[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Jest nas ośmioro, pamiętajmy o tym! Musimy się często przeliczać, żeby nikogo nie
zgubić!
Tylko Jennifer była zadowolona.
Czuła ogromną radość. Od wielu lat nie widziała swojego najlepszego, swojego jedynego
prawdziwego przyjaciela, Rikarda Mohra, a tak bardzo tęskniła za oparciem i
bezpieczeństwem, jakie jej zapewniał.
O wiele bardziej niż on sam mógł przypuszczać.
Pomyśleć tylko, że jej nie poznał! Czy naprawdę aż tak bardzo się zmieniła?
Powód jego nagłego wyjazdu do Oslo pozostał zagadką. Jennifer nie wiedziała, że
zrobiła coś złego. Strasznie za nim tęskniła i opłakiwała jego stratę.
I oto był znowu z nią! Nie mogła w to uwierzyć!
26
Wpatrywała się w niego rozpłomienionym wzrokiem, kiedy pomagał wyjść eleganckiej
damie.
- Ojej, ale ma pani cienkie buty! - zwróciła się do kobiety. - Jeśli pani chce, mogę pani
pożyczyć moje.
Kobieta popatrzyła na nią ze zdziwieniem piwnymi, zmęczonymi z niewyspania oczami,
najwyrazniej nie przyzwyczajona do takiej wspaniałomyślności.
- Ale przecież tak nie można!
- Ależ tak! Mam jeszcze skarpety, więc dam sobie radę.
Przerwał jej Ivar:
- Zatrzymaj swoje buty, dziewczyno. Dopilnujemy, żeby ta pani nie zamoczyła nóg. Jest
niewysoka i szczupła, a my mamy tu przecież kilku krzepkich mężczyzn.
- Twoja kolej, Jennifer - powiedział Rikard.
- Nie, poczekam na ciebie. Najpierw pomóżmy pozostałym.
Nic się nie zmieniła! Na pierwszym miejscu troska o innych.
Kilkoro z podróżujących miało ze sobą bagaże. Wywiązała się krótka dyskusja, czy mają
je ze sobą zabrać. Po rozważeniu sytuacji Rikard z Ivarem stwierdzili, że mogą czekać
nawet kilka godzin na nadejście pomocy, więc dobrze będzie mieć przy sobie rzeczy
osobiste.
W końcu wszyscy znalezli się na zewnątrz w rozszalałej burzy śnieżnej, stawiając
wspólnie czoło gwałtownej zawiei. Wiatr hulał i zawodził w brzozowym zagajniku, śnieg
przewalał się z wyciem po ziemi, zbijając się w twarde zaspy. Ubrania nie stanowiły
dostatecznej osłony, zimno wdzierało się wszędzie.
- Mam nadzieję, że wiesz, dokąd nas prowadzisz - z pogróżką w głosie krzyknął do Ivara
potężny mężczyzna.
Ivar już się zorientował w terenie.
- Tutaj mamy drogę. A rowy łatwo znalezć.
- Dziękuję bardzo, właśnie niedawno zauważyłem, ze przyszło ci to z łatwością -
skomentował z przekąsem mężczyzna.
27
- Chodz tutaj, Jennifer, złap mnie za rękę - zawołał Rikard i zaraz poczuł, że trzyma jej
dłoń w wełnianej rękawicy.
Z ufnością podała swoją drugą rękę osobie stojącej najbliżej. Była to ta niewysoka
korpulentna kobieta.
- A więc ruszamy - rzekła do Jennifer z odważnym uśmiechem. - Nazywam się Trine
Pedersen.
Jennifer też się przedstawiła. Potem zaczęli posuwać się po omacku wzdłuż drogi, którą
bardziej wyczuwali niż widzieli.
Mało rozmawiali, koncentrując się na obronie przed zacinającymi grudkami śniegu i
przed zimnem, które niemiłosiernie przenikało przez ich ubrania.
Jennifer zauważyła, że stopy Trine zapadają się głęboko w śnieg.
- Tak dalej nie może być! - krzyknęła. - Pójdę pierwsza i będę torować drogę, bo mam
najcieplejsze buty. Podążycie za mną gęsiego.
Zmęczenie przyszło dość szybko. Brnęli po kolana w śniegu, wpadali w głębokie zaspy.
Mężczyzni, zmieniając się, nieśli lekko ubraną damę, żeby nie odmroziła nóg w
nylonowych pończochach. Od czasu do czasu Jennifer gubiła drogę i lądowała w rowie.
Tylko z największym trudem udawało się jej podnieść. Rikard otrzepywał z niej śnieg,
prosząc, żeby się lepiej rozglądała. Aatwo mówić!
Najistotniejsze było zachowanie kontaktu z pozostałymi. Rozejście się i szukanie drogi
na własną rękę oznaczało śmierć, dlatego też ciągle liczyli się nawzajem.
- Najwyrazniej hotel leży dalej, niż sądziłem! - zawołał Ivar.
Bagaż im ciążył, ale nieśli go na zmianę. W tej małej grupce panował dobry nastrój,
wszyscy starali się sprostać sytuacji, mimo że zimno, wiatr i zmęczenie dawały się coraz
bardziej we znaki. Tylko gburowaty mąż Trine Pedersen awanturował się i przeklinał,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]