Indeks IndeksPan Samochodzik i Tajemnica Tajemnic25. Niemirski Arkadiusz Pan Samochodzik Tom 25 Skarby wikingów (2)Cykl Pan Samochodzik (54) Stara księga Arkadiusz NiemirskiPS44 Pan Samochodzik i Czarny Książę Olszakowski Tomasz76 Pan Samochodzik i perły księżnej Daisy I.Karst15 Pan Samochodzik i Nieuchwytny Kolekcjoner Zbigniew Nienacki(71) Pan Samochodzik i Włamywacze Arkadiusz NiemirskiAngelsen Trine Córka Morza 29 Oszukany60 Pan Samochodzik i Pasażer Von Steubena Sebastian Miernicki (1)Miernicki Sebastian Pan Samochodzik i ... Buzdygan hetmana Mazepy
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • orla.opx.pl
  •  

    [ Pobierz całość w formacie PDF ]

    rybak. Sprawdziłem tę historię i wie pan, że ma ona pewne uzasadnienie. W 1712 roku na
    Mazurach zanotowano nadzwyczajny pomór ryb, a rok pózniej nieurodzaj zboża.
    Zasłuchany w opowieść nie zauważyłem, jak niepostrzeżenie nad zatokę zaczął
    wdzierać się wieczór.
    - No to będziemy czekać - mruknął Spider myśląc o Pawle. - Chodzmy coś zjeść. U
    Faryja są pyszne sielawy.
    Weszliśmy do tawerny i zamówiliśmy po porcji sielaw. Rzeczywiście ryby były
    pyszne, a palce, którymi je jedliśmy, natychmiast nasiąknęły zapachem dymu, w którym były
    wędzone.
    - Jak to? Mam nosić niebieską opaskę? Po co? - dziwiłem się.
    - Spokojnie - Leśnik poklepał mnie po ramieniu. - Nim dam ci odpowiedz, muszę
    skończyć to, co zacząłem, a ty mi w tym pomożesz.
    - Jak?
    Leśnik podał mi garść wojskowych petard.
    - Wykonasz małą akcję dywersyjną. Obok sztabu, gdzie ciebie więziono, jest bateria
    wozów pancernych z przeciwpancernymi pociskami kierowanymi. Mam mało ludzi, więc
    wyślę tam ciebie samego. My zajmiemy się resztą sztabu. Zdetonowanie przez ciebie
    ładunków pozorujących będzie dla nas znakiem do ataku.
    Westchnąłem.
    - Dobra - powiedziałem.
    - Zwietnie. Zobaczymy, co zapamiętałeś z  czerwonych beretów .
    Usiadłem pod drzewem i zacząłem sobie przypominać plan obozowiska, które miałem
    okazję odwiedzić jako jeniec. Leśnik zostawił mnie samego i odszedł do swoich żołnierzy.
    Gdy już sobie wszystko zaplanowałem, zacząłem oglądać ładunki, które miałem zdetonować.
    Na mój gust ich lonty były zdecydowanie za krótkie. Ze zdziwieniem zauważyłem, że były to
    petardy z napisem  Madę in USA . Ich zapalenie następowało po wyjęciu lontu i skruszeniu
    małej kapsułki na ich końcu. Czas detonacji ustawiało się wyciągając odpowiedniej długości
    lont, maksymalnie metr, co dawało półminutowe opóznienie.
    Linka lontu przypominała sznurek spleciony z dwóch wiązek. Postanowiłem rozpleść
    go i w ten sposób uzyskać więcej czasu. Jeszcze tylko przeniosłem zapalniki i wszystko było
    gotowe.
    - Smacznego! - szepnął kapral podając mi półlitrowy woreczek ze specjalnej folii
    przypominającej pozłotko z czekoladek.
    Były to osławione amerykańskie racje wojenne. Normalnie w folii znajdował się susz,
    który po dolaniu ciepłej wody zamieniał się w papkę, czyli obiad. Przyznam, że smakowało to
    ohydnie, ale było pożywne.
    - Gotowy? - zapytał mnie Leśnik.
    - Tak.
    - Masz szminki. Pomaluj sobie twarz. Nie mamy dla ciebie kominiarki ani hełmu.
    Podał mi szminki i posłusznie wymalowałem sobie twarz oraz dłonie.
    - Musisz już iść, my wychodzimy za godzinę - rozkazał Leśnik. - Będziemy na
    pozycjach o dwudziestej drugiej. Wtedy ty wykonasz swoją robotę.
    Skinąłem tylko głową.
    Był już wieczór, gdy wyszedłem z obozu niebieskich. Postanowiłem dojść do bazy
    czerwonych od wschodu. Musiałem więc najpierw pójść na południe, dwa razy sforsować
    rzeczkę i dopiero potem zakraść się do mego celu.
    Za pierwszym razem przeszedłem przez Dziękałówkę po zwalonym pniu drzewa. Po
    południowej stronie rzeki widziałem tylko samotne patrole  niebieskich . %7ładen z nich, nawet
    jeśli mnie widział, nie zatrzymywał mnie. Drugie forsowanie przeszkody wodnej odbyłem w
    komfortowych warunkach, na pokładzie pontonu jednego z plutonów zwiadowczych.
    %7łołnierze zapytali mnie tylko o cel mojej wyprawy i od razu zaoferowali pomoc. Potem
    pozostało mi już tylko skradanie się dwa kilometry przez las mieszany. Parne powietrze aż
    dusiło, pot spływał mi po czole i plecach. Ostrożnie szedłem przez wielkie połacie paproci
    sięgających do połowy ud.
    Nim postawiłem stopę, czubkami butów starałem się odsunąć gałęzie. Jednocześnie
    lustrowałem całą okolicę starając się wypatrzyć jakikolwiek ruch. Nic się nie działo. Pół
    kilometra od obozu wroga usłyszałem pierwsze odgłosy kroków. Zcieżką maszerował
    czteroosobowy patrol. Padłem na ziemię i wsłuchany w walenie ich buciorów czekałem, aż
    odejdą.
    Potem błyskawicznie przeskoczyłem przez ścieżkę i znalazłem się w zaroślach
    leszczyn. Pod parasolem ich liści mogłem bezpiecznie iść, o ile nie poruszałem gałęziami.
    Następny etap przebyłem czołgając się pomiędzy świerkami. W ten sposób dotarłem do
    maleńkiego zagajnika dębów. Spojrzałem na zegarek. Było wpół do dwudziestej pierwszej.
    Miałem jeszcze półtorej godziny na pokonanie kolejnej linii wart oraz atak na oddział wozów
    pancernych. Postanowiłem wejść na drzewo i przyjrzeć się obozowisku.
     Czerwoni rozłożyli bazę po obu stronach leśnej drogi. Jej północna część
    znajdowała się w maleńkim zagajniku. Na północnej krawędzi lasku rozmieszczono wozy
    pancerne, za nimi baterie mozdzierzy. Pomiędzy mozdzierzami a wozami pancernymi
    wykopano latrynę, czyli głęboki dół z poprzeczką do siadania. O tej porze to miejsce było
    szczególnie często odwiedzane, a jednocześnie odgrodzone krzakami od reszty biwaku. Sztab
    i namioty ukryto po drugiej stronie drogi. Dookoła piechota wykopała sobie stanowiska
    strzeleckie.
    W mej głowie wykluł się szatański pomysł. Następną godzinę spędziłem na czołganiu
    się, namiętnym wąchaniu ściółki leśnej, obserwowaniu okolicy. Potem rozmieściłem ładunki i
    zgniotłem zapalniki. Idealnie zmieściłem się w czasie. Wycofałem się na odległość
    dwudziestu metrów, żeby dobrze obejrzeć widowisko.
    Czternaście sekund przed czasem wybuchły petardy umieszczone przy czterech
    wozach pancernych. Załogi wyskoczyły z nich zaskoczone i ogłuszone wybuchami. Piechota
    zerwała się z legowisk, prawie nikt jeszcze nie spał. Oficerowi - rozjemcy od razu wyłączyli
    całą baterię i ochraniającą ją piechotę z dalszych ćwiczeń. Podoficerowie wydali rozkaz
    ocalałym z pogromu żołnierzom ruszenia na odsiecz wozom pancernym oraz zajęcia
    stanowisk obronnych przed mozdzierzami. Grupki zmęczonego wojska zalała w tej chwili
    fala zawartości dołu latryny, bo i tam umieściłem kilka petard. Nikt w tym rejonie nie myślał
    o walce, tylko o starciu z siebie śmierdzących plam.
    W tym czasie żołnierze Leśnika zaatakowali sztab. Wniknęli tak głęboko do bazy, że
    w pierwszych dziesięciu sekundach zajęli namiot dowódcy jednostki. Ukryty wśród drzew
    widziałem, jak oficerowie oprotestowali pomysł wysadzenia latryny w powietrze, lecz
    rozjemcy tylko się śmiali. Leśnik po półgodzinie od opanowania obozu stanął przy [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ftb-team.pev.pl
  •