystaj dzisiejszy dzień, Eleno, bo
słońce nie będzie już długo świecić.
Choć mówiła o pogodzie, Ellie usłyszała w jej słowach potwierdzenie własnych
obaw natury osobistej. Zadrżała, jakby zapowiadane ochłodzenie już nadeszło.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]