[ Pobierz całość w formacie PDF ]
rybak. Sprawdziłem tę historię i wie pan, że ma ona pewne uzasadnienie. W 1712 roku na
Mazurach zanotowano nadzwyczajny pomór ryb, a rok pózniej nieurodzaj zboża.
Zasłuchany w opowieść nie zauważyłem, jak niepostrzeżenie nad zatokę zaczął
wdzierać się wieczór.
- No to będziemy czekać - mruknął Spider myśląc o Pawle. - Chodzmy coś zjeść. U
Faryja są pyszne sielawy.
Weszliśmy do tawerny i zamówiliśmy po porcji sielaw. Rzeczywiście ryby były
pyszne, a palce, którymi je jedliśmy, natychmiast nasiąknęły zapachem dymu, w którym były
wędzone.
- Jak to? Mam nosić niebieską opaskę? Po co? - dziwiłem się.
- Spokojnie - Leśnik poklepał mnie po ramieniu. - Nim dam ci odpowiedz, muszę
skończyć to, co zacząłem, a ty mi w tym pomożesz.
- Jak?
Leśnik podał mi garść wojskowych petard.
- Wykonasz małą akcję dywersyjną. Obok sztabu, gdzie ciebie więziono, jest bateria
wozów pancernych z przeciwpancernymi pociskami kierowanymi. Mam mało ludzi, więc
wyślę tam ciebie samego. My zajmiemy się resztą sztabu. Zdetonowanie przez ciebie
ładunków pozorujących będzie dla nas znakiem do ataku.
Westchnąłem.
- Dobra - powiedziałem.
- Zwietnie. Zobaczymy, co zapamiętałeś z czerwonych beretów .
Usiadłem pod drzewem i zacząłem sobie przypominać plan obozowiska, które miałem
okazję odwiedzić jako jeniec. Leśnik zostawił mnie samego i odszedł do swoich żołnierzy.
Gdy już sobie wszystko zaplanowałem, zacząłem oglądać ładunki, które miałem zdetonować.
Na mój gust ich lonty były zdecydowanie za krótkie. Ze zdziwieniem zauważyłem, że były to
petardy z napisem Madę in USA . Ich zapalenie następowało po wyjęciu lontu i skruszeniu
małej kapsułki na ich końcu. Czas detonacji ustawiało się wyciągając odpowiedniej długości
lont, maksymalnie metr, co dawało półminutowe opóznienie.
Linka lontu przypominała sznurek spleciony z dwóch wiązek. Postanowiłem rozpleść
go i w ten sposób uzyskać więcej czasu. Jeszcze tylko przeniosłem zapalniki i wszystko było
gotowe.
- Smacznego! - szepnął kapral podając mi półlitrowy woreczek ze specjalnej folii
przypominającej pozłotko z czekoladek.
Były to osławione amerykańskie racje wojenne. Normalnie w folii znajdował się susz,
który po dolaniu ciepłej wody zamieniał się w papkę, czyli obiad. Przyznam, że smakowało to
ohydnie, ale było pożywne.
- Gotowy? - zapytał mnie Leśnik.
- Tak.
- Masz szminki. Pomaluj sobie twarz. Nie mamy dla ciebie kominiarki ani hełmu.
Podał mi szminki i posłusznie wymalowałem sobie twarz oraz dłonie.
- Musisz już iść, my wychodzimy za godzinę - rozkazał Leśnik. - Będziemy na
pozycjach o dwudziestej drugiej. Wtedy ty wykonasz swoją robotę.
Skinąłem tylko głową.
Był już wieczór, gdy wyszedłem z obozu niebieskich. Postanowiłem dojść do bazy
czerwonych od wschodu. Musiałem więc najpierw pójść na południe, dwa razy sforsować
rzeczkę i dopiero potem zakraść się do mego celu.
Za pierwszym razem przeszedłem przez Dziękałówkę po zwalonym pniu drzewa. Po
południowej stronie rzeki widziałem tylko samotne patrole niebieskich . %7ładen z nich, nawet
jeśli mnie widział, nie zatrzymywał mnie. Drugie forsowanie przeszkody wodnej odbyłem w
komfortowych warunkach, na pokładzie pontonu jednego z plutonów zwiadowczych.
%7łołnierze zapytali mnie tylko o cel mojej wyprawy i od razu zaoferowali pomoc. Potem
pozostało mi już tylko skradanie się dwa kilometry przez las mieszany. Parne powietrze aż
dusiło, pot spływał mi po czole i plecach. Ostrożnie szedłem przez wielkie połacie paproci
sięgających do połowy ud.
Nim postawiłem stopę, czubkami butów starałem się odsunąć gałęzie. Jednocześnie
lustrowałem całą okolicę starając się wypatrzyć jakikolwiek ruch. Nic się nie działo. Pół
kilometra od obozu wroga usłyszałem pierwsze odgłosy kroków. Zcieżką maszerował
czteroosobowy patrol. Padłem na ziemię i wsłuchany w walenie ich buciorów czekałem, aż
odejdą.
Potem błyskawicznie przeskoczyłem przez ścieżkę i znalazłem się w zaroślach
leszczyn. Pod parasolem ich liści mogłem bezpiecznie iść, o ile nie poruszałem gałęziami.
Następny etap przebyłem czołgając się pomiędzy świerkami. W ten sposób dotarłem do
maleńkiego zagajnika dębów. Spojrzałem na zegarek. Było wpół do dwudziestej pierwszej.
Miałem jeszcze półtorej godziny na pokonanie kolejnej linii wart oraz atak na oddział wozów
pancernych. Postanowiłem wejść na drzewo i przyjrzeć się obozowisku.
Czerwoni rozłożyli bazę po obu stronach leśnej drogi. Jej północna część
znajdowała się w maleńkim zagajniku. Na północnej krawędzi lasku rozmieszczono wozy
pancerne, za nimi baterie mozdzierzy. Pomiędzy mozdzierzami a wozami pancernymi
wykopano latrynę, czyli głęboki dół z poprzeczką do siadania. O tej porze to miejsce było
szczególnie często odwiedzane, a jednocześnie odgrodzone krzakami od reszty biwaku. Sztab
i namioty ukryto po drugiej stronie drogi. Dookoła piechota wykopała sobie stanowiska
strzeleckie.
W mej głowie wykluł się szatański pomysł. Następną godzinę spędziłem na czołganiu
się, namiętnym wąchaniu ściółki leśnej, obserwowaniu okolicy. Potem rozmieściłem ładunki i
zgniotłem zapalniki. Idealnie zmieściłem się w czasie. Wycofałem się na odległość
dwudziestu metrów, żeby dobrze obejrzeć widowisko.
Czternaście sekund przed czasem wybuchły petardy umieszczone przy czterech
wozach pancernych. Załogi wyskoczyły z nich zaskoczone i ogłuszone wybuchami. Piechota
zerwała się z legowisk, prawie nikt jeszcze nie spał. Oficerowi - rozjemcy od razu wyłączyli
całą baterię i ochraniającą ją piechotę z dalszych ćwiczeń. Podoficerowie wydali rozkaz
ocalałym z pogromu żołnierzom ruszenia na odsiecz wozom pancernym oraz zajęcia
stanowisk obronnych przed mozdzierzami. Grupki zmęczonego wojska zalała w tej chwili
fala zawartości dołu latryny, bo i tam umieściłem kilka petard. Nikt w tym rejonie nie myślał
o walce, tylko o starciu z siebie śmierdzących plam.
W tym czasie żołnierze Leśnika zaatakowali sztab. Wniknęli tak głęboko do bazy, że
w pierwszych dziesięciu sekundach zajęli namiot dowódcy jednostki. Ukryty wśród drzew
widziałem, jak oficerowie oprotestowali pomysł wysadzenia latryny w powietrze, lecz
rozjemcy tylko się śmiali. Leśnik po półgodzinie od opanowania obozu stanął przy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]